Historia Dainy

CZĘŚĆ PIERWSZA
_________________________________________________
_______________________



Prolog

Dla ludzi nieświadomych... Serafin – jest to Anioł, który towarzyszył Bogu, gdy ten tworzył Świat. Z resztą... Sam Wielki i Zły Szatan niegdyś nim był. Wiem o tym dość dużo bo sama jestem jednym z nich. Moje imię brzmi bardzo ludzko, jak na mieszkańca Nieba... Daiana. Wołają na mnie Trzecia, gdyż urodziłam się Trzeciego Dnia Stworzenia Wszechświata. Moje starsze rodzeństwo jest znane w każdym zakątku Nieba i Piekła. Ivy i Szatan. Ivy to najstarsza z nas wszystkim wyniosła Anielica, która wygląda na lekko po trzydziestce. Szatana, którego nazywamy Samuelem, znacie na pewno. Ale już chyba wystarczy o przeszłości.
Nie dawno, zaledwie parę miesięcy temu, mój Brat wypowiedział wojnę Ojcu. Na szczęście nie zgodził on się na wyzwanie od głupca. Nasz król uważa, zresztą jak ja; że rodzina nie powinna sobie rzucać do gardeł. Jak on w ogóle mógł wpaść na pomysł bitwy? Zbyt dużo razy przegrywał? Samuel zgodził się na pokój, ale pod jednym warunkiem. Ów warunek miał wynegocjować jego jedyny syn, Lucyfer. Kolejny punkt wskazujący na niski iloraz inteligencji zbuntowanego anioła. Nazwał pierworodnego swoim jednym z miliona imion. Jak tak można? Niebo nie chciało i nie przyjęło takiego imienia anioła. Tak o to, nazywamy go Lucjanem.
Tego dnia miały odbyć się zażarte negocjacje. Dziś właśnie mamy odbyć walkę o warunki ugody. W całym królestwie wrzało od zdenerwowania i niepewności... Osobiście byłam pewna, że wszystko pójdzie po naszej myśli. Jak grubo się myliłam...
Siedziałam wraz z Ivy w Sali Tronowej. Za podłogę i ściany robi tu mleczny puch zwany chmurami. Pomieszczenia miało okrągły kształt. Do połowy, kolumny wspierają górę naszego domu, a druga część jest odgrodzona od świata białym puszkiem. Zza filarów zawsze mogłyśmy oglądać piękne kolorowe niebo i słońce, które świeciło jaśniej niż na Ziemi, ale nas nie oślepiało. Widzieliśmy jaśniejsze blaski. Po stronie ze ścianami, znajdują się swa pozłacane trony. Usiadłyśmy pomiędzy dwoma słupami. Trafiłyśmy na moment, gdy słonce znikało za horyzontem.
-Ciekawe jak to wygląda na Ziemi... - szepnęłam cicho.
Siostra plotła mi długi warkocz. Zaśmiała się perliście. Miała piękny głos.
-Pewnie nie tak pięknie...
Odpowiedziałam jej uśmiechem, którego nie widziała. Jej zwinne palce związywały moje brązowe loki. Jako jedyne ze wszystkich anielskich zastępów nie martwiłyśmy się przybyciem Upadłego. Do Sali weszli Bóg i jego Syn. Od razu nas zauważyli.
-Witajcie Serafiny..
-Dobry wieczór! - rzuciłyśmy jednocześnie, gdy słońce schowało się za nieskończony świat.
Ojciec z Jezusem zasiedli na Tronach. Tutaj oni przypominali gigantów, a my małe wróżki z dziecięcych bajek. Ruszyłyśmy razem, otulając się za ramiona. Usiadłyśmy pod fotelami władców. Zaczęli do nas dołączać zdenerwowani Bracia i Siostry.
Serafinów istniało siedmioro. Tylu, ile dni zabrało Bogu stworzenie całej rasy ludzkiej i jej otoczenia. Najmłodsza z nas, malutka Klara z ciałem dziesięcioletniej dziewczynki, usiadła mi na kolanach. Przytuliłam ją mocno. Jej imię oznacza czystość i dobre serce. Tak też jest. Do tego zawsze umie patrzeć na świat inaczej i znajduje we wszystkim pozytywy. Rzuciłam zmartwione spojrzenie Ivy. Martwiła się. Jej bratanek miał tu przyjść. Pokaże na pewno całą swoją złą stronę. Coś złego miało się stać. Wiedziałam to. Nagle usłyszałam szmer wśród zebranych. Na przeciwko nas tworzył się czarny wir. Wyglądał jak trąba powietrzna stworzona z całego zła świata. Po paru chwilach stał w tym miejscu przystojny mężczyzna. Jego usta były wykrzywione w zawadzki uśmiech.
-Pochwalony! - skinął głową.
Przepełniała go pycha i wyrozumiałość. Westchnęłam zażenowana. Ivy, wciąż niewzruszona i nie wytrącona z równowagi, patrzyła na niego ciepło. Darzyła tego chłopca matczynym uczuciem. Sama nie potrafiłam zdobyć się na coś takiego.
-Witaj w domu Lucjanie... - rzekła w pełni uprzejmie.
Prychnął.
-Taki to mój dom, jak igloo na pustyni..
Lepsze porównania umiały tworzyć przedszkolaki z ludzkich domów.
-Sam o tym decydujesz.. pamiętaj o tym..
-Tak, tak.. - zbył ją.
Eligiusz, urodzony piątego dnia, wciąż wpatrywał się w niego z nienawiścią. Upadły wiedział o tym. Nastała napięta cisza.
-No.. - przerwał ją Jezus – Masz może jakieś wymyślone warunki Lucyferze?
-Haha! - klasnął w dłonie – Czyli mówię co chcę i idę?
-Nie.. - wtrącił się grzecznie Bóg – Musimy przemyśleć twe słowa i wyrazimy zgodę lub sprzeciw...
-Zamieńmy się królestwami! - rzucił bez chwili zastanowienia.
Nie wytrzymałam. Prychnęłam. Przeniósł swój podekscytowany wzrok na mnie. Podniosłam jedną brew.
-Proponuje, realne myślenie...
-Sugerujesz, że tak nie robię? - udawał urażonego.
Odwrócił się. Zaczął chodzić w tę i z powrotem. Próbował wymyślić jak najbardziej nie do przyjęcia warunek... Nie podobało się to mojemu Rodzeństwu.
-Rozumiem, że mamy wieczność, ale myślę, że twojemu ojczulkowi nie spodoba się tak długie oczekiwanie.. - syknął z nienawiścią Eligiusz.
Chłopak z Podziemia łypnął na niego spode łba. Jednak zanim rzucił mu kąśliwą uwagę, odezwałam się.
-Eligiuszu, jeśli ty miałbyś wynegocjować godne warunki musiał byś przemyśleć wszystkie za i przeciw - skarciłam go.
Gdy przemawiałam, cały czas czułam wzrok Lucjana na plecach. Ze stoickim spokojem przeniosłam wzrok na Diabła. Patrzył na mnie ewidentnie zadowolony. Nie okazywałam uczuć.
-Chyba wiem.. - stwierdził bardzo dojrzale.
Wyprostował się.
-Słuchamy.. - zachęcił go Bóg.
-Wezmę ze sobą Serafinę... - stwierdził.
-Ze sobą? - Ivy trzęsły się ręce – Dokąd?
-Do Piekła oczywiście... - wzruszył ramionami.
-NASZ OJCIEC NIGDY SIĘ NA TO NIE ZGODZI! - ryknęła z wściekłością.
Pękła. Wiedziałam, że Upadli działają na nerwy.. Nigdy nie przypuszczałam, że wytrącą z równowagi moją Siostrę. Wzięłam ją delikatnie za dłoń i ścisnęłam ją na znak solidarności. Usiadła ze spokojem. W jej spojrzeniu widziałam nieme „dziękuje”. Kiwnęłam głową.
-Masz jakąś konkretną Anielicę na myśli? - spytał Jezus.
Skinął głową.
-Którą? - chciała się dowiedzieć już opanowana Ivy.
-Ją.. - pokazał na mnie.
Serce mi stanęło. Przestałam na chwilę oddychać. Naglę wszystkie anioły wstały zaczęły krzyczeć i się kłócić. Syn i Ojciec nachylili się, aby szepnąć coś do siebie, a ja wciąż siedziałam jak sparaliżowana i tuliłam Klarę. Mój umysł wariował. Wzięłam wdech. Pomyślałam co zrobiła by Ivy. Pewnie poszła by z nim. Tak też miałam zamiar zrobić. Serafiną to się nie spodoba. Jedak wiedziałam, że to moja decyzja wpłynie na dalsze losy świata. Upadli znaleźli nasz słaby punkt. W końcu im się udało. Wiedzą już, że nie chcą oddawać swoich Aniołów. Jeśli się uprą...
-Ojcze! - usłyszałam zrozpaczony głos siostry. To on wyrwał mnie z odmętu przemyśleń – Nie możemy pozwolić na to!
Spuściłam wzrok. Dobrze wiedziałam co się stanie.
-Moja droga Serafino... - kiedy Bóg, wypowiedział pierwsze słowa, wszyscy umilkli – To nie twoja, ani moja decyzja...
Poczułam wzrok zebranych na swojej osobie. Do mych uszu doszedł trzepot skrzydeł. Ktoś ścisnął mnie w ramionach.
-Daiano.. -szepnęła Ivy – Nie rób tego.. Nie wiesz na co się piszesz.. Pamiętasz co się stało z innymi aniołami, które weszły tam z ciekawości?
Co to było za pytanie? Pamiętałam na zbyt dobrze.. Stały się chciwe, zachłanne i przepełniała je pycha. Mimo to musiałam tam iść... Musiałam zachować niełamiący się głos.
-Nie jestem jak inne anioły.. Dam radę.. - odwróciłam się do niej tyłem, przenosząc wzrok na Lucyfera zanim coś powiedziała - Lucyferze składam ci przysięgę, że jeśli nie wywołacie wojny i nie będziecie prowokować Nieba to pójdę z tobą do królestwa Podziemnego. Jednak i ty musisz mi przyrzec, że Piekło będzie trzymać się tej przysięgi. Przyrzeknij na życie swoje i swojego ojca...
Rzucił mi rozbawione spojrzenie. Skłonił mi się nisko.
-Ja życzysz... O pani! - wydłużył samogłoski – Przyrzekam na życie swoje i swojego ojca, że nikt z nas nie sprowokuje nieba do ataku i nie spróbuje walczyć, jeśli i ty Trzecia nie odejdziesz od umowy...
Przymknęłam oczy.
-A więc umowa stoi...
W oczach stanęły mi łzy.
-Daina.. - zagadnął Jezus – jesteś pewna tego co robisz?
Spojrzałam mu w oczy. Czy gdybym nie była tego pewna.. zgodziłabym się na takie warunki?
-Oczywiście..
Ojciec zerwał się z tronu i klasnął w dłonie.
-Postanowione! Daiana – posłał mi zaniepokojone spojrzenie – odejdzie wraz z Upadłym!
Podniosłam się. Przymknęłam powieki. Dam radę. Serafiny nie upadają z własnej woli. Nie upadnę. Nigdy. Muszę pokazać jak wielką siłę woli mają Wojownicy Nieba. Zrobiłam krok do przodu, ale coś obciążyło moją nogę. Coś.. raczej ktoś. Mała Klara trzymała się mnie i owinęła się niczym małpka wokół mojej kończyny.
-Nie idź.. - pisnęła przez łzy – Nie zostawiaj nas.
Poczułam ucisk w gardle. Nie zostawiałam ich.. Ratowałam. Robiłam to dla ich dobra. Odczepiłam ją delikatnie, a następnie podałam ją Eligiuszowi,który nadal nie mógł się otrząsnąć z szoku. Rozejrzałam się po zebranych. Wszyscy, przerażeni, zdezorientowani wpatrywali się we mnie. Spuściłam wzrok. Przeniosłam wzrok na Lucyfera.
Nigdy nie zwracałam uwagi na wygląd Upadłego. Miał okrągłe oczy, których źrenice posiadały złoty kolor. Ów odcień żółci, przypominał barwę zachodzącego słońca. Krótkie krucze włosy wyróżniały się przy niemalże białej skórze. Z jego twarzy nie znikał zawadiacki uśmieszek. Miał lekki zarost, który świadczył o młodym wieku ciała Anioła. Mogłam śmiało stwierdzić... że był przystojny.
Zrobiłam krok w jego stronę. Ubraliśmy się jak na ślub.. Ironia? Możliwe.. On, w czarnym garniturze i koszuli nie dopiętej do końca, a ja? Ja stałam ubrana w długą do ziemi, suknie na kole.
Podał mi szarmancko łokieć. Niechętnie wzięłam go pod ramię. Po raz ostatni pożegnałam wzrokiem mój dom. Próbowałam się uśmiechnąć się do każdego, ale gdy mój wzrok spoczoł na Ivy... No cóż... moje usta wygięły się w grymas. Krzyczała z rozpaczy i wyrywała się z uścisku Czwórki. Ostatni raz widziałam ją w takim stanie, gdy Samuel upadł. Zagryzłam dolną wargę i spuściłam wzrok. Nagle chmury pod nami ustąpi i poczułam jak spadam w dół.
Łzy ciekły mi z oczu. Ziemia była już blisko. Tuż zanim się rozbiliśmy, Lucyfer rozłożył skrzydła, co zahamowało nasz upadek. Jestem jedną z niewielu, która wciąż jako nieupadły anioł, weszła do Piekła. Znajdowaliśmy się na szarej ulicy. Zbudowano tu mnóstwo domów szeregowych. Płotki były poniszczone, a ze ścian schodził tynk. Wszystko tu przygnębiało.
Mój towarzysz zamachnął ręką. Przed nami otworzył się fioletowe przejście. Portal Piekieł. Zaśmierdziało siarką i spalenizną. Od smrodu zakręciło mi się w głowie i Upadły musiał mnie podtrzymać. Zrobił pewny krok w stronę bramy. Pociągnął mnie za sobą. Wciągnęłam szybko powietrze. Ostatni wolny oddech...


Rozdział I
Witam w Hadesie


Otworzyłam oczy. Leżałam w wygodnym łożu. Musiałam zemdleć bo pamiętałam jak przeszłam z Lucjanem przez Bramę i.. tyle. W głowie mi dudniło i czułam się wycieńczona. Oddychałam powoli. Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam po pokoju. Miało sosnową podłogę i meble. Łóżko z baldachimem, komoda, półki nocne.. Wszystko z sosny. Poszewka kołdry była z aksamitu, miało kolor czerwieni. Ściany były czarne. Naprzeciwko łóżka zza uchylonych drzwi można zobaczyć łazienkę. Po lewej były zamknięte drzwi z czarnego kamienia. Wyjście. Usiadłam na brzegu łóżka. Zrobiłam to powoli bo w głowie mi buzowało. Stopy zawisły centymetry nad ziemią. Musiałam wstać. Mimo sprzeciwu wszystkich mięśni chwiejnie stanęłam na nogi. Walcząc o każdy krok, szłam w stronę drzwi. Ostatkami sił chwyciłam za klamkę. Zamknięte. Niech to.
-No no no... - usłyszałam basowy głos -chyba Aniołek chciał uciec,
prawda?
Obróciłam się napięcie. Z cienia wyłonił się demon. Ubrany w czarne spodnie, biały T-shirt i czarną skórzaną kurtkę wyglądał jak człowiek. Jednak najpiękniejszy jakiego widziałam. Mogłabym go pomylić z ulubieńcami Ojca, ale biła od niego zbyt wielka złość jak na człowieka. Cofnęłam się o krok do tyłu. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-Czyżbym Cię wystraszył maleńka?
-Odejdź
Cmoknął z dezaprobatą.
-Ależ nie mogę!
-Czego chcesz?
-Ja chcę Cię nauczyć pokory!
Przywarłam do ściany. Zbliżał się bliżej i bliżej. W końcu przycisnął mnie to czarnej tapety. Zaczął mnie głaskać po policzku.
-Jesteś taka piękna.. Poddaj się moim wargą...
Chciał mnie pocałować, ale dałam radę wyrwać dłoń z jego uścisku i uderzyłam go z całej siły. Uderzenia odrzuciło go na metr. Spojrzał na mnie z wściekłością.
-Jak śmiałaś?!
Wysunął swoje czarne skrzydła. Użył mocy piekła i przywołał ciemną moc. Czarne macki rwały się w moją stronę. Nie było sensu się bronić. Przynajmniej będzie to krótka śmierć,a moja dusza będzie wolna. Macki mnie dosięgnęły, Haratały mi nadgarstki i kostki. Przewróciłam się. Cienie dostały mi się do mózgu. Wysyłały obrazy rzezi, wojem, morderstw.. Zwykłe anioły szybko by umarły. Jako, że byłam Serafinem, nie zbiło mnie to, jeszcze.. Osłabiały mnie, męczyły i sprawiły ogromny ból.. Wiłam się z bólu. Krzyczałam, ale nie błagałam o litość. Nie miałam zamiaru splamić mojego honoru. Do pokoju weszli dwaj Upadli. Poznałam ich mimo katuszy. Rokita i Lucjan. Rokita krzyknął na mojego kata.
-Boruta! Masz w tej chwili przestać!
Boruta westchnął jakby mu zabrali zabawkę. Lucjan rzucił się w moją stronę. Położył sobie moją głowę na kolanach. Głaskał mnie po niej uspokajająco.
-Ci.. już wszystko dobrze, jesteś bezpieczna.
Surrealistyczną rzeczą był przypływ szczęści, że jest obok mnie. Czułam się mimo wszystko przy im bezpieczna. Wtuliłam się w jego tors. I uspakajałam bicie mojego serca.
-Boruto – zaczął najpoważniejszym głosem jaki usłyszałam z jego ust – miałeś ją tylko upomnieć, gdyby chciała coś kombinować, a nie gdy nacisnęła na klamkę!
-Ale..
-NIE MA ŻADNYCH ALE!
-Po za tym to, że cię odtrąciła to nie powód to zamordowania jej!
Mój niedoszły kat wyszedł z pokoju i trzasnął drzwiami,
-Rokito – zaczął mój obrońca – mógł byś wyjść? Dziękuje ci za pomoc, ale chcę zostać z Daianą sam na sam...
Upadły się skłonił.
-Jak sobie życzysz, panie.
Wyszedł z pokoju jak Boruta. Lucjan wziął mnie na ręce i położył na łożu. Usiadł na jego skraju.
-Jak się czujesz?
Nic nie powiedziałam. Pochylił głowę.
-Przyślę do ciebie Eleonorę. Pomoże Ci w... przygotowaniach.
Zapadła krępująca cisza.
-To ja.. pójdę.
Zostałam sama w pokoju. Leżałam bez ruchu. Moje kasztanowe loki kręciłam jeszcze bardziej na pacach. W wielkie marmurowe wrota, ktoś cichutko zapukał. Po chwili oczekiwania wszedł ktoś nowy. Do pomieszczenia weszła kobieta, o blond włosach z siwymi refleksami. Miała czarne oczy. Mimo tego wyglądała miło i biło od niej ciepło. Włosy splotła w kłosa. Ubrała się w czarne szmatki. Skinęła mi głową.
-Witam panienko!
-Witaj, jesteś Eleonora? - spytałam.
-Owszem panienko, mam za zadanie przygotować Cię na spotkanie z Królem!
-Eleonoro... To mój starszy brat i nie czuje, żeby można było go nazywać królem!
-Panienka tak nie mówi! Gdyby książę Lucyfer to usłyszał byłoby po nas!
Chciałam już powiedzieć coś na temat przydomka „książę”, ale staruszka podeszła do małej komody na kółkach, którą przywiozła ze sobą i wyciągnęła z niej coś czarnego. Podała mi to pośpiesznie paczkę. Odwinęłam to i ujrzałam... Na wszystkich świętych... W rękach trzymałam czarną, skórzaną bluzkę. Po chwili uświadomiłam sobie, że to właśnie jest cały strój. To miała być moja sukienka. Do tego Eleonora postawiła przede mną czarne kozaki z tego samego materiału co „sukienka”. Patrzyła na mnie z nadzieją. Otworzyłam szeroko oczy. Z rozdziawioną buzią zwróciłam się do Eleonory.
-Em.. Ale oni sobie żartują?
-Nie proszę panienki...
-Nie no tego już za wiele!
Wyszłam z pokoju. Nie znając budynku ruszyłam na dół. Usłyszałam jak Eleonora biegnie za mną.
-Panienko!
Szłam dalej. Na dole było coś w stylu recepcji. Przy biurko siedziała kobieta około dwudziestki. Miała ciemno-czerwone włosy i kocie oczy. Spojrzała na mnie z uśmiechem.
-W czym mogę pomóc?
Odwzajemniłam uśmiech. Zrobiłam to jak najuprzejmiej umiałam.
-Mogę prosić na rozmowę z Lucjanem?
-Och, mówisz o naszym księciu? - zachichotała – Kochana wiele z nas chcę z nim rozmawiać! Wątpię, żeby chciał rozmawiać z – urwała patrząc na mnie z dezaprobatą – tobą..
Spojrzałam na siebie. Nie wyglądałam najlepiej. Miałam moją wcześniejszą sukienkę, ale teraz była rozerwana przy kolanach. Miała kolor smoły, którą tak w ogóle została umazana. Włosy miałam w kompletnym nieładzie. Pewnie moja twarz wyglądała nie lepiej.
-Proszę Cię, abyś jednak spróbowała do niego zatelefonować.
Westchnęła. I odwróciła się. W tym momencie doszła do mnie Eleonora. Lekko dyszała i dopiero teraz zauważyłam, że kuleje. Jednak uwagę skupiłam na kobiecie za biurkiem. Przyłożyła słuchawkę do ucha i wystukała jakieś cyfry. Mogłam spokojnie słyszeć co mówią.
-Tak?
-Witaj Lucyferze! - pisnęła dziewczyna.
-Co się znowu stało?
-Jakaś dziewczyna do ciebie!
-Ile razy ci mówiłem?! Żadnych głupich dziewczyn!
-Dobrze przepraszam! - chciała odłożyć słuchawkę, ale ją powstrzymałam.
-Powiedz, że chcę z nim mówić Daiana.
-A! Królu! Dziewczyna mówi, że zwie się Daiana!
-Czemu mi nie powiedziałaś, że to moja anielica?!
-Bo..ja... - zaczęła się jąkać.
-Dobra dawaj ją!
Drżącą ręką podała mi słuchawkę.
-Cześć aniołku – mruczał jak kot – Jesteś gotowa? W półgodziny?
-Nie, zobaczyłam właśnie mój strój! Myślisz, że jakikolwiek anioł ubrał by się w takie coś?!
-Piękna, wiesz, że wszystkie upadłe tego chcą? Sam ci to wybrałem!
-Lucjanie, wiesz dobrze, że nie jestem Upadłą i nie mam zamiaru chodzić tak skąpo ubrana!
-No dobrze. Poczekaj chwilę. Znajduje się w budynku obok. Wyślę Ci mojego posłańca z nowym ubiorem.
-Tym razem coś dłuższego!
Zanim dokończyłam sygnał się urwał. Sfrustrowana poszłam z Eleonorą na górę. Usiadłam na łóżku. Spojrzałam jej w oczy.
-Nie powinnaś, przeciwstawiać się, panienko..
Spojrzała na nią z powagą. Zachowałam minę skamieniałą, jak wtedy, gdy moi bracia dostali zadanie wymordowania dzieci z Egiptu. Sama byłam temu przeciwna. Mimo to..
-Eleonoro, to nie mają być wakacje. Jestem tu by pokazać, ze nigdy nie ugnę się i nie odwrócę się przeciw Ojcu. Nikt nie przekona mnie do zmian praw jakie mamy w niebie.
Zapadła krępująca cisza. Do pokoju wszedł mężczyzna o dwóch metrach. Eleganci garnitur leżał na nim idealnie. Podał mi paczkę.
-Lucjan przesyła pozdrowienia.
I wyszedł. Odpakowałam ja i wyciągnęłam z niej białą suknie. Była mi do kostek, Eleonora związała mi w pasie niebieską tasiemkę, która podkreślała mi oczy. Z łazienki wzięłam szczotkę i pośpiesznie rozczesałam włosy. Przytuliłam ją i przeprosiłam. Nie powinnam jej tak traktować. Zaczęłyśmy rozmawiać. Ja opowiedziałam jej o Niebie, a ona mi o życiu na ziemi. Podskoczyłam. Bo usłyszałam pukanie do drzwi. Z za drzwi usłyszałam głos.
-Aniołku! Musimy lecieć!
Zaprawdę jego żarty mnie nie bawiły. Wyszłam z pokoju ze spuszczona głową. Przed pokojem stał on. Lucjan. Mój podziemny ochroniarz. Serce mi zabiło mocniej. GŁUPIA! Co się z tobą dzieję? Nie miałam bladego pojęcia co się stało, że tak reagowałam na jego widok. Nic jednak nie powiedziałam. Wyprowadził mnie z budynku. Przed hotelem stała czarna limuzyna. Otworzył przede mną drzwi i uśmiechnął się szarmancko. Założyłam ręce a piersi.
-Nie przesadzasz Lucjanie?
-Dla mojego aniołka wszystko!
Przewróciłam oczami.
-Jedźmy już...
Wsiedliśmy do niej.
W środku było białe wnętrze i jacuzzi. Usiadłam na kanapie. Lucyfer się uśmiechnął łobuzersko. Ściągnął smoking i wszedł do jacuzzi. Odwróciłam pośpiesznie wzrok. Patrzyłam przez okno. Po pół godziny jazdy Lucyfer się odezwał.
-Nie chcesz się do mnie przyłączyć?
Podniosłam brew.
-Nie dziękuje...
-Pamiętaj, że mamy jeszcze godzinkę.
-Posiedzę.
Wzruszył ramionami.
-Jak tam chcesz, ale w końcu ulegniesz mojemu
urokowi..
-Szczerze wątpię..
Po godzinnej jeździe, miałam już dość. Czułam się ospała i obolała. Traciłam siły, Lucyfer wręcz przeciwnie. Nabierał energii. Było to dość krępujące, że nie miał na sobie no.. nic. Dobrze zbudowany, ale nie napakowany. Miał wysoką posturę. Jego włosy miały kruczy kolor. Mimo, że to Upadły mogłam rzec, że jest niczego sobie. AH! Co ja robię? W niebie nie miałam takich myśli! To na pewno wina tego miejsca. Ono sprawiało, że moje ciało czuło, że mogło by zgrzeszyć. Robiąc to uległabym. Nie ugnę się. Nigdy. Muszę uwierzyć, ze Bóg da mi siłę. Z zamyśleń wyrwało mnie chrząknięcie Upadłego. Gdy otworzyłam oczy, kończył zapinać koszulę.
-Daiano - zaczął – Jesteśmy na miejscu...
Podniosłam się chwiejnie na nogi. Mój towarzysz wziął mnie pod rękę. Jego ramię było gorące. Przyjrzałam się jego twarzy. Miał ostre kości policzkowe, jego oczy były posadzone głęboko. Usta miał pełne, koloru czerwonej maliny, jednak nie wydawały się sztuczne czy że używa szminki. Wtedy zainteresowałam się bardziej oczami. Rzęsy miał grube i długie. Kolor oczu pochłaniał. Dosłownie miał bursztynowy kolor. Jako patronka Polski widziałam bursztyn wile razy. Tylko, że ten kolor... na granicach źrenic schodził do koloru nocy. Kiedy zauważył, że wpatruje się w jego twarz uśmiechną się szelmowsko. Spłonęłam rumieńcem i odwróciłam wzrok. Szliśmy dalej. Ujrzałam wielką budowle. Cała była z czarnego kamienia. Była bardzo w stylu Samuela. Weszliśmy do sali tronowej. Do tronu prowadził czerwony dywan. Po bokach stały złote misy na stojakach w kształcie litery X. Było tu mnóstwo kolumn. Patrzyłam w stronę tronu. Był cały ze złota, a obicie miał krwisto-czerwone. Na oparciu miało mnóstwo kamieni szlachetnych. No tak, przecież Samuel nie był skromny.. Na tronie siedział właśnie on. Ubrany w szatę jak dawni Grecy, tylko, że czarną. Opierał łokieć na podłokietniku i zamyślał. Wokoło kręciło się mnóstwo służących i Upadłych robiących za doradców. Samuel miał czarne kręcone włosy i brodę. Oczy miał kiedyś brązowe niczym płynna czekolada. Teraz były niczym czarna noc. Głowa mi pękała. Jego zła poświata w Piekle zwiększała się. Ja byłam silniejsza w Niebie. Dlatego tu czułam się słaba. Na Ziemi byliśmy równi siłą. W końcu pan Podziemia spostrzegł nas. Uśmiechnął się złowieszczo. Lucjan podjął szybszy krok. Jednak ja już nie posiadałam takich zasobów energii. Spowalniałam go. Oddech mi przyspieszył. Ciemna moc odbierała mi siły. Parę metrów przed tronem, Samuel powstrzymał swojego syna ręką. A on ukląkł. Wciąż dzielnie stałam i patrzyła z pogardą w oczy brata.
-Nie podchodź bliżej – powiedział Samuel, spojrzał na mnie z drwiącym uśmieszkiem – Ona nie powstrzyma mojej mocy..
-Mocy? - prychnęłam. Wciąż miałam problem z równowagą i dyszałam cicho – Chyba przekleństwa Samuelu...
Jego poddani wstrzymali oddech. Nie wiedzieli, że mam czelność mówić jego imię,
-Powinnaś się kłaniać przed swoim królem... - syknął przez żeby.
-Przed królem? - powiedziałam ochrypłym głosem – wszystko wszystkim, ale król jest tylko jeden!
Wstał z tronu. Rozwścieczyłam go. Dobrze.
-Teraz jesteś u nas.. i wielbisz NASZYCH królów...
Spojrzałam na niego wilkiem.
-Jest tylko jeden monarcha świata...
-Tak, tak.. według ciebie
-Mnie ciekawi inna kwestia – zaczął Boruta, który pojawił się znikąd – kiedy ślub?
Zamurowało mnie.
-Kiedy co?!-krzyknęłam.
-Dobrze słyszałaś siostro – mruknął Samuel.
-Że niby z kim?!
-Jak to z kim?! Z Lucjanem oczywiście! To on cię wynegocjował!
-Kto powiedział, ze się na to zgodzę?!
-Nikt -uśmiechał się Boruta – ale ty nie masz nic do gadania. Najsłodszy będzie widok małych słodkich upadłych anielątek!


-SŁUCHAM?! WSZYSTKO WSZYSTKIM! ALE NIE UPADNĘ!!!
Diabeł nikł, a w miejscu gdzie stał był czarny wir. Po chwili i on zniknął.
-Nie jestem tego taki pewien...
Jego głos usłyszałam tuż przy uchu. Czułam jego oddech na karku. Odwróciłam się napięcie, ale on już znikł. To był mój kop adrenaliny. Odzyskałam siły. Wypełniła mnie anielska moc. Chciałam się obrócić w stronę tronu, ale ktoś mnie trzymał w pasie.
-Jesteś nasza – miał aksamitny baryton..
-Nie – szepnęłam – nie jestem.
Rozłożyłam moje skrzydła i machnęłam nimi. Powietrze , albo one same odrzuciły Samuela na parę metrów. Lucjan wstał i patrzył na moje skrzydła jak zaczarowany. Skrzydła serafin miały coś nadzwyczajnego. Ich światło sprawiało, że są piękne, ale wrogowie ich się bali. Dlatego wcześniej je schowałam pod skórą. Strażnicy ruszyli w moją stronę. Pomyślałam o niebie. O dobru. O świetle. Poświata powaliła ich, ale nie Borutę i Samuela. Musiałam pomyśleć o czymś najszczęśliwszym. Ale o czym? I nagle...Na myśl przyszedł mi Lucjan. Jego złote oczy, czarne włosy, umięśniony tors... Ta myśl wystarczyła. Anielska światłość spowiła każdy zakamarek sali. Kiedy każdy uciekł, wywrócił się lub schował opuściła mnie moc. Byłam z metr nad ziemią. Upadłam na kolana. Użycie anielskiej mocy kosztowało mnie srogo. Zużyłam moje resztki energii. Obraz przed oczami rozmazał mi się. Zobaczyłam jak w moją stronę idzie Upadły. Mój brat pogłaskał mnie po policzku.
-Będzie cię ciężej uwiązać nić myślałem...
Po tym pamiętam tylko zalewającą mnie czerń.
Rozdział II
Kąpiel

Wciągnęłam łapczywie powietrze. Głowa mnie bolała. Gdzie ja byłam? Do głowy wlały mi się obrazy wspomnień. Teraz byłam w innym pokoju. Wyglądał jak jaskinia, ale był piękny. Perłowe ściany z nie równej skały dawały mi poczucie wolności. Brzozowe drewno pod stopami było idealnie gładkie, tak jak i meble. Na przeciwko mnie były dwie pary wielkich drzwi. Po bokach łózka stały dwa stoliki nocne, a na nich ktoś postawił wazony z czerwonymi różami. Przetarłam oczy. Usłyszałam ciche kroki. Słyszałam je kiedyś. Do pokoju weszła moja przyjaciółka Eleonora. Uśmiechnęłam się na jej widok. Odwzajemniła uśmiech i podała mi ręcznik. Swoim kościstym palcem wskazała drzwi obok. Z zamka zwisał kluczyk.
-Pora na kąpiel panienko!
Posłusznie wstałam i wyszłam za drzwi. Zamknęłam za sobą drzwi na kluczyk. Odwróciłam się. To nie byle jaka łazienka. To była jaskinia ze źródłem wody. Jaskinia została zbudowana z czarnych kamieni. Brakowało oświetlenia, ale z jeziorka wydobywał się zielony blask. Mimo, że to właśnie ten zbiornik wody wydobywał światło woda była czarna i nieprzeźroczysta. Rzuciłam ręcznik i kluczyk na ziemie po czym w to samo miejsce złożyłam ubrania. Zanurzyłam się w wodzie. Byłą zimna. Mimo to przyjemna. Zanurkowałam. Gdy wypływałam czuła się jak nowo narodzona. Uśmiechnęłam się szeroko i odgarnęłam włosy do tyłu. Usłyszałam czyjś śmiech. Odwróciłam się. Ma brzegu zbiornika siedział Lucjan. Wskoczył do wody. Dzięki Bogu! Woda dosięgała nam do ramion. Kiedy się wynurzył zobaczyłam świeżą bliznę na jego przed ramieniu. Podążył za moim wzrokiem.
-Co aniołku? Nie widziałaś co mi zrobiłaś?
Spuściłam wzrok.
-Nie wstydź się. Wiem, że jesteś jedyną osobą, która umie coś takiego. Każdy z was ma inną moc prawda?
Nic nie odpowiedziałam.
-Ivy może sprawić, że widzi kogoś kogo chce zobaczyć, nawet jeśli jest on daleko. Samuel mógł stwierdzić kiedy ktoś chce go zdradzić i świetnie zna każdy styl walki. Z tego co pamiętam nigdzie nie było napisane jaką ty masz moc. Zdradzisz mi ją?
-Umiem przyzywać światło Boże – czemu mu to mówię? - Jako jedyna czuje ludzkie emocje i jestem też jednym z dziesięciu aniołów śmierci, a oni też mają swoje oddzielne moce.
Odwróciłam się od niego. Podeszłam do krawędzi jeziorka i chwyciłam szampon. Rozprowadziłam go po głowie. Wzdrygnęłam się, gdy poczułam jego oddech na karku.
-Pozwól, że ja to zrobię..
Ściągnął mi moje dłonie z głowy i zaczął masować mi głowę. Ta chwila mogła y trwać wiecznie. Niestety, nie było mi to dane. Upadły przestał. Zanurzyłam głowę i spłukałam płyn. Wzięłam wdech i spojrzałam na niego. Wpatrywałam się w jego oczy. Ten bursztyn. Zamarzyłam się. Z resztą on też. Patrzył w moje jasnobłękitne oczy.
-Proszę -szepnął – tym razem mi nic nie zrób...
Nic nie zdążyłam zrobić, a on złożył pocałunek na moich ustach. Smakował tak słodko, ze odpłynęłam. Namiętny pocałunek sprawiał, ze zapomniałam oddychać, więc wciągnęłam powietrze. Lucjan zrozumiał to opatrznie i oderwał się ode mnie. Jednak ja już zasmakowałam zakazanego owocu. Rzuciłam mu ręce na szyję i ponownie złączyłam nasze wargi w uścisku.

***

Siedziałam w sali tronowej. Płakałam już od paru dni. Jak mogłam pozwolić, aby Daiana trafiła do piekła?! Tak, brawo Ivy! Na wszystkich świętych! Mówię o sobie w trzeciej osobie? Naprawdę ze mną źle... Ktoś położył mi rękę na ramieniu. To była mała Klara. Jako jedyna rozumiała mój ból. Daiana była jej najlepszą opiekunką i towarzyszką. Oddały by za siebie życie. Usiadła obok mnie. Rude włosy spięła w kitka. Siedziałyśmy tak obie w ciszy.
-Ivy.. - zaczęła – mam pytanie..
-Tak? - usłyszałam swój głos. Od wielu dni nie mówiłam. Stał się ochrypły i matowy.
-Tak sobie myślałam... Wiem, że to trochę głupi pomysł, ale..
-Ale?
-Może spróbujesz zobaczyć Daianę? Wiesz tak jak patrzysz na ludzi?
Że ja o tym nie pomyślałam!
-Klaro! To jest świetny pomysł!
Zamknęłam oczy bym mogła łatwiej się skoncentrować. Myślałam o siostrze, o jej kasztanowych włosach, o roześmianych oczach, o malinowych ustach... I nagle zobaczyłam scenę, która nie była dla mnie przeznaczona. Trzecia serafina znajdowała się w ciemnej jaskini z świecącym jeziorkiem. Była naga. Myślałam, ze zażywa kąpieli, ale obściskiwała się z Upadłym. Z Lucjanem. Ich nagość... To tylko wskazywało na jedno. Najgorsze było to, że one jej nie zmuszał. Sama założyła mu ręce na szyję i przycisnęła go do siebie mocniej. Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Otworzyłam oczy. Wszyscy aniołowie patrzyli na mnie. Poczułam jak łzy spływają mi na policzki. Wstałam i pobiegłam. Wbiegłam do sali w której Bóg rozmawiał ze zmarłymi duszami z nieba. Otworzyłam z rozpędu w drzwi. Pokoik miał dwa krzesła. Wzrok Stworzyciela i świętego spoczęły na mnie. Bóg wstał i rozpostarł ramiona, gdy tylko zobaczył moje łzy. Podleciałam do niego i wtuliłam się w niego tak, jak dzieci wtulają się w rodziców.
-Ci -uspokajał mnie, głaszcząc po głowie – Co się stało?
-Daiana.. ona... - pokazałam mu wspomnienia.
-Spokojnie wszystko się ułoży... Patrz co się tam dzieje cały czas i zobaczysz.
Pociągnęłam nosem i otarłam łzy.
-Dobrze, Ojcze jak sobie życzysz



***

Lucjan nadal całował mnie. Teraz jego pocałunki były bardziej namiętne. On sam bym bardziej pewny siebie. Chciał mnie przyciągnąć jeszcze bliżej. Za blisko. Nasze nagie ciała dzieliły centymetry. Położyłam mu dłoń na torsie.
- Lucjanie... Nie mogę przekraczać pewnych granic...
- Już przekroczyłaś...
- Wiem. .. nie mogę przeginać..
- Dobrze...
Odsunął mnie delikatnie. Wyszedł z wody.
- Lucjanie!
Odwrócił się.
-Proszę nie bądź zły...
Uśmiechnął się.
- Aniele... Nie jestem zły. Wiem że i tak pozwoliłem sobie na dużo.
I wyszedł. O boże... W brzuchu czułam miłe łaskotanie.
Czy ja się zakochałam? To uczucie nie było przeznaczone dla aniołów. Owinęłam się w ręcznik. I wyszłam. Na łóżku leżała sukienka w folii. Otworzyłam ją i moim oczom ukazała się śnieżna letnia suknia do kolan. Do tego była czarna skórzana kurtka. No cóż nie miałam innego wyjścia tylko to założyć. Byłam pewna, że Lucjan stopniowo przekona mnie do krótkich „sukienek”.
Ubrałam strój. Następnie chwyciłam za szczotkę, która leżała na szafce nocnej. Rozczesałam ją moje mokre włosy, a potem dosuszyłam je ręcznikiem i spięłam w koka. Na szafce znalazłam również małe lusterko. Spojrzałam na siebie.
Kobieta w lustrze nie przypominała mnie. Wydać było po niej zmęczenie. Miała podkrążone oczy i była blada jak ściana. Nie uśmiechała się, ale w jej oczach nadal świeciły ogniki. Odgarnęłam niesforny kosmyk za ucho. Nie miałam bladego pojęcia, gdzie zabiera mnie syn Szatana. I chyba nawet nie chciałam wiedzieć. Czułam, że potrzebuje być blisko niego. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego w stosunku do innej osoby. Podskoczyłam. Ktoś zapukał do drzwi.
-Gotowa Aniele?
Uśmiechnęłam się. To on. Wstałam z miękkiego łóżka i ruszyłam w stronę drzwi. Gdy je otwierałam, głośno skrzypnęły. Moim oczom ukazał się Upadły. Opierał się o ścinę. Chciałam już pójść w jego stronę, ale on się zaśmiał. Spojrzałam na niego z pytaniem na twarzy.
-Nie zapomniałaś o butach?
No tak. Zaczerwieniłam się jak burak i cofnęłam o krok. Obok ściany, gdzie znajdowało wyjście stały białe baleriny. Założyłam je pośpiesznie i wróciłam do Lucyfera. Zamknął za mną drzwi i podał szarmancko rękę. Korytarz miał czarną podłogę i ściany. Wyglądał bardziej jak tunel. Mijaliśmy drzwi identyczne jak moje. Schody po których schodziliśmy, były czarnego marmuru. Na dole był wielki hol, który bardzo przypominał stylem sale tronową Samuela. Wyszliśmy z budynku. Po raz pierwszy naprawdę przyglądałam się ulicy w Piekle. Domy i bloki były albo szare, albo ciemnofioletowe. Ulice, idealnie gładkie, świeciły pustkami. Nie było tu czegoś takiego jak niebo, tylko sklepienie, jakbyśmy byli w ogromnej jaskini, którą można od tak podzielić na miasta. Przed budowle z której wyszliśmy, podjechała taksówka. Przypominała te z Nowego Yorku. Lucjan otworzył mi drzwi do pojazdu. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. Gdzie on mnie zabiera? Usiadłam na czarnej śliskiej kanapie. Po chwili i Upadły usiadł obok mnie.
-Dokąd mnie zabierasz? - spytałam go.
Uśmiechnął się szeroko.
-To będzie moja mała niespodzianka.
Nachylił się do kierowcy i coś szepnął. Mężczyzna bez słowa ruszył.

***

Siedziałem na kanapie obok mojej Anielicy. Nieświadoma co ją czeka, wierciła się w jednym miejscu. Musiałem ją wyciągnąć z Piekła bo inaczej by zwariowała. Nie dziwie jej się. Kiedy ja byłem w Niebie czułem się jakby koś ze mnie wysysał siły. Chciałem, aby ona mogła od tego trochę odpocząć. Oczywiście nie mogłem zabrać jej do Królestwa Niebieskiego. Mijaliśmy przeróżne budynki. Poniekąd cieszyłem się, że Daiana jest nieświadoma co się w niektórych dzieje. Gdy samochód zaczął się unosić do góry, usłyszałem jak jej serce przyśpiesza. Spojrzała na mnie spod swoich grubych, długich rzęs.
-Spokojnie Aniele... Wszystko w porządku..
-Jesteś tego pewien? Wiesz w ogóle gdzie jedziemy? - powiedziała swoim aksamitnym głosem.
Kiedy się bała, chciałem tylko ją przysunąć do siebie i przytulić. Jednak nie chciałem jej wystraszyć. Bałem się, że to co się stało w jaskini będzie moim jedynym zbliżeniem do Daiany. Nie. Nie mogę o tym tak myśleć. Kocham ją. Ale czy ona czuje to samo? Kiedy Ojciec powiedział jej o ślubie... No wszyscy wiemy jak się to skończyło. Może po prostu to było dla niej za dużo...
-Tak jestem pewien. Zaufaj mi...
Wypuściła powietrze z ust. Szczerze? Daiana to najpiękniejsza anielica jaką widziałem. Nie przesadzam. Miała mocne, długie czekoladowe kręcone włosy. Ubrania które jej wybrałem leżały na niej idealnie. Z resztą jak wszystko. Wyglądała normalnie, czyli podobnie jak kobiety w XIX wieku. Łatwiej nam będzie wtopić się w tłum. Wyglądałem przy niej jak brzydkie kaczątko. Wszyscy Upadli mi jej zazdrościli, nie zdziwiłbym się jeśli w Niebie też. W końcu dotarliśmy na miejsce. Wysiadłem pierwszy i przytrzymałem drzwiczki, aby Daiana mogła wysiąść. Gdy tylko trzasnąłem drzwiami, pojazd odjechał. Nie obchodziło mnie to bo zobaczyłem na twarzy Anielicy najpierw szok, a potem uśmiech. Znajdowaliśmy się w Los Angeles. Kiedyś o miasto nazywało się Lost Angeles i zostało założone przez Upadłych. Tak, nasi koledzy mieli niezłe poczucie humoru... Dziś odbywała się jakaś parada. Ludzie świętowali na ulicach. Zabrałem ją na obrzeża miasta. Odbywał się tam koncert, grille i uliczni tancerze pokazywali co umieli. Staliśmy nie tak daleko od sceny. Puszczali moją ulubioną piosenkę Interactive zespołu Imagine Dragons. Złapałem ją za dłoń, a drugą rękę umieściłem na jej biodrze. Przyciągnąłem ją bliżej siebie. Zaraz miał się zacząć refren. Przy słowach "Im waking up! I feel it in my bouns!..." pocałowałem ją. Nie puszczałem jej. Ona tylko przybliżyła się do mnie i przycisnęła mnie do siebie. Swoimi zgrabnymi dłońmi wczepiła się w moje włosy. Oplotłem ją ramionami w pasie i delikatnie podniosłem. Ona ułożyła stopę jak balerina i końcówkami palców dotykała ziemi. Zamknąłem oczy i myślałem tylko o niej. O jej waniliowym zapachu, słodkich wargach... Pragnąłem jej i tylko jej. Uświadomiłem sobie, że igram z ogniem. Jednak uwielbiam ryzyko i będę o nią walczyć, nawet z samym Bogiem. Zacząłem całować ją po szyi. Ona delikatnie odchyliła głowę. Nie mogłem myśleć o żadnych granicach. Znowu pocałowałem ją w usta. Kiedy ją całowałem poczułem, że jej usta wyginają się w uśmiech. Nie chciałem przestać. Nawet nie miałem takiego zamiaru. Daiana pragnęła mnie tak jak ja ją. Tylko to się dla mnie liczyło. Nic więcej. Piosenka się skończyła. Oderwałem ją powoli od siebie. Widać było, że lepiej się czuła. Pogłaskałem ją po policzku.
-Poczekaj, przyniosę Ci coś do picia...
Skinęła głową. Ruszyłem w stronę straganów.

***

Na wszystkich świętych... Serce waliło mi jak dzwon. Wezbrały we mnie siły. Patrzyłam na plecy Lucjana, który poszedł po coś do picia. Myślałam, że byłam tylko jego kaprysem, a tu okazało się, że ufa mi. Pozwolił mi zostać samej, wyciągnął mnie z Podziemia, abym mogła się zregenerować, poszedł ze mną sam, a wiedział, że gdy odzyskam siły mogłabym uciec... A jednak nadal mi ufał i myślę, że pała do mnie uczuciem, takim jak ja do niego. To niesamowite. Nagle poczułam, że czas zwalnia... Nie słyszałam krzyków, rozmów, muzyki, tylko własne bicie serca i oddech. Odwróciłam się. Mogłabym przysiąc, że... Nagle ktoś złapał mnie od tyłu. Przyłożył mi chustkę do ust i nosa. Szarpałam się. Nie mogłam rozłożyć skrzydeł przy wszystkich. Byłam bezbronna. Wzięłam wdech. I to był wielki błąd. W chusteczce coś było, to coś sprawiło, że ciemność zalała mi obraz.


Rozdział III
Nefilimowie


Wró
ciłem do miejsca, gdzie zostawiłem moją kochaną. Nie znalazłem jej tam. Moją pierwszą myślą była: "uciekła". Po chwili jednak stwierdziłem, że to nie możliwe. W miejscu gdzie stała śmierdziało Nefilimem. Nefilimowie to pół-ludzie, pół-aniołowie. Zostało ich nie wielu bo Upadli zaczęli ich wybijać po tym jak próbowali nas zaatakować, gdy mieszkaliśmy na ziemi. Nie posiadają skrzydeł ani mocy. Natomiast mogą niesamowicie szybo biegać i mają dużą siłę. Oczywiście żyją dłużej od śmiertelników i bardzo łatwo przychodzą im nauki walk. Jeśli ci potomkowie Upadłych, zrobią coś mojej anielicy... Poznają wtedy gniew Upadłego. Ruszyłem za smrodem rasy, która nie powinna istnieć. Przedzierając się przez tłum, zobaczyłem coś co doprowadziło mnie do skrajnej wściekłości. Na ziemi leżały pióra a na kancie od sceny wisiał skrawek sukienki Daiany.

***

-Eh.. -jęknęłam
Siedziałam na twardym krześle. Kostki miałam związane do nóg krzesła, a ręce przywiązano mi do siebie przy oparciu. Siedziałam w ciemnym pokoju. Zwisała nade mną stara lampa. Normalnie jak w tych horrorach śmiertelników. Na przeciwko mnie było krzesło. Nikt tam nie siedział. Usłyszałam ciche kroki. Opuściłam wzrok. Patrzyłam spod włosów jak ktoś siada. Zdecydowanie na przeciwko mnie siedział mężczyzna. Dobrze zbudowany.
-A więc - miał niski baryton - Upadła tak?
Nic nie powiedziałam. Splunął na bok.
-Nie chcesz mówić? No tak... Wy nigdy nie współpracujecie...
Chciał wstać.
-Nie jestem Upadłą.
Zatrzymał się w miejscu.
-Jak to?
-Jestem Serafiną.
-Nie możliwe... Byłaś z Upadłym.. A wszystkie są w Niebie.. oprócz...
-Mnie.
-Nie.. Upadli by Cię nie wypuścili... Nie możesz być trójką!
-A jednak! Zapewniam Cię, że musisz mnie wypuścić! Inaczej...
Do pokoju weszła młoda śmiertelniczka. Mogła mieć z 23 lata. Włosy sięgały jej do pasa. Ubrana w ciemne jinsy i biały T-shirt na ramiączkach, szła w naszą stronę. Facet
zasłonił dłonią twarz.
-Inaczej co?
-Inaczej Lucjan tu przybędzie i was pozabija!
-CZY TY NAM GROZISZ, UPADŁA?!
-Ja wam nie grożę! Próbuje was uratować! I NIE jestem upadłą!
-Skoro tak to rozłóż skrzydła!
-Nie wiem czy to...
-Rozłóż skrzydła.
Westchnęłam.
-Jak chcesz Nefilimko!
Powoli rozłożyłam moje skrzydła. Bił z nich blask, który oświetlił pokój. Zanim zorientowałam po co to robią było już za późno. Węzły puściły a ja wstałam. Jednak Nefilimowie, którzy stali za mną złapali mnie i położyli na ziemi. Dwaj z nich, złapali mnie za skrzydła. Krzyknęłam. Zaczęli ciągnąć za moje skrzydła. Poczułam jak ścięgna,które łączą je i plecy puszczają.
-Po co to robicie?! - krzyknęłam z bólem
-Jak to dlaczego? Myślisz, że nie znamy Upadłego z którym byłaś? Twój ból będzie dla niego najgorszym bólem na świecie...
Czułam jak krew spływa mi po plecach. Utrata skrzydeł dla anioła oznaczała ból fizyczny i psychiczny przez następne 10 000 lat, aż odrosną. Nie mogłam się bronić. Nie potrafiłam skrzywdzić ludzi.. nawet pół-ludzi... Taka jest rola aniołów. Nie krzywdzenie, tylko ratowanie. Jedyne co mogłam zrobić...
-Ojcze... Oni zgrzeszyli, mogą za to zapłacić życiem... Ochroń ich i odpuść im grzechy.. - szeptałam.
-Co ty tam mamroczesz? - zapytała Nefilimka.
Zaczęła się śmiać. Jak ludzie... przepraszam pół-ludzie mogą być tak okrutni? Nagle budynek się zatrząsł.
Lampa zabujała się i trochę tynku spadło na ziemie. Wszyscy prócz tych, którzy mnie trzymali, odsunęli się o krok. Czułam, że moje skrzydła nie wytrzymają ani chwili dłużej. I wtedy... W suficie zrobiła się wielka dziura. Tuż obok mnie wylądował Lucjan. Jednym szybkim ruchem odepchnął oprawców. Złapał mnie w pasie i podniósł. Schowałam skrzydła. Lucjan posadził mnie na krześle. Ruszył w stronę reszty. Jednym zgięciem nadgarstka złamał kark mężczyźnie, który mnie przytrzymywał.
-Lucjanie! - krzyknęłam.
Nie zwrócił na mnie uwagi, Chwycił następnego i z nadprzyrodzoną siłą kopnął tego, który wyrywał mi prawe skrzydło.
-Lucjanie! Przestań! - wrzasnęłam.
W końcu spojrzał na mnie. W jego oczach paliła się wściekłość. Podszedł o mnie. Złapał mnie za rękę.
-Oni chcieli cię skrzywdzić... Z resztą - Przyłożył do moich pleców dłoń. Odsunął ją i pokazał, była cała we krwi.
-Udało im się
-To nie powód by zabijać...
Wstał spojrzał na mężczyznę, który ze mną rozmawiał i kobietę z czarnymi włosami.
-Przeżyjecie tę noc tylko dzięki niej, ale przysięgam, przysięgam na Boga, że wrócę tu i zapłacicie za to co jej zrobiliście, głupi mieszańcy...
Patrzyli na niego z przerażeniem. Wziął mnie na ręce i rozpostarł skrzydła. Obchodził się ze mną jak z jajkiem. Wtuliłam się niego by nie myśleć o bólu. Otworzył portal i przeszedł przez niego. Byłam pewna, że zabiera mnie do Podziemia. Myliłam się. Znajdowaliśmy się w lesie. Rosły tu dorodne sosny i rozłożyste dęby. Światło słoneczne ledwie przebijało się przez ich korony. Na przeciwko nas widać było małe jeziorko. Było niczym lustro. Po co Lucjan mnie tu wziął? Spojrzałam na niego .
-Wiesz co to jest? - spytał.
Zaprzeczyłam.
-Kiedy Samuel sprzeciwił się Bogu, dobrzy aniołowie próbowali go nawrócić. Jednak...
-Nie udało im się i Samuel upadł. Wiem Lucjanie, sama stanowię część tej historii, ale co to ma do tego jeziorka?
-Kiedy upadł, aniołowie płakali, z ich łez powstały różne jeziorka i oczka wodne. Wśród Upadłych jest rozpowszechniania się wiedzę, że może uleczyć Anioła, jednak - zaczął wkładać mnie do wody. Gdy jego dłonie dotknęły wody, zaczęły syczeć. - pali Upadłych.
-Nie... Lucjanie puść mnie!
-Jeśli cię puszczę utoniesz!
-Co z tego?! Puść mnie! Nie wybaczę sobie jeśli...
Jednak on trzymał mnie mocno. Zrobił krok, zamiast zanurzyć kostki, stał o pas w wodzie. Patrzył hardo na mnie. Woda wpływała w moje rany. Leczenie bolało strasznie. Skrzywiłam twarz w grymasie bólu. Próbowałam się wydostać z jego uścisku, ale woda unieruchamiała moje mięśnie. Zrozumiałam czemu Lucjan wszedł ze mną. Zrobił to, ponieważ woda paraliżuje a dopiero potem leczy. Jednak to on może nie wyjść cało z tego oczka wodnego.

***


Nie było widać po Daianie, że to ją leczy. Wręcz przeciwnie. Ona wiła się z bólu. Chciałem się wycofać, ale oczko wodne nie chciało nas wypuścić. Spojrzałem na pani mojego serca.
-Chyba taki był nasz los...
Przestała się wić. Patrzyła w moje oczy. Zrobiła coś co musiało kosztować ją wiele bólu. Poniosła się i pocałowała mnie w usta. A potem zesztywniała w moich rękach. Skoro ona nie dała rady... Ja bez niej też nie dam... Zamknąłem oczy i.. odpłynąłem.


***

Otworzyłem oczy. Leżałem na szpitalnym łóżku. Czułem czyjś dotyk dłoni na swojej. Zerknąłem w tamtą stronę. Daiana, wciąż nie przytomna, końcówkami palców trzymała się mnie. Podniosłem się. Jakim cudem oboje żyjemy? Pomasowałem się po tyle głowy. Sala była mi nieznana. Jedno wiedziałem. byliśmy w Piekle. Ściany zrobione z szarego betonu, białe kafle, mnóstwo łóżek, dziwne urządzenia...Byliśmy w szpitalu dla upadłych. W nogach mojego łóżka siedział mój ojciec.
-Co się stało?
-Wziąłem ją na powierzchnie, aby zebrała siły. Zaatakowali ją Nefilimowie. Nie powinienem zostawiać jej samej. Próbowali jej wyrwać skrzydła, aby się na mnie zemścić.
-Czujesz coś do niej?
-Nie -skłamałem.
-To dobrze. Pamiętaj! Miłość jest słabością. Jeśli ją pokochasz musiałbym znaleźć zastępce... I do tego splamiłbyś honor rodziny! Wybrałeś ją bo wyglądała na niezłomną?
-Tak było Ojcze...
Uśmiechnął się.
-Mam nadzieję...
Wyszedł sprężystym krokiem. Westchnąłem. To nie była prawda. Wybrałem ją bo coś poczułem. Teraz będę musiał być oziębły dla niej, by nie wzbudzać podejrzeń u Ojca. On by wybrał ją, tylko z własnej pychy. Usłyszałem, że ktoś wciąga łapczywie powietrze. Spojrzałem na nią. Podniosła się. Jej wzrok padł na nasze splecione ręce. Patrzyła wyżej i wyżej, aż spojrzała mi w oczy. Uśmiechnęła się.
-Ty żyjesz!
-Owszem.
Wstałem na nogi. Pocałowałem ją w czubek głowy. Skierowałem się w stronę drzwi. Zostawiłem ją samą. Nie wiedziała czemu to robię. Nie mogłem jej tego wytłumaczyć. Nie mogłem jej powiedzieć, jak bardzo mnie boli, gdy muszę ją odtrącać. Po prostu, musiałem ją chronić.

***

Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości rozumowania Lucjana. Raz pokazywał jak bardzo mnie kocha, innym, że nie chce mnie. Czułam się zagubiona. Jak można kogoś kochać i go jednocześnie odtrącać? Chyba nigdy nie będzie mi dane zrozumieć Upadłych. z moich zamyśleń wyrwało mnie chrząknięcie kogoś nowego. Obok mojego łóżka stał Upadły. Nigdy go nie widziałam. Miał włosy do ramion, koloru ciemnego blondu. Patrzył na mnie swoimi czarnymi jak noc oczami. Był chudy i mizerny. Ubrania, które miał na sobie wisiały na nim. Miał lekki zarost. Wyglądał na młodego. Do paska miał przywiązany miecz w pochwie. Z pleców wystawał mu średniej wielkości skrzydła. Ubrany w czarny T-shirt i białe spodnie, trzymał rękę na biodrze.
-Cześć? - zagadnęłam
-No hej, złociutka!
-Złociutka?
Nie zwrócił uwagi na mój komentarz.
-Jestem Saul i mam 1500 lat.
-Strasznie młody jesteś.. Kiedy upadłeś?
-Jakieś 500 lat temu...
Jedną trzecią życia być Upadłym? W tak młodym wieku? Aż przerażające...
-Och, współczuje. Nie wyobrażam sobie, jak to jest trudno być Upadłym w młodym wieku. Pewnie Samuel Cię nie traktuje najlepiej..
-Ta... Ale byłem przygotowany na potępienie z jego strony. Wiesz to on rozpoczął rasę Nefilim... A ja.. no.. inaczej upadłem niż inny. Upadłem z miłości..
Uśmiechnęłam się.
-Nie którzy też upadli z miłości. Co w ty złego widzi Samuel?
-Pierwszy minus zarobiłem od niego, że się zakochałem. Według niego kobiety nie są do miłości tylko... no wiesz... r o z m n a ż a n i a... Drugi minus zarobiłem, że to nie była kobieta...
-Jak to? - zdziwiłam się.
-W ludzkim świecie nazwali by mnie homoseksualistą, w skrócie gej. Czyli dla ciebie tłumaczenie.. kocham się w mężczyznach...
-O... to.. coś nie codziennego..
-Ta... słyszałem ten tekst od innych aniołów.
Prychnęłam.
-Jeśli chcesz mnie zaliczać do "innych aniołów" to jeszcze mnie nie poznałeś....
-Wiem, ale poznam!
-Poznasz?
-Przydzielili mnie do twojej ochrony, więc.. - mrugnął do mnie - żadnych numerów!
Z Saulem rozmawiało mi się przyjemniej niż z jakimkolwiek Upadłym. Wcale mnie nie zmuszał do ujawnień anielskich tajemnic. Rozmawialiśmy o tak przyziemnych sprawach, że aż chciało mi się śmiać. Nasze rozmowy dotyczyły tematów takich jak, który z Upadłych jest najprzystojniejszy (Saul ciągle mówił "oprócz Lucjana!" ), lub jeszcze o strojach Upadłych anielic. Przyznał mi racje, że ich stroje są za skąpe. Znalazłam z nim wspólny język. Wiele jego żarów bawiło mnie do łez. Pomyślałam, że ten, którego on sobie upatrzył był szczęściarzem. Saul jest przemiły. Moglibyśmy gadać tak do końca świata, ale do sali wszedł Szatan. Ubrał się w skórzaną czarną kurtkę z ćwiekami i zwykły T-shirt, do tego założył ciemne spodnie oraz glany. Jego kręcone włosy i broda unosiły się z każdym krokiem. Saul wyprostował się i wstał. Gdy mój brat podszedł bliżej niego, ukłonił się.
-Zmykaj laleczko - rzucił do niego - nie jesteś na razie potrzebny.
Saul zgięty w pół wycofał się. Rzuciłam wściekłe spojrzenie Samuelowi.
-Co ty sobie wyobrażasz tak go traktując?!
-Zasłużył na to! Nie wiem czy ci powiedział, że jest.. - splunął na bok - innej orientacji.
-Powiedział! Mi to nie przeszkadza!
-No o ty potrzebujesz koleżaneczki - uśmiechnął się drwiąco.
Zwróciłam się do goryla, który stał za moim bratem.
-Byłbyś tak miły i walnął go tak jak byś miał walnąć najgorszego wroga?
Mężczyzna spoważniał i odwrócił wzrok.
-Bardzo zabawne siostrzyczko...
-Wiem - uśmiechnęłam się do niego - żarty wysłane w twoją osobę nigdy mi nie odejdą! Nawet po tysiącleciu w gotującym się kotle..
-Warto było by się przekonać – mruknął.
-Och Sami... Naprawdę chcesz marnować swój czas?
-No! Widzę, że zdrowie ci dopisuje! Pewnie nie musisz już tu leżeć! Będę zaszczycony mogąc Cię odprowadzić do krawcowej!
-Krawcowej?
-No wiesz tej, która szyje ubrania!
-Samuelu wiem kto to krawcowa... Chodzi mi po co?
-Och.. Lucjan chyba nie zdążył przekazać Ci, że zbliża się parada na waszą cześć! No wiesz.. musimy ogłosić wasze zaręczyny!
-Jakie znowu zaręczyny?!
Zobaczyłam, że coś zaświeciło mi się na palcu.
-Co? Kiedy?
Szatan uśmiechnął się.
-Wiesz... musieliśmy jakoś wytłumaczyć Upadłym, po co mój syn zabiera cię na Ziemie...
No cóż. Chyba ta decyzja nie należała do mnie. Wstałam z łóżka. Zachwiałam się i nie złapałam równowagi. Poleciałam do tyłu, ale Sami mnie złapał. Złapał mnie w pasie. To było trochę krępujące. Odchrząknęłam.
-Dziękuje..
-Nie ma za co Daiano, pomóc Ci iść?
Zachowywał się spokojnie i opiekuńczo. Aż ciarki mi przeszły. Od kiedy on taki jest?
-Em.. Dziękuje...
Wziął mnie delikatnie pod łokieć. Delikatnie stąpając doszliśmy do wyjścia. Przed szpitalem było małe rondo, a na jego środku znajdowała się wielka, złota fontanna. Tuż pod drzwiami stał czarny Chevrolet Camaro - kabriolet. "Goryl" otworzył nam drzwi. Samuel pomógł mi usiąść. Kanapy w środku były białe i miękkie. Mój brat usiadł obok mnie, a Upadły usiadł za kierownicą. Kierowca cisnął gaz do dechy. Wiatr unosił moje włosy. Jechaliśmy chyba z największą możliwą prędkością. Żołądek podchodził mi do gardła. Nienawidziłam zbyt dużych prędkości jeśli sama nad nimi nie panowałam. Stanęliśmy pod małym sklepikiem. Znajdował się on w małym fioletowym budyneczku. Posiadał on swój własny urok. Drzwi były z podrapanego białego drewna. Nad nimi wisiał dzwoneczek. Na wystawie dostrzegłam różne kreacje. Moją uwagę przykuł manekin na którym wisiał biały sweter w wełny i czarne jinsy. Do tego na nogach miał fioletowe trampki. Ale.. Jak to? Że w Piekle takie... grzeczne stroje? Aż zamrugałam parę razy. Zdziwiona spojrzałam na Samuela. Uśmiechnął się.
-Lucjan stwierdził, że ten sklep jest.. W twoim stylu..
-Miał racje...
Mój brat wysiadł pierwszy i ponownie trzymał dla mnie drzwi. Następnie podał mi łokieć i ruszyliśmy do sklepu. W środku zadziwił mnie jeszcze bardziej. Ściany były tu śnieżno-białe, a podłoga powstała z jasnych desek. Wszędzie były stoły, a na nich ubrania, materiały i przyrządy do szycia.
-Saro? - spytał Upadły.
Z za zaplecza wyszła młoda kobieta. Wyglądała na góra trzydziestkę. Miała blond włosy i czarne oczy. Na zielonej sukience miała mnóstwo nici i materiałów, które się do niej przyczepiły. Fryzurę miała w prowizorycznym kitku, ale mnóstwo kosmyków wydostało się na wierzch. Spojrzała na nas z przerażeniem.
-Jaśnie panie! Ja właśnie....
-Zostawiam pod twoją opieką anielice. Ufam ci..
-O jej dziękuje! Zajmę się nią!
-Mam nadzieję...
I zostawił mnie sam na sam ze zmarłą grzesznicą.
-No to ty jesteś tą Serafiną, którą upodobał sobie książę Lucyfer heh? To musi być niezłe przeżycie... Naprawdę wolałaś siedzieć tu niż walczyć z Upadłymi?
-Tak.. Zdecydowanie... Myśląc o tym, że ktoś z mojego rodzeństwa ma zginąć...
-Rozumiem... Nie trafiłam tu bo byłam mega grzesznicą tylko bo zawarłam pakt z królem. Wiesz.. u mojej siostry wykryto raka... Zawarłam umowę z Samuelem, ze ja wyleczy, a wtedy będzie mógł wziąć mnie do Piekła.. Nie przewidziała, ze ten drań następnego dnia sprawi, ze przejedzie ją samochód...
-Ja cię kręcę... Fatalnie..
-No.. Ale dobra! Już dość o nas! Musimy przymierzyć parę sukni!
-Parę? -jęknęłam.
-No z pięć...
-O nie...
-O tak! Rozbieraj się!
Wybiegła z pokoju. Ściągnęłam sukienkę od Lucjana i stałam w samej bieliźnie. Sara wróciła z sukienkami. Podała mi pierwszą.
-Proponuję tę.. Na paradę!
Wzięłam ją od niej i pośpiesznie ubrałam. Miała na górze normalny gorset, dół był na kole i został zrobiony z białej tkaniny. Do tkaniny przyklejono mnóstwo piór, tak gęsto, że nie widać było tego materiału, no chyba, że od spodu. Obejrzałam się w lustrze.
-Wow... Naprawdę.. jest..
-piękna..? Wiem.. Udała mi się! Jestem z niej bardzo zadowolona... Przejdź się kawałek!
Niepewnie stawiłam pierwsze kroki. Suknia była strasznie ciężka. Jednak dałam radę utrzymać równowagę. Czasami serio podziwiałam te ludzkie damy. Nosiły jeszcze większe i jeszcze cięższe suknie, a mimo to... nawet się nie chwiały. Byłam już zmęczona i spocona. Nie przystoi to Serafinie. Nagle zobaczyłam diabelski uśmiech na twarzy dziewczyny. Spojrzałam za nią. Już nigdy więcej nie pójdę na zakupy do piekła. Za Sarą leżała dwumetrowa sterta ubrań. To był początek piekła.

* * *
Siedziałam skulona. Ramiona owinęłam wokół nóg. Ona go kochała. Upadnie. Wiem to. Najgorsze w tym wszystkim jest to... Że wszyscy zaczęli nienawidzić Daiane... Tylko nieświadoma wszystkiego Klara... Ona wciąż ją kocha. Nadal w duchu nie mogę uwierzyć w to co zobaczyłam. Oni się kochali. Nawet przypominali mi tych z historii Szekspira.. Straszne było to.. że czułam złość. Poniekąd na nią, że uległa.. Poniekąd z zazdrości. W jej oczach było widać takie.. oddanie. O nie... To ZAWSZE się kończy tak samo.. To ja powinnam walczyć.. Nie ona.. ACH! Byłam tak głupia! Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu i podskoczyłam ze strachu. Odwróciłam się. Za mną stała Klara. Miała zapłakaną twarz.
-Czemu mi nie powiedziałaś? - spytała cienkim głosem.
-O czym?
Westchnęła.
-Ivy! Dobrze wiesz!
Zaczęła gorzko płakać i wtuliła się we mnie. Nie było słów, które mogły ją pocieszyć. Wtulone spędziłyśmy tak dużo czasu. W końcu zapłakana Klara szepnęła.
-Co się z nią teraz dzieje?
Zerknęłam w życie mojej siostry. Wybuchnęłam śmiechem.
-Co jest?
-Właśnie biega po jakiejś garderobie, a za nią kobieta z tysiącami ubrań!
Obie zaczęłyśmy się śmiać. Daiana nie znosiła ubrań. A jak ma je przymierzać to... Biada nieszczęśnikowi, który musi ją dopilnować. Jednak moja maleńka siostrzyczka się zawahała.
-A... jej skrzydła? -spytała ni to z nadzieją, ni to ze strachem.
-Nie widzę ich... Schowała je.
-Rozumiem
Czekał nas długi czas niepokoju. Daiana widziała o tym kiedy odchodziła. Wolała cierpieć tam, niż martwić się tu.. to było poniekąd samolubne. Zazdrościłam jej podwójnie. Muszę się pozbyć tego uczucia...

* * *

NIGDY WIĘCEJ NIE IDĘ DO SARY! To zło wcielone. Kazała mi ubierać sweterki, spodnie, sukienki, spódniczki, katany, kurtki... OCH! Wolałam już jak wyrywali mi skrzydła... Nie trochę przesadziłam. Ubierałam setną sukienkę w przymierzalni, gdy zobaczyłam jak granatowa kurtyna się uchyla.
-Aniele... nie wiem po co Ci w ogóle ubrania...
Krzyknęłam przerażona i zasłoniłam się sukienką. Niby miałam na sobie bieliznę i on widział mnie nagą.. Jednak ostatnio albo mnie odtrącał ,albo okazywał wielką miłość. Musiałam go za to trochę ukarać i pobyć oschła. Spiorunowałam go wzrokiem.
-Wyjdź. NATYCHMIAST!
Zrobił zniesmaczoną minę, ale zasłonił mnie z powrotem. Ubrałam białą sukienkę. Była z aksamitnego materiału. Od pasa u dół marszczona. Do tego dostałam piękne baleriny z różą na czubkach. Do tego Sara wepchnęła mi spinkę z tym samym kwiatem co na butach. Wyszłam z przymierzalni. Usłyszałam gwizdnięcie. Spojrzałam na niego lekceważąco.
-Lucjan.. To ci nie przystoi...
Wzruszył ramionami.
-Niby masz rację...
Zaczął się śmiać. Przewróciłam oczami. Następnie spojrzałam na Sarę błagalnym wzrokiem.
-Dużo tego zostało?
Zachichotała.
-Nie... Jedziesz w tym. Wszystko spakowałam już do auta.
Zrobiłam wielkie oczy.
-Ale po co mi te wszystkie ubrania?
-Aniele... Nie myślałaś, że królowa Piekła będzie chodziła w jednym stroju do końca życia?
Westchnęłam. Już przyzwyczaiłam się do tej myśli. TO mnie przeraża.

Rozdział V
Nowi


Jadąc Chevroletem miałam dość tego dnia. Czekała mnie kolacja z całą zgrają Upadłych. Już to widzę. Nie byłam pewna czego się spodziewać. Tancerek na stole? Bitwy na jedzenie? Wojny z bronią? Z Upadłymi wszystko było możliwe... Uważałam, że sukienka od Sary była zdecydowania za krótka. Nie mogłam już zmienić zdania. Pruliśmy z zawrotną prędkością. Podjechaliśmy pod wielką wille. Mogłabym ją porównać do pięknej budowli z Polski, którą wspomagaliśmy budować. Chyba to był pałac z Wilanowa. No cóż, ale ten budynek był.. bardziej złoto-czarny... Na środku, przed wejściem stała złota fontanna. Była zrobiona z trzech pięter, a na samym szczycie woda wyciekała z... Ojcze drogi... Na górze stała rzeźba. Przedstawiała Samuela ucinającego głowę Bogu. Za nim stała armia aniołów. Zrobiło mi się nie dobrze. Woda wypływała z przerwy pomiędzy głową Ojca, a resztą ciała. Stałam jak wryta. Nie mogłam odwrócić wzroku. Dreszcze przechodziły moje ciało. Lucjan objął mnie w pasie i odciągnął od przerażającej scenerii. Zamknęłam oczy i wzięłam wdech.
-Mam się spodziewać więcej takich rzeczy? - zapytałam słabym głosem.
-Oj tak.. Jest ich więcej niż myślisz...
Ruszyliśmy w stronę wielkich mosiężnych drzwi.

* * *
Prowadziłem roztrzęsioną Daianę przez siedzibę mego ojca. Wiedziałem, że ona jest wstrząśnięta taką obrazą Boga. W tym domu każdy korytarz wyglądał tak samo. Ciemne drewno na podłodze i czarne ściany, przez które na samym środku przechodził złoty pasek. Słychać już było muzykę z sali balowej. Wszyscy tańczyli. Diablice w skąpych sukienkach, a diabły w garniturach. O dziwo mimo, że wiedziałem, że Daiana chciała by dłuższą sukienkę i tak miała najdłuższą. Wszyscy patrzyli na nas sceptycznym wzrokiem. Spojrzała na mnie z przerażeniem. Wszędzie się znajdowały obrazy lub płaskorzeźby z tematem obrażenia jej Ojca. Ona wyprostowała się dumnie, a twarz skamieniała. Zrobiłem to samo i ruszyliśmy przed siebie. Sala była niesamowicie wielka. Pod lewą ścianą stała wielka scena. Na niej grał zespół Upadłych. Nagle znikąd na scenie pojawił się Szatan. Wziął mikrofon.
-Witajcie moi drodzy pobratymcy! Dziś świętujemy zaślubiny mojego syna!
Wszyscy zaczęli bić bravo.
-A teraz on i jego wybranka rozpoczną taniec!
Anielica spojrzała na mnie ze strachem. Nie mogłem nic zrobić. Złapałem ją za rękę. Ruszyliśmy w stronę Środka parkietu. Wszyscy przed nami ustępowali. Gdy dotarliśmy do tego miejsca, złapałem ją w pasie. Zaczęliśmy tańczyć walca do muzyki. Daiana lekko stąpała po ziemi. Ledwie muskając podłogę. Zaczęliśmy się unosić. Anielica zachichotała. Sam nie wiem kiedy rozłożyliśmy skrzydła i podlecieliśmy w górę. Zrozumiałem to, gdy Daiana już nie miała siły i powoli zaczęła się osuwać z moje ramiona. Wtedy opadliśmy na ziemie. Było widać, że jest wykończona. Zaprowadziłem ją pod ścianę.
-Odpocznij chwilę – powiedziałem jej.
-Skoro nalegasz... -odpowiedziała z uśmiechem na twarzy.
-Niestety moi drodzy – usłyszałem głos Ojca – też chciałbym zatańczyć z synową...
Brak mi było słów. Jednak Daiana podeszła do swego brata.
-Jeden taniec mi nie zaszkodzi.
Na twarzy Szatana pojawił się uśmieszek. Po chwili zniknęli w tłumie. Najwyraźniej nie umiem zatrzymać kobiety...

* * *

Znów zostałam zaciągnięta przez Upadłego na środek sali. Nie był tak delikatny jak Lucjan. Mocno mnie trzymał i majtał mną bez żadnych pohamowań. W jego rękach byłam bezwładną laleczką. Trzymał mnie bardzo blisko. Jego czarne jak noc oczy nie odrywały się ode mnie. To był chyba najgorszy taniec w moim życiu. Kiedy przycisnął mnie tak, że wargi miał przy moim uchu, serce mi waliło jak koliber w klatce. Przeciągał strunę.
-Wiesz Daiano, że do twarzy ci w krótkich sukienkach?
Odchrząknęłam.
-Ciekawe jakbyś wyglądała bez nich..
-Samuelu.. Ostrzegam Cię...
-Tak, tak będę grzeczny...
Zaśmiał się.
-Nie uważasz jednak Serafino, że Lucjan jest za młody?
-Sam zdecydowałeś, że...
-Niby tak. Ale Szatan zmienny jest.
Spojrzałam na niego.
-Do czego pijesz?
-Do niczego.. Chcę Ci tylko uświadomić, że twój Lucjanek nie jest nie zastąpiony...
-Czekaj... CO?
-Oh.. Serafino... Jeszcze nie załapałaś? Nie jesteś pożądana przez jednego członka rodziny królewskiej.
Rozszerzyłam oczy. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, zostałam wyrwana z objęć Brata. Znów poczułam ciepło i delikatność Lucjana.
-Więcej mi nie uciekaj Aniele.. Moja ciotka chciała ze mną zatańczyć...
Wymusiłam uśmiech na twarzy. Lucjan był w wielkim niebezpieczeństwie. Niczego nie świadomy wciągnął się w wir tańca. Mój umysł ciągle był przy tańcu z Samuelem. W końcu moje rozmyślanie przerwał brak muzyki. Na scenie nikt nie grał. Zebrani jednak tam patrzyli. Więc i ja tam spojrzałam. Stał na niej mój Brat. Uśmiechał się od uch do uch.
-Moi drodzy! - zaczął – O to ja i moi najbliżsi.. Za sponsorowaliśmy.. Młodej parze.. Miesiąc w domu na Ziemi!
Wszyscy bili brava. Gwizdali. Klaskali. Wyglądało na to, że Lucjan nic nie wiedział.
-To nie wszystko! Tę noc spędzą u mnie! Tutaj! W specjalnym pokoju!
Po sali przeszedł szmer zaskoczenia. Specjalnym pokoju? Co to jest? Najświętszy panie... Chyba nie to o czym myślę...
-Zapraszam... - uśmiechał się złowieszczo. Wzrok utkwił we mnie – młodych do ich komnaty...
-Znikajmy stąd, inaczej sami nas wyrzucą.. - szepnął mi do ucha Lucjan.
Pociągnął mnie w stronę korytarzy. Kiedy chcieliśmy w nie wejść, zmaterializował się przed nami Samuel.
-Już was prowadzę.
Spojrzeliśmy z Lucjanem na siebie. Klapa. Nie udało się nam. Kątem oka zobaczyłam jak wszyscy goście kierują się do wyjścia. Wzięłam wdech. Co strasznego może być w jednym pomieszczeniu? Stanęliśmy przed złotymi drzwiami. Samuel pchnął je z całych sił. Musiały być niezwykle ciężkie. Uśmiechnął się łobuzersko. Wskazał ręką pokój.
-Zapraszam gołąbeczki!
Nie pewne weszliśmy do pokoju. Lucjan zapalił światło. Stanęłam jak wryta. Pokój był... Na wszystkich świętych... Podłoga została zrobiona z sosnowego drewna. Ściany były czerwone. W centralnym punkcie stało okrągłe łózko wodne. Z różową pościelą i poduszkami w kształcie serc.
-SAMUELU?! -wrzasnęłam.
Odwróciłam się napięcie. Było za późno... Zobaczyłam tylko przebłysk uśmieszku Samuela. Byłam sfrustrowana. Wkurzona. Jak mógł mnie tu zamknąć? Z jego synem...
-Daiano? -spytał nie pewnie Lucjan.
-Nie ma prawa nas tu trzymać... -powiedziałam pewnie.
-Daiano...
Całą siłę jaką miałam władowałam w wyciągnięcie skrzydeł. Całą moc jaką posiadałam władowałam w te głupie drzwi. Nie drgnęły. Krzyknęłam. Ostatki sił... A drzwi nic. Upadłam na kolana. Zaczęłam płakać. Nienawidziłam zamkniętych pomieszczeń. DO tego tu mogło być wszystko. A jeśli Samuel chce aby tylko jedno z nas stąd wyszło? Nie wiedziałam co zrobić. Płakałam z bezsilności. Lucjan usiadł za mną i przytulił mnie. Dokładnie tego potrzebowałam. Zapłakaną twarz oparłam na jego ramieniu. Wziął mnie delikatnie na ręce. Odłożył na łoże. Zwinęłam się w kulkę. Usiadł obok mnie. Położył mi rękę na ramieniu.
-Wyluzuj...
Wzięłam wdech. Nie mogłam mu powiedzieć. Nie uwierzył by. Samuel dobrze o tym widział. Lucjan przykrył mnie kołdrą. Poczułam jak on też wsuwa się pod kołdrę i przytula mnie do siebie. Nie protestowałam Wtuliłam się w niego. Siedzieliśmy tak długo. Jak Samuel chciał zabić własnego syna? Dla chwilowej miłości? Dupek. Nawet nie wiem kiedy po prostu odpłynęłam.

* * *

Rano obudziłam się w tej samej pozycji co zasnęłam. Wydostałam się spod uścisku ukochanego. Zaczęłam krążyć po pokoju. Lucjan się powoli budził.
-Słonko.. - mruknął zaspany.. - Spokojnie...
-Nie będę spokojna!
-Aniele... I tak nic nie zdziałasz.. Uspokój się..
-NIE MAM ZAMIARU!
Podniósł się.
-Daiano weź wdech..
Zwróciłam się do niego.
-ZROZUM! NIE BĘDĘ SPOKOJNA! TWÓJ OJCIEC MI POWIEDZIAŁ, ŻE MNIE KOCHA! GROZIŁ MI, ŻE CIĘ ZABIJE! - krzyczałam przez łzy – POWIEDZ MI JAK MAM BYC SPOKOJNA?!
Patrzył na mnie z przerażeniem. Co ja zrobiłam...
-Co? -spytał w końcu – Czemu mi nic nie powiedziałaś?
Bez słowa usiadłam w kącie i zaczęłam gorzko płakać. Wstał. Ruszył w moją stronę. Byłam pewna, że mnie okrzyczy. Mógł być przecież zabity. A on... Po prostu usiadł i mnie przytulił.
-Jak możesz to tak spokojnie przyjąć? Nie jesteś zły na mnie czy nawet ojca?
Uśmiechnął się.
-Nie... Bałaś się o mnie. Chciałaś mnie od tej wiadomości chronić. A mój ojciec? Nie winię go.. Przecież też się w tobie zakochałem nie?
Zaśmiałam się.
-Mam na ciebie dobry wpływ...
-Oczywiście Aniele...
Pocałował mnie namiętnie. Złapał mnie za podbródek. Serce mi zaczęło walić. Przycisnęłam się bliżej niego.

* * *
Mój Pan obrócił się na krześle. Długo wpatrywał się w monitor. Siedział tak od wielu godzin.
-Panie? - zapytałem nie pewnie.
-Miałem rację – powiedział wściekły – mój syn okazał słabość. Zakochał się.
-I co teraz?
Uśmiechnął się.
-Niech dadzą mi powód, aby to zakończyć...
-A co teraz z nimi?
-Wyślij ich na Ziemię.
Ukłoniłem się.
-Jak sobie życzysz Panie...
Odwróciłem się w stronę wyjścia.
-Eh.. Saulu?
-Tak..? Panie..?
-Zadbaj o naszych zakochanych tam na górze.
-Oczywiście królu..
Skinąłem głową raz jeszcze i wyszedłem.

* * *

Moja Daiana.. strasznie się martwiła. Czułem, że mnie kocha. Tylko to się dla mnie liczyło. Siedzieliśmy na łóżku. Otuliłem ją ramieniem. Do pokoju wszedł Saul. Skłonił się nam. Daiana podniosła głowę.
-SAUL! -krzyknęła z euforią.
Uśmiechnął się od niej.
-Cześć złociutka! - spojrzał na mnie – Witam książę... Mam rozkaz was stąd wziąć na Ziemie.
Odetchnąłem.
-Oczywiście...
Zeskoczyłem z łoża, a potem pomogłem Daianie. Podeszliśmy do drzwi. Saul ruszył pierwszy. Nie zostawaliśmy w tyle. Zaprowadził nas do taksówki. Oczywiście musiała być żółta. Chyba to już weszło w krew Upadłych. Wpakowano już tam nasze rzeczy, więc zostało nam tylko wygodnie usiąść na tylnym siedzeniu. Saul usiadł obok kierowcy. Samochód ruszył.

* * *

Krótko jechaliśmy. Nawet się nie zrobiłam senna. Dojechaliśmy do jakiegoś miejsca na wsi. Była tu tylko pusta placówka. Saul pierwszy wysiadł. Kierowca pomógł mu wypakowywać rzeczy.
-Lucjan.. - szepnęłam.
-Tak Aniele?
-Gdzie jest jakikolwiek dom?
Zaśmiał się. Nie rozumiałam. Wysiedliśmy z pojazdu. Wszystkie nasze rzeczy leżały już na asfaltowej drodze. Saul stał nad kawałkiem ziemi z czarną fiolką. Taksówka odjechała. Mój kolega otworzył fiolkę i zawartość wylał na ziemie. Tuż przed nami wyrósł dom. Mała drewniana chatka. Była prześliczna.
-Och.. - zabrakło mi słów.
Podeszłam bliżej. Chciałam uchylić drzwi, ale poczułam jak coś mnie podrzuciło. Krzyknęłam z przerażenia. Znalazłam się w ramionach Lucjana.
-Co ty robisz?
Zachichotał.
-Nie znasz tej tradycji? Pan młody musi przenieść swą ukochaną przez próg domu!
Zaśmiałam się.
-Nie jestem twoją żoną!
-Jeszcze...
Pocałował mnie z uśmiechem na ustach. Przeniósł mnie ostrożnie przez próg domu. Następnie delikatnie postawił mnie na ziemi.
-Ubierzcie się w coś normalnego. Król ma dla Ciebie niespodziankę Daiano – powiedział Saul – dla ciebie też książę.
Wzięłam jedną z moich walizek. Zauważyłam, że to te same, które pakowałam z Sarą. Mój ochroniarz zaprowadził mnie do łazienki. Ubrałam jasne spodnie i beżowy sweter z długimi rękawami. Do tego wyciągnęłam czarny płaszcz. Było tu dość zimno. Jakiś jeden stopień maks. Związałam włosy w kuca. Oczywiście mój niesforny kosmyk musiał się wydostać. Wyszłam z łazienki. Stał pod nią Lucjan. Miał na sobie zwykłe jinsy i biały T-shirt. NA to założył skórzaną kurtkę. Czy wszyscy Upadli się tak ubierają? Uśmiechnął się na mój widok.
-Mam coś dla ciebie. Gdy Saul wyjawił mi tą niespodziankę... Zrobiłem je dla ciebie.
Na dłoni miał okulary. Miały kształt kocich oczu. Nie byłam pewna czy miały kolor granatowy czy czarny. Założyłam je od razu. Oczywiście były to zerówki. Uśmiechnął się.
-Wyglądasz w nich ślicznie.
Spojrzałam na niego lekceważąco.
-Według ciebie zawsze wyglądam ślicznie...
Zaśmiał się.
-Punkt dla Ciebie, Aniele!
Wziął mnie za rękę i wyprowadził do wyjścia.

* * *

Mieliśmy jakieś 15 minut drogi do miasta. Lucjan wysiadł pierwszy. Tuż pod wielkim drapaczem chmur. Pocałował mnie na pożegnanie. Jechaliśmy na obrzeża miasta. Dojechaliśmy na jakieś slamsy. No może przesadziłam. Byliśmy w uliczce za uniwersytetem. Czyli były tu same knajpki i kawiarenki. Nagle samochód się zatrzymał. Saul się uśmiechnął.
-To tu.
Wysiadłam z pojazdu. Mój przyjaciel zaprowadził mnie pod.. Zamkniętą bibliotekę. Z kieszeni wyjął stary klucz. Otworzył nimi drzwi. Przeszłam przez próg. Pachniało książkami. Podłoga, półki, biurko, stoły i krzesła zrobiono ze starego drewna sosnowego. Od wejścia po lewej stało miejsce mojej pracy. Stała na nim srebrna lampka, stare radyjko i kubek. Z tyłu była szafeczka, a na niej czajnik, cukier i torebeczki z herbatką. Nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Tyle książek. Przebiegłam się między półkami. Wypełniłam bibliotekę moim śmiechem. Było tu fantastycznie. Saul zawtórował mi śmiechem.
-Nie wiedziałem, że tak łatwo cię uszczęśliwić złotko..
-A jednak!
Przeszedł wzdłuż stołów.
-Pora otwierać... Nie sądzisz? Będzie fajnie!
Włączyłam radyjko. Grało stare piosenki.. Moje ulubione... Przeglądnęłam półki, aby wiedzieć gdzie co jest. Dobrze, że Anioły łatwo wszystko pamiętają. Inaczej.. cóż miałabym nie mały problem. Okazało się, że obok szafki z czajnikiem znajdują się drzwi do małej łazienki. Nalałam wodę do czajnika i zrobiłam nam herbatę. Otworzyłam drzwi na oścież i czekałam. Wzięłam sobie starą poniszczoną książkę i zaczęłam czytać. Saul pokręcił się powiercił, ale w końcu usiadł przy jednym ze stolików. Nawet nie wiem co robił. Nie wziął książki, ani nic... Koło 15:00 zaczęli się schodzić studenci. Brali książki od chemii, biologii i wielu innych przedmiotów. Minęło parę godzin i zaczęli się rozchodzić. Długo jeszcze śmiałam się i gadałam z moim kolegą, gdy już nikogo nie było. W końcu Saul wstał.
-Idę po coś do jedzenia do knajpki obok. W razie czego krzycz – uśmiechnął się.
Odwzajemniłam uśmiech.
-Oczywiście po Nefilimowie czają się za rogiem, aby znów mnie porwać...
Mrugnął do mnie.
-Nigdy nic nie wiadomo...
Wyszedł z biblioteki. Otworzyłam sobie wielką księgę,a by wypełnić wszystkie wpisy. Nagle drzwi się otworzyły.
-Saulu zapomniałeś portfela?
Brak odpowiedzi. Podniosłam wzrok. To nie był Saul.
Rozdział V
Nie oceniaj książki po okładce

Przed moją ladą stała mała dziewczynka. Mogła mieć z dwanaście lat. Była Nefilimem. Długie Blond włoski opadały jej na ramiona, zakrywając szare oczy. Jej rysy były bardzo delikatne, a usta pełne i karminowe. Skórę miała bladą. Patrzyła na mnie wielkimi oczami. Miała ubrany czerwony płaszczyk. Spod niego wystawała biała sukienka. Na nogach miała czarne kozaczki. Wyglądała na przestraszoną. Czy to może pozory? Może za drzwiami siedzieli ludzi z bronią? Ale ona wyglądała tak niewinnie...
-Mhm.. W czym mogę pomóc? - zagadnęłam.
-Mogę prosić... - spytała słabym głosikiem – Biblie?
Mrugnęłam parę razy oczami. Po co dziecku Biblia? Uśmiechnęłam się ciepło.
-Oczywiście...
Ruszyłam do drugiej półki po lewej. Wzięłam małą wersje i bardziej jasną. Podałam jej Pismo Święte. Posłała mi słaby uśmiech.
-Dziękuje.
Odwiesiła kurtkę na wieszak. I usiadła w koncie. Spokojnie otworzyła księgę i czytała. Zatrzepotałam rzęsami. Sama też wróciłam do swojej lektury. Siedziałam tak parę minut co chwila zerkając na młodą. Zrozumiałam, że ona po prostu czyta. Więc przestałam na nią zwracać uwagę.
-Proszę pani?
Podskoczyłam. Dziewczynka stałą przed moim burkiem. Wykazałam się świeżym umysłem i od razu uśmiechnęłam się.
-Tak?
-Czemu mówią, że Nefilimy to złe olbrzymy?
Zamurowało mnie.
-Nie wiem.. Nie wiem jakie są...
Dziewczynka przewróciła oczami..
-Niech pani tak nie mówi. Czuje, że pani ma moc.. A ja... - łzy stanęły jej w oczach.
Wstałam i podeszłam do niej.
-Co się stało? - kucnęłam.
-To nie Nefilimy są złe.. To Upadli są źli... Oni.. Zabili mi rodzinę...
Nie wierzyłam własnym uszom. Przytuliłam ją.
-Ci... jesteś już bezpieczna...
-Dziękuje... A pani jest Nefilimem?
-Ja..
Usłyszałam otwierane drzwi. Do biblioteki wszedł Saul. W rękach trzymał zupy. Spojrzał na nas. Tuliłam małą osóbkę. Odchrząknęłam.
-Kochanie.. W razie czego przyjdź tuta dobrze?
-Dobrze.. - powiedziała, a następnie szepnęła – Jestem Zoe...
Ubrała ciuszki i wyszła skocznym krokiem. Saul był zdezorientowany.
-Czy to była mała dziewczynka? - wskazał palcem w stronę, którą odeszła Zoe. Zaśmiałam się.
-Nie.. to był Pierwszy Potwór Apokalipsy.. - prychnęłam.
Zachichotał i podał mi zupę.
-Pomidorowa!

* * *

Lucjan leżał w samych bokserkach na łóżku. To było trochę krępujące... Pokój był dla nas obojga. Miał sosnową podłogę, ściany i meble. Było tu podwójne łóżko w filetową pościelą, dwie szafki nocne z śliwkowymi lampkami i szafa. Stałam do niego tyłem. Ubierałam się w piżamę.
-Ale naprawdę... Nie ubieraj piżamy... Nie musisz..
Żachnęłam się.
-Nie przeginaj...
Ubrałam koszule nocną. Była zielona, do kolan. Obróciłam się do Lucjana.
-Nadal uważam, że lepiej Ci bez niej.. No cóż... Tak też wyglądasz świetnie...
Położyłam się na łóżku. Wtuliłam się w jego tors. Jego klata zadrżała.
-Czasami zapominam, że nie jesteś taka krucha..
Westchnęłam.
-Jestem twarda.. Twardsza niż wyglądam..
-Wierze Ci Aniele... Czasami myślę.. Jakim cudem ja nie jestem Nefilem.. Może ty wiesz? W końcu miałem dzieciństwo i w ogóle..
Chrząknęłam.
-Sam wiesz, że twój ojciec.. Nienawidzi miłości... Uważa to za słabość, ale tylko dlatego, że sam kiedyś się zakochał.
Zrobił wielkie oczy.
-Tak była to anielica z niższego szczebla... Mimo to.. On był już Upadłym. Potem ona upadła za nim. Ale.. - urwałam.
-Mów... Proszę...
Wzięłam wdech
-Kiedy urodziła syna, Nefile ją zaatakowali... Dlatego twój ojciec... ich.. nienawidzi...
Przez cały ten czas Lucjan głaskał mnie po głowie.
-Skąd ty to wszystko wiesz Aniele?
Pocałowałam go w policzek.
-Pewne tajemnice lepiej by z nami zostały...
Odwróciłam się od zdezorientowanego Lucjana. Zamknęłam oczy.
-Dobranoc – szepnęłam.
Zaśmiał się.
-Jak chcesz Aniele... Dobranoc..
Zapadła cisza.
-Jednak Aniele, to znaczy coś ciekawego..
Spojrzałam na niego.
-Co?
-Jestem „ ...zrodzony a nie stworzony.”
Uśmiech zawitał na mojej twarzy.
-Jesteś Piekielnym Synem... Ale teraz chodźmy spać...
Po chwili oboje oddaliśmy się w objęcia Morfeusza.

* * *

Poczułam delikatny pocałunek. Uśmiechnęłam się.
-Aniele – szepnął – pora wstawać...
Okazało się, że pospaliśmy trochę za długo. Musiałam otworzyć bibliotekę za godzinę, a Lucjan musiał być tam, nawet nie wiem gdzie, za 20 minut. Pośpiesznie wyciągnęłam czarne leginsy i białą tunikę z nadrukiem szkica skrzydeł. Rozczesałam włosy i nawet nie zdążyłam ich spiąć bo już biegliśmy do auta. Jechaliśmy zdecydowanie nieprzepisowo. Lucjan wybiegł z auta jak błyskawica. Następnie i my wbiegliśmy do biblioteki. Jak to zrobiłam wczoraj, wstawiłam nam herbatę. Usiadłam wygodnie za biurkiem. Saul zajął swoje stałe miejsce. Czas dziwnie się dłużył. Czułam, że nie powinno go tu być. Zawsze ufam moim przeczuciom. Musiałam się go pozbyć. Wstałam od stołu. Wzięłam łyka herbatki i przeszłam się wzdłuż półek. Przeciągnęłam się leniwie. Saul wciąż nie odrywał ode mnie wzroku.
-Czegoś ci potrzeba? - spytał.
Ziewnęłam.
-Szczerze? Mam ochotę na śniadanie...
Ożywił się. Wstał.
-No to zaraz wracam!
Zachowywał się bardzo.. dziwnie... Jakby chciał mnie oderwać od rzeczywistości. Prawie wybiegł z biblioteki. Miałam złe przeczucia. Zakryłam zasłonami wielkie okna. Chodziłam nerwowo. Bóg dawał mi znak, że coś się zaraz wydarzy. Jak to on, nigdy się nie milił. Usłyszałam, że ktoś biegnie w stronę biblioteki. W kieszeni od legginsów, palcami wyczułam pierścień. Położyłam go sobie na dłoni i ścisnęłam ją w pięść. Ktoś nacisnął na klamkę. Do pomieszczenia wbiegła zapłakana Zoe. Bez cienia niepewności pobiegła do mnie. Schowała się za mną.
-Idą tu...
-Kto?
Nie miała szansy mi odpowiedzieć. Drzwi odskoczyły. Do mojej biblioteki wbiegli Upadli. A na ich czele... Nie wierzę własnym oczom. Z mieczami stali Szatan z Lucjanem. Rzuciłam im nienawistne spojrzenia. Lucjan wystąpił z szeregu, pokazując otwartą dłoń na znak pokoju.
-Daiano – zaczyna – odejdź od niej.
Dotykam ją dłonią.
-Nie – powiedziałam pewnie.
-To Nefilimka – syknął Samuel – trzeba ją unicestwić...
Mała pisnęła. Zasłoniłam ją sobą.
-Nie – powiedziałam z jeszcze większą mocą. Następnie zwróciłam się do Lucjana – Ty też polujesz na Nefilim?!
-Tak – powiedział jakby nigdy nic – a teraz oddaj nam ją, proszę Cię.
Potrząsnęłam głową.
-Nie ma mowy...
Mój brat się zamachnął mieczem. Dotknęłam o puszkiem palca pierścień. Wydłużył się, a jego ostrze zajęło się ogniem. Wszyscy cofnęli się o krok. Mała Zoe zrobiła wielkie oczy.
-Tym mieczem wypędzono Adama i Ewę z Raju...
Uśmiechnęłam się.
-A raczej ja to zrobiłam...
Samuel się wkurzył.
-MASZ CZELNOŚĆ UŻYWAĆ TEJ BRONI PRZECIWKO MNIE?
Rozłożył skrzydła i zaszarżował. Nie pozostałam mu dłużna. W mojej części pokoju zabłysło światło. Po jego mrok. Ruszyliśmy na siebie. Odparowałam ciosy, ale mój Brat był nie ugięty. Stal o stal. Słychać było tylko głośne BRZDĘK BRZDĘK. W końcu i a przystąpiłam do ataku. Moje ciosy były szybkie, a ja uchylałam się jak kot przed jego. W końcu drasnęłam go w ramie. Syknął z bólu.
-Ojcze! Daiano! - krzyknął Lucjan – przestańcie!
Spojrzeliśmy na niego, a on wpatrywał się we mnie. Złapał mnie za ramie.
-Aniele...
Wyrwałam się z jego uścisku. Spiorunowałam go wzrokiem.
-Nie dotykaj mnie...
W tym momencie Szatan ruszył w stronę Zoe. Nie mogłam na to pozwolić. Skoczyłam na Samuela. Założyłam mu Nelsona.
-Zostaw ją! - wrzasnęłam.
W tym momencie reszta łowców zaczęła iść w stronę małej.
Nie... Pomyślałam o bezpiecznym miejscu. Skierowałam jedną dłoń do przerażonej Nefilimki. Wydobył się z niej blask i zniknęła. Samuel zrzucił mnie z siebie i powalił na ziemię. Przycisnął mi ostrze do gardła.
-Gdzie ją wysłałaś?
Zaśmiałam się. Nie znajdą jej. Nigdy...
-MÓW!
-Prędzej spłonę...
Ryknął z wściekłości i sprzedał mi serie kopniaków. Zwinęłam się w kłębek. Czułam jak rosną mi siniaki na twarzy i całym ciele. Uratowałam ją. To się liczyło.
-Zabierzcie ją na dół...
Dwaj strażnicy pociągnęli mnie do auta. Wepchnęli na tylne siedzenie. Koniec z ugodą.

Rozdział VI
Próba

No cóż... Wróciłam Podziemia.. Czego mogłam chcieć więcej? Siedziałam zamknięta w celi. Zimnej, brudnej, ciemnej celi. Przynajmniej miałam pewność, że Zoe jest już bezpieczna. Wyprostowałam nogi i oparłam się o ścianę... Zaczęłam sobie nucić.. Zamknęłam oczy. Myślałam o Niebie. Wiecznym zapachem wanilii i wszechobecnym dobrem. Miłość można było tam dotknąć. Ktoś walnął w kraty. Poskoczyłam. Stał tam Boruta. Mieczem obijał o kraty.
-Mówiłem Ci, że za to zapłacisz...
Zaśmiałam się.
-Nawet nie wiesz jaka to ulga myśleć, że ochroniłam jedną małą duszę przed wami...
Uśmiechnął się złowieszczo.
-Jeszcze nie wież co Cię czeka...
Odszedł zostawiając mnie samą. Próbowałam rozluźnić mięśnie karku. Jednak po słowach Boruty ciężko było to zrobić. To był czas dla mnie. Na rozmyślanie i tak dalej. Pomyślałam, że mogę popróbować połączyć się z Ivy.. Ale nigdy to nam nie wychodziło. Czemu więc miało teraz zadziałać? Ale w sumie... Zawsze warto próbować.

* * *

Siedziałam jak zwykle pod tronem Boga. Brak Daiany bardzo dawał mi się we znaki. Odgarnęłam kosmyk z mojej twarzy za ucho. Minął ile... tydzień..? Dwa? Straciłam rachubę...
-Ivy..?
Obejrzałam się za siebie. Nikogo nie było. Przesłyszałam się.
-Ivy błagam.. słyszysz mnie?
Zamrugałam. Rozglądnęłam się wokół siebie. Brak oznak życia.
-Ivy.. Błagam... - jęknął głos.
-D.. Daiana?
Głos zapiszczał z radości.
-W końcu nam się udało...!
Nie wierzyłam własnym uszom. Połączyłyśmy się. Uśmiechałam się.
-Ale czemu dopiero teraz?
Westchnęła.
-Pewnie niedługo umrę...
Wstałam.
-CO?!
Słychać było ciche przełknięcie śliny.
-Tak.. chcę cię na to przygotować...
-NIE MOŻLIWE! ON TEGO NIE ZROBI!
Zaśmiała się.
-Zrobi.. użyłam przeciw niego Puerignis..
Jęknęłam. Tylko nie to... Użyła jednego z mieczy na duszę, aby bronić... Skąd ja to wiem? Możliwe, że po prostu znam dobrze Siostrę.
-Daiano kogo chroniłaś?
-Nefilimkę..
Zatkało mnie. Ogólnie Nefile nie były lubiane przez Upadłych. Szczerze? Przez Niebo też, ale zawsze znalazło się tu dla nich miejsce. Zaczęłam chodzić w kółko. Nie mogłam nic poradzić. Nagle mnie olśniło.
-A gdyby..?
-Nie – przerwała mi Daiana – złożyłam przysięgę. Mogą robić co chcą...
No tak. Moja Siostra zawsze znajdzie kłopoty.
-I co teraz? - spytałam.
-Czekajmy...

* * *

Miałam najłatwiejsze zadanie. Przyprowadzić Serafinę na plac. Polubiłem moją podopieczną i... szczerze? Było mi jej żal. Miała przed sobą próbę bardzo ciężką dla anioła. Szedłem ciemnym korytarzem trzymając pochodnie. Oświetlała tylko metr przede mną. Nienawidziłem lochów. Klucze obijały mi się u pasa. W końcu doszedłem do celi Anioła.
-Daiano? - powiedziałem.
Zobaczyłem dłonie owinięte wokół prętów.
-Jestem... Zabiją mnie?
Pokręciłem głową.
-Nie... Nie dziś...
Prychnęła.
-Nie pocieszyłeś mnie...
Otworzyłem celę. Była wyczerpana. Nie mogła nawet wstać o własnych siłach. Nie wiedziałem, że Piekło tak zmienia. Jak taka słabiutka miała unieść ciało swoje, a co dopiero czyjeś? Musiałem jej pomóc wstać. Założyłem jej ramię na moją szyję. Jedną ręką trzymałem ją w pasie, a drugą przytrzymałem ją za rękę. Musiałem olać pochodnie. Szliśmy w kompletnych ciemnościach. Prawie potknąłem się, bo zapomniałem o schodach. Wspinaliśmy się. W końcu, u szczytu schodów, naparłem na wielkie stare wrota. Skrzypnęły leniwie. Usłyszałam jak dziewczyna z trudem bierze wdech. Oślepiło ją czerwone światła Piekła. Dopiero po chwili zrozumiała z przerażeniem co się dzieje na wielkim kamiennym dziedzińcu, na którym właśnie jesteśmy.

* * *

Koszmar. Miałam nadzieję, że to tylko głupi koszmar. NA środku dziedzińca stała wielka platforma. A na niej dwie szubienice. Skazańcy byli do nich przywiązani. Jednak stali na pudłach i na razie nie byli duszeni. Na razie.. Zaczęłam płakać. Byli tam dwaj mężczyźni. Jednego rozpoznałam. Był to ten, który mnie złapał na Ziemi. Nefilim. Miał podbite oko. Ogólnie cały bił w siniakach. Bałam się spojrzeć na drugiego. Musiałam. Stał tam Lucjan. Nie, nie, nie, nie... Wszystko idzie nie tak! To ja miałam zginąć... Nikt inny. Saul zaciągnął mnie na środek podestu. Stał tam już z uśmieszkiem Samuel. Gromadził się tłum. Ja upadłam na kolana po nie mogłam stać Mój Brat wziął mikrofon stojący obok nas.
-Witajcie! Witajcie! - uśmiechnął się.
Tłum ciągle szmerał. Nie dziwiłam im się.
-Nie którzy już wiedzą... Inni nie.. że ta Anielica! - wskazał na mnie – chroniła Nefilimkę...
Przerzedła fala zdziwienia po Upadłych. No tak.. To była zdrada stanu.
-Wszyscy wiemy jaka jest za to kara... - spojrzał na mnie – śmierć.
Większość w tłumie się uśmiechnęła.
-Jednak.. to Anioł... i wróciła by do swojego Nieba.. - prychnął – mam dla ciebie lepszą karę... Za to, że chciałaś uchronić Nefilima... Wybierzesz. Kto przeżyje? Twoja decyzja... A więc.. - nastała chwila ciszy – kogo krew będziesz mieć na rękach?
Odsunął się na bok. Spojrzałam na niego z przerażeniem.
-Czas.. START!
Chłopcy zostali zepchnięci z pudeł. Zaczęli się szamotać w powietrzu. Ktoś rzucił mi prawie tępy nóż. Powinnam była chronić ludzi. Taka jest rola Aniołów... Jednak.. Lucjan... Zamknęłam oczy. Rozłożyłam i poleciałam. Zaczęłam ciąć linę. Bardzo powoli mi to szło. Jeśli miałam uratować ich dwóch to miałam za mało czasu. Szatan jest przebiegły. Wiedział jak mnie podejść. Pierwszy z chłopców odzyskał dech i leżał bezpiecznie na ziemi. Od razu ruszyłam do drugiego.
-Wytrzymaj.. wytrzymaj.. - mówiłam do niego.
Przestał się ruszać. Odcięłam linę. Było za późno. Leżał nieruchomo na glebie. Zalałam się łzami. To moja wina. On nie żył. Świetnie. Gdybym była Ivy... Miała bym prostszy wybór. Ona jest ślepo posłuszna rozkazom. Gdybym nią była...
-Ale nią nie jesteś.. -szepnął mi do ucha Lucjan.


Rozdział VII
Parada

Odwróciłam się w jego stronę.
-Zostaw mnie...
Wyciągnął do mnie rękę.
-Daiano...
Odsunęłam się od niego. Spojrzałam na niego nienawistnym spojrzeniem.
-Nie dotykaj mnie... To wszystko twoja wina!
Lucjan nie zauważył, że Szatan się uśmiecha. Stał po prostu bez słowa. Nie wiedział co zrobić.
-Odprowadźcie ją do pokoju... Musi się przyszykować... - rzekł mój Brat.
-Po co? - spytałam zdezorientowana.
Jego uśmiech się jeszcze bardziej rozszerzył.
-Mówiłem Ci przecież o paradzie na waszą cześć...
Otworzyłam oczy. Teraz, gdy jestem najbardziej wkurzona bo zabił Nefilima na moich oczach, chciał, abym godnie zachowała się na paradzie? Ostro się pomylił. Pstryknął palcami, a dwa goryle zaciągnęły mnie do jego willi.

* * *

Siedziałam na łóżku z twarzą w dłoniach. Płakałam. Jak mogłam pozwolić by do tego doszło? Jednak broniłam Zoe... Ale za to zabiłam innego... Samuel miał rację. Będę miała jego krew na rękach do końca życia. Kierowała mną pycha.. To grzech... Jak Bóg mógł zrobić to tak, że nie upadłam? Powinnam upaść. Do pokoju ktoś wszedł. Zerknęłam przez łzy. Eleonora. Weszła do pokoju pewnym krokiem. Z kamienną twarzą podeszła do mnie. Bez słowa przytuliła mnie. Tego właśnie było mi potrzeba. Czyjegoś ciepła. Otuliłam chudą staruszkę wokół pasa. Była ciepła w dotyku.
-Niech panienka się nie martwi... To nie panienki wina...
Zalała mnie jeszcze większa fala łez. Jak to nie moja wina? TO WSZYSTKO PRZEZE MNIE!
-To wszystko moja wina... Jak mogłam do tego pozwolić.. Uczucie wzięło siłę nad rozsądkiem..
Spojrzała na mnie ze współczuciem w oczach.
-Zrobiłabym tak jak ty..
Pociągnęłam nosem. Wcale mnie to nie pocieszyło. Nie powiedziałam jej co myślę bo mogłam ją tym urazić.
-Ale... - zaczęła – muszę cię przygotować...
Wyciągnęła z torby którą przynieśli strażnicy ciuch. Biała sukienka. Pierwsza jaką dała mi Sara. To była ta z piórami. Eleonora podała mi ją pośpiesznie. Patrzyła na mnie z wyczekiwaniem. Założyłam sukienkę.
-Pomożesz mi zapiąć? - spytałam.
Od razu mi pomogła. Związała mi włosy w wielkiego luźnego koka. Już polubiłam tą fryzurę. Zrobiła to bez pośpiechu. Uśmiechnęła się.
-Z tobą to nigdy nie mam za dużo roboty, panienko...
Następnie zaprowadziła mnie przed lustro. Przeglądnęłam się.
-Ślicznie – pisnęła Eleonora.
Zachichotałam.
-Przestań Eleonoro.. Gdybyś zobaczyła Ivy..
-Jednak chyba jest powód dla którego książę Lucyfer Cię wybrał zanim pokochał..
Nigdy o tym nie pomyślałam. Nawet nie przyszło mi to do głowy... Czyżby Lucjan był tak pusty jak jego ojciec?
-Musimy iść panienko! - pogoniła mnie moja przyjaciółka. - trzeba się śpieszyć!
Wypchnęła mnie z pokoju na korytarz. Tam stał Lucjan. Zdezorientowany opierał się o ścianę. Miał na sobie punkowy strój. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Och świetnie! Teraz jeszcze mnie podsłuchuje! Spojrzał na Eleonorę.
-Eh... Dzień dobry?
Staruszka poczerwieniała za złości.
-Książę ciągle tutaj?! A NA DOLE PARADA SIE ZARAZ ZACZYNA! - krzyknęła z furią.
Lucjan podniósł ręce w poddańczym geście. Ruszył w stronę schodów. Chciał mnie podtrzymać w pasie, ale odsunęłam się od niego. Zamrugał.
-Aniele..?
-Nie dotykaj mnie...
Westchnął. Siłą oderwał moją dłoń od ciała i trzymał ją mocno. Wyrywałam mu się, jednak w końcu się poddałam. Nie rozumiał, że jestem na niego wściekła? Nie miała ochoty mieć z nim jakiegokolwiek kontaktu. Wyszliśmy na zewnątrz. Czekała na nas platforma. Znajdowały się na niej na niej dwa trony. Oba ze złota. Za nimi znajdowały się wielkie skrzydła. Jedno białe, drugie czarne. Była to chyba jedna z większych platform. Lucjan mnie podsadził. Już chciałam usiąść na tronie po białej stroni, gdy zatrzymał mnie chyba.. organizator naszej platformy? Miał na sobie biały garnitur szary krawat.
-Anielico musisz usiąść po ciemnej stronie.. Dla utrzymania kontrastu... - powiedział znudzonym głosem.
-Eh.. dobrze..
Przesiadłam się. Lucjan usiadł obok mnie bo białej stronie. Nie mogłam znieść jego bliskości. Pozwolił by polowali na Nefilimy tuż za moimi plecami... To było okrutne. Nie pozwolę tak się okłamywać. Maszyna ruszyła. Powoli niczym żółw ociężały. Dołączyliśmy do szeregu w paradzie. Tłum piszczał. Zmarłe dusze patrzyły na mnie z nadzieją. Chciały bym je stąd wzięła. Musiały być pewnie zmuszone do bycia tu. Tak jak ja... Serce mi się ścisnęło z żalu. Jechaliśmy prawie na samym końcu. Sama nie wiem ile to trwało. 10? 20 minut? Coś zepsuło się w pierwszej platformie. Dym zaczął się unosić. Tłum, jak i Lucjan pobiegli tam, zostawiając mnie samą. W tym chaosie mogłam uciec. Z powrotem do hotelu... Nie musiałabym być na tej paradzie już dłużej bo by mnie szukali. Wszystko by było piękne. Nie powinnam tego robić. W końcu to wszystko na naszą cześć... Te dusze pewnie mają nadzieję, że gdy mnie zobaczą to odpuszczę im grzechy. Nie mogę tego robić... Tylko mogę odpuszczać tym, którzy widzą o tym, że zgrzeszyli i zasługują na karę. Nie tym, którzy uważają, że nie zasługują na taki okrutny los. Nie rozumiałam ich... Przecież zawsze można poprosić Boga o wybaczenie... On wyślę cie do czyśćca, a potem trafisz do Nieba. Gdzie tu problem? W tym, że większość grzeszników jest zbyt dumna na błaganie o przebaczenie. Ja już nie miałam, ani ochoty, ani siły na ten cyrk. Nikogo nie było. Musiałam skorzystać z tej szansy. Zeskoczyłam z platformy. Przewróciłam się.
-Super.. -syknęłam przez zaciśnięte zęby.
Wstałam i ruszyłam biegiem do hotelu. Nie oglądałam się za siebie. Czułam się... Wolna... Skręciłam w bok. Wypełniła mnie siłą. Musiało to być gdzieś tu.. niedaleko... Jednak.. wszystkie budynki wyglądały tu tak samo. Nie możliwe... Mimo to czułam, że to gdzieś tu.. Niedaleko... Nie mogłam przyjąć do wiadomości tego faktu. Zgubiłam się. Byłam w środku Piekła. Zgubiona, bez mapy...
-Nie... nie, nie, nie! - jęknęłam.
Usłyszałam ciche, żałosne chlipanie. Zerknęłam w ślepy zaułek po lewej. Dźwięk dobywał się z ciemności. W ciemnym koncie siedziała kobieta. Miała na sobie szare ciuchy. Za duży płaszcz, podarta sukienka... Miała burzę brudnych blond włosów i zmęczone spojrzenie. Podeszłam bliżej. Pojękiwała... Płakała jakby straciła najbliższą osobę. Żal mi jej było... Nie mogłam to tak zostawić. Podeszłam do niej cichym krokiem. Delikatnie przekrzywiłam głowę.
-Proszę pani? - spytałam.
Spojrzała na mnie sczerniałymi granatowymi oczami. Na jej twarzy pojawił się słaby uśmiech.
-Anioł.. - powiedziała zapłakanym głosem – Bóg wysłuchał moich modlitw...
Zamrugałam. O co chodziło tej kobiecie? Większość modlitw z Piekła przechodziły przez całe Niebo i wszystkie Anioły ją znały. Głos tej kobiety był mi nieznany. Próbowała do mnie się przysunąć.
-Błagam.. Odeślij moje dziecko tam do góry... Ono tu nie powinno być...
Podała mi delikatnie zawiniątek. Dotknęłam maleństwa. Jako że było niemowlęciem... Nie powinno tu być.. Ona miała racje. Jak ono się tu w ogóle dostało? Pocałowałam go w główkę. Zmienił się w światło, a jego dusza uniosła siew górę. Uśmiechnęłam się. Kobieta krzyknęła radośnie. A potem.. zwinęła się w kłębek i zamknęła oczy. Wzruszyłam się. Nie widziałam nigdy tak mądrej kobiety. Spojrzałam na nią z uśmiechem. Chodziło jej o ratunek dla dziecka.. Nie dla niej. To wyróżniło ją z tłumu grzeszników. Usłyszałam chrząknięcie. Odwróciłam się. Za mną stała grupa Upadłych. Lucjan, Samuel, Boruta i dwóch innych. Patrzyli na mnie zadowoleni, tylko Lucjan z przerażeniem.
-Ona... ona.. - jąkał się Lucjan.
-Zrobiła dobry uczynek – dokończył mój Brat.
-Panie? -spytał jeden ze strażników.
Mój Brat poszerzył uśmiech.
-Jest tylko jedna kara za takie coś... Nie ma żadnych prób...
-Ojcze... - Lucjan patrzył na niego z nadzieją.
-Trzeba będzie ją zabić – dokończył myśl Boruta.
Wyciągnął bicz. Ruszył w moją stronę. Zamachnął się. Wiedziałam, że teraz nie będzie taryfy ulgowej. Zamknęłam oczy gotowa na śmierć.
-NIE! -krzyknął ze złością Lucjan.
Wskoczył pomiędzy mnie a broń. Świetnie. Teraz zginiemy oboje. Usłyszałam uderzenie. Otworzyłam oczy. Lucjan leżał w kałuży krwi. Mój Brat był wściekły.
-BRAĆ ICH! - krzyknął Szatan.
Wszyscy spojrzeli na niego. Na ich twarzach widniało pytanie. Czy Lucjana też?
-OBOJE! - dorzucił.
Pochyliłam się nad Synem Piekła. Leżał nieruchomo. Baty Upadłych miały to do siebie, ze na ich końcówkach były ostrza. Usiadłam na kolanach i otuliłam go ramieniem.
-Lucjan coś ty zrobił.. - jęknęłam – umrzemy..
Zamrugał. Uśmiechnął się.
-Dla Ciebie wszystko Aniele...
Dwaj strażnicy chcieli go wziąć.
-NIE! - ryknęłam z mocą.
Rozłożyłam skrzydła i użyłam wszystkie moce jakie miałam. Oślepiłam wszystkich prócz Samuela. Musiałam go chronić. Nie ważne za jaką cenę. To był mój priorytet. Dla niego mogę zginąć. Dla niego jestem gotowa upaść. Brat wystrzelił mrokiem. Nie mogłam z nim walczyć.. nie tu... Moja światło zgasło. Upadli odzyskali wzrok. Ruszyli w naszą stronę.
-Nie.. -szepnęłam.
Widziałam ja przez mgłę. Zostałam osłabiona... bezbronna.. Wyciągnęli Lucjana z zaułka. Boruta złapał mnie w pasie i podniósł. Próbowałam mu się wyrwać. Szatan obrócił się do mnie tyłem.
-JAK MOŻESZ? - ryknęłam na niego przez łzy – ZABIĆ SWOJEGO SYNA?!
Obrócił się z diabelskim uśmiechem.
-Kto powiedział, że go zabiję? Znajdę dla niego gorszą karę...
Nadal szarpałam się z diabłem, gdy Król Piekła zniknął mi z oczu. W końcu unieruchomił mnie.
-Zajmę się tobą – syknął mi do ucha.
Krzyknęłam z bezsilności. Zaśmiał się złowieszczo. I wyszedł ze mną z alejki
Rozdział VIII
Objęcia Śmierci

Po kolei. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Co ona zrobiła? Ona zginie... Jeśli tak się stanie umrę wraz z nią. To dobrze. Bez niej i tak nie wyobrażam sobie teraz życia... Nie umiałem uwierzyć... Przeżyła by... Mogła by stać obok mnie na tronie. Co było złe? Co mogło jej się nie spodobać? Moja Daiana... Spojrzałem w sufit celi. Co ja bez niej zrobię? Wdech, wydech.. Mój ojciec ją zabije... A ja? Nic już nie poradzę... Podskoczyłem. Coś stukało w kraty. Spojrzałem tam. Przy prętach stał... mój ojciec. CO on tu do cholery robi?!
-Synu... - powiedział cicho – coś ty narobił...?
Odwróciłem wzrok. Westchnął.
-Wiesz, że będę musiał ją zabić..?
Spiorunowałem go wzrokiem.
-A myślisz, że dlaczego ją osłoniłem?
-Bo ją kochasz... Mocniej niż powinieneś.. To cię osłabia.. Usunę twoją słabość... Została nam do tego tylko i wyłącznie krew Abaddona...
Wstałem i chwyciłem się krat.
-NIE MOŻESZ TEGO ZROBIĆ!
Spojrzał na mnie groźnie.
-Mogę! - krzyknął – Mogę bo ja tu jestem królem! S ty młody.. Będziesz patrzył na jej śmierć! Utrzymam Cię przy życiu, abyś patrzył na każdy jej krzyk bólu! Odwrócił się do mnie tyłem.
-A nie ze względu na moją matkę..? -szepnąłem cicho.
Przybliżył się do krat, patrząc mi prosto w oczy.
-Twoja matka była głupia ufając Nefilimom... Ty jesteś głupi ufając tej Serafinie.. i nigdy więcej nie mów przy mnie o twojej matce...
Wyszedł trzaskając wrotami. Osunąłem się na ziemie. Zawiodłem. Na pełnej linii... Krew Abaddona zabija duszę. Nie można jej już wtedy uratować. Świetnie.. po prostu mojemu ojcu chyba się nudzi i wymyśla dla mnie kary, których potem używa..

Dwa dni później...

Pod moją cele przyszedł Uzjel. Rzadko go widywałem, a jeszcze rzadziej, pomagał mojemu ojcu w przyprowadzaniu więźniów. Spojrzał na mnie z wyższością.
-Chodź Lucjanie... - powiedział moje imię z taką odrazą, że ciarki mi przeszły po karku. Wstałem. Uzjel otworzył więzienie. Zanim przekroczyłem próg zakuł mi ręce w kajdany.
-Co to ma znaczyć? Po co mi to?! - warknąłem.
-Jesteś więźniem i jesteś traktowany jak każdy inny...
Popchnął mnie, a ja upadłem na twarz... Gnojek. Podniosłem się powoli, a on uśmiechnął się diabelsko. Udałem ociężałego i obolałego. Uzjel chciał mi sprzedać jeszcze jednego kopniaka, ale odskoczyłem do tyłu i złapałem jego nogę w powietrzu. Wykręciłem jego nogę, a on opadł z hukiem na ziemie. Leżał nie przytomny. Wiedziałem, że nie będzie w tym stanie wiecznie. Pobiegłem w górę schodów. Wybiegłem na ten sam dziedziniec na którym ojciec chciał mnie powiesić. O ironio... Na tej platformie zostałem uratowany przez Daianę, a teraz ona ma tam umrzeć. Już pod nią stał tłum. Upadli i grzesznicy pchali się na siebie by lepiej widzieć egzekucje Anielicy. W Piekle wiadomości szybko się rozchodzą. Już chciałem wstąpić w tłum, gdy ktoś złapał mnie od tyłu. Poczułem zapach palonych piór.
-Ostrzegałem Cię synu... Będziesz widział jak umiera..
Szatan wziął mnie na scenę. Wszyscy ustępowali nam. Na podeście był ustawiony wielki pal. Mój ojciec rozkuł mnie i przeciągnął moje ręce tak, że tuliłem się do pala. Potem ponownie mnie skuł. Z mojej pozycji było widać tylko jeden kamień. Większy od człowieka. Kątem oka mogłem też obserwować tłum. Upadli zacierali ręce, a grzesznicy płakali. Daiana była ich ostatnią szansą. Nagle usłyszałem cichy jęk Serafiny. Na platformę wprowadzili moją ukochaną. Była.. cała we krwi. Na twarzy miała siniaki i była cała opuchnięta. Do tego wyglądała jakby wrzucono ją w smole... Co oni jej zrobili. Jej ubrania były w wielu miejscach podarte, a ze spuchniętych oczu leciały łzy. Gdy odnalazła mnie zmęczonym wzrokiem.. Mógłbym przysiądź, że jej rozcięte wargi uniosły się w uśmiech... Prowadził ją Boruta... Na pewno on ją doprowadził do tego stanu... Gdy nas uwolnię jego zabiję pierwszego. Popchnął ją brutalnie na kamień. Upadła bezsiły... jakby była szmacianą lalką. Z trudem było mi na to patrzeć. Wciąż próbowałem zerwać kajdany. Przypięli ją twarzą do skały. Nawet nie miała sił się opierać. Wściekłem się. Ciągle próbowałem je rozerwać. Jednak nic to nie dało... Rokita stał za Borutą. Patrzył na mnie przepraszająco. Nożem rozerwał plecy w sukience Anielicy. Nagle poczułem że i moja koszula jest rozcinana. Mój ojciec też będzie mnie biczował... Usłyszałem szum powietrza. Wyprostowałem plecy. Poczułem jak w moje plecy uderzają ostrza. Zagłębiły się głęboko w ciele. Następnie Szatan pociągnął bat w górę. Poczułem jak puszczają mi mięśnie. Ciągną do góry. Gdy wydostały się z moich pleców, osunąłem się na ziemie. Nagle zobaczyłem kształt nad Daianą i wyprostowałem się. Podniosłem głowę. Daiana dostała takie samo uderzenie co ja. Jej usta rozchyliły się w wyrazie krzyku i bólu. Nie usłyszałem krzyku.. Bo nie miał głosu po wszystkich męczarniach przez dwa ostatnie dni. Prawi nadgarstki sobie oderwałem. Musiałem ją wydostać. Poczułem jak ostrza ponownie zagłębiały się w moich plecach. Poczułem jak moja gorące jeszcze krew płynie z ran po plecach. Rozchyliłem skrzydła. Chciałem nimi ją osłonić.. Nie dosięgały. Wyciągnąłem do niej rękę. Zobaczyłem, że jej wychudzone palce próbują mnie dosięgnąć. Uderzają w nas ponownie. Walnąłem głową w drewno. Próbowałem utrzymać się na łokciach. Zobaczyłem kątem oka, że mój ojciec odchodzi ode mnie. Pojawił się przede mną. Z łobuzerskim uśmiechem pomachał mi flakonikiem przed twarzą. Nie... Nie..
-Błagam Cię... - jęknąłem.
-Nie jestem Bogiem by być miłosiernym...
I wstał. Podszedł do Boruty. Zerwałem się.
-NIE! NIE! - krzyczałem i rwałem kajdany.
Mój ojciec spuścił krople krwi Demona na zakrwawiony bat Boruty. Ciągnąłem z całych sił. Nic. Nawet nie drgnęły. Boruta się zamachnął. Próbowałem się wyrwać. Osłonić ją... Posłała mi wymuszony uśmiech. Widać, że leciały jej łzy.
-Kocham Cię... - szepnęła.
Bat uderzył w Anielice.
-NIE! - krzyczałem.
Wypełniła mnie siła. Daiana osunęła się z kamienia. Zerwałem kajdany. Naprawdę? Dopiero teraz? Rzuciłem się ku Daiany.
-Nie opuszczaj mnie... - powiedziałem przez łzy – Nie zostawiaj mnie...
Wyciągnęła rękę w moją stronę. Dotknęła mojego policzka. Nagle po prostu... znieruchomiała. Zalała mnie fala zimna. Nie.. nie.. ona nie mogła po prostu umrzeć! NIE! Miała wciąż otwarte oczy. Podszedł do mnie Rokita. Dwoma palcami zamknął jej oczy. Przycisnąłem ją do siebie. Jej ciało było lodowate. Twarde jak kamień. Tuliłem ją do siebie.. najmocniej jak umiałem. Za późno.. Spóźniłem się. Z moich oczu lał się strumień łez. Bujałem się z jej ciałem na rękach. Nie mogłem uwierzyć. Straciłem ją. Ból rozrywał mi klatkę piersiową... Nic.. Ona.. Umarła.. Złożyłem na jej lekko rozchylonych krwawiących wargach ostatni pocałunek. Jej delikatna twarz zmokła od moich łez. Już po niej. Nie zobaczę jej już nigdy. Odeszła... Na zawsze... Ktoś położył mi rękę na ramieniu. Rokita próbował coś wskórać.
-Stary... - zaczął – Już nic nie zdziałasz...
Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie. Uniosłem skrzydła. Otoczył mnie mrok. Siedziałem tak.. chyba wiele godzin... W końcu siły mnie opuściły. Usnąłem z zwłokami ukochanej w ramionach.

* * *

Siedziałam przy tronach. Jak zwykle... Czesałam włosy Klary. Poprawił jej się humor od kiedy usłyszała, że mogę rozmawiać z Daianą. Wszyscy tańczyli i się śmiali. W końcu był Dzień Wszystkich Świętych. Wszystkie duszę balowały i witały nowe. Nagle poczułam straszny ból w piersi. Zaczęłam się dławić. Nie mogłam wydobyć żadnego dźwięku. Próbowałam łapczywie zdobyć trochę powietrza. Bezskutecznie. Serce mi waliło. Zobaczyłam, że wszystkie Serafiny mają to samo. Mała Klara leżała obok mnie. Płakała z bólu. Zleciały się anioły. Wszyscy próbowali nam pomóc. Myślałam, że zaraz się uduszę. Nagle puściło. Wstałam na równe nogi. Wszystkie Serafy zaczęły szybko oddychać. Coś się stało. Wszyscy wpatrywali się we mnie. Daiana. To była moja pierwsza myśl. Próbowałam ją zobaczyć... Ukazała mi się jedynie ciemność. W oczach stanęły mi łzy. Nigdy czegoś takiego nie miałam. Jednak dla mnie było to jednoznaczne. Upadłam na kolana. Wszyscy zebrali się wokół mnie.
-Daiana... Ona... - urwałam.
-Co się jej stało? - pisnęła przerażona Klara.
-Ona.. Nie żyje.. - dokończyłam.
Po moich słowach pamiętam tylko chaos.






Epilog


Koniec. Co mogłem zrobić? Nic... Nawet nie mogłem skończyć swego marnego żywotu..Siedziałem w swoim pokoju i patrzyłem się bezmyślnie w ścianę. Miałem tu wszystko... Ale ja pragnąłem tylko jej... Niczego więcej. Otarłem łzy.. Nic już nie mogłem zrobić... Wszystko było moją winą...

* * *

Tuliłam Klarę. Płakała... Ja zresztą też... Kto nie płakał po Daianie? Była naszą przyjaciółką. Otwartą osobą. Wszyscy ją znali. Uśmiechała się do wszystkich i znajdowała słowa pocieszenia, których teraz wszystkim brakowało... Jak mogłam się zgodzić na jej odejście? Wszystko było moją winą...

* * *

Mogłem tak siedzieć wiele godzin, ale coś się stało. Przede mną pojawiła się czarna chmura. W ciemnościach zobaczyłem starą, zniszczałą twarz. Była to jedna z czarownic ojca. Wykorzystywał je, aby mówiły nam co będzie w przyszłości. Mówiły jednak często zagadkami... Mimo to zdradzały mojemu ojcu wszystko. Były w niego wpatrzone jak w obrazek. Uśmiechnęła się do mnie.

* * *

Wszystkie anioły trzymały świecę i śpiewały smutne pieśni. Nagle wiatr zgasił świeczki, a my patrzyliśmy na czarną chmurę z oczami... Służąca Diabłu... Wiedźma przerwała nam w opłakiwaniu zmarłej. Wyciągnęłam broń. Bóg uspokoił mnie ręką.
-Ona chyba chce nam coś powiedzieć...
Odłożyłam broń.

* * *
Z ust czarownicy wydobyła się przepowiednia.

Przez dobry uczynek sowicie cierpiała
Miała umrzeć, lecz jej dusza ocalała
Jako anioł utracona
W człowieku zostanie odnaleziona
Do mroku, ciemności przyzwyczajona
W kolorze czarnym będzie się lubować
Ona z nim związana od urodzenia
Człowiek doznał przez nią uzdrowienia
Kieruj się sercem by znaleźć swą miłość
Razem z nią znajdziesz i radość
Lecz pospiesz się bo nie odnaleziona
Dusza z człowiekiem na zawsze już będzie stopiona
Twa miłość przepadnie...
A ty wraz z nią

CZĘŚCI DRUGA
___________________
___
Miłość-czym ona jest?
Czy to jakiś zawiły test?
Nie-miłość to uczucie najpiękniejsze
Przetrwa wiele, jest najsilniejsze!
Miłość to mocne słowo
Pozwala odkryć kogoś na nowo
Pozwala marzyć snuć plany
By przetrwała nawet z diabłem pójdziesz w tany
Dla niej wszystko wybaczysz Lecz..
.co jeśli ja utracisz?
Co się wtedy stanie?
Czy Ziemia Kręcić się przestanie?
Jeśli jesteś aniołem to czy na "balu"
Skrzydła twoje odpadną ci z żalu?
Czy ta pustka cię zniszczy?
Twe uczucia powoli, po kawałku wyniszczy?
Co jeśli ta ukochana osoba już twoja nie będzie...
Co wtedy będzie?
Nic, bo bez walki nie możesz się poddać
W ręce śmierci swego skarbu oddać
Musisz walczyć do końca samego!
Bronic tego utraconego
Bo możesz nadal to odzyskać
Z powrotem ukochanego pozyskać
I nawet jeśli do piekieł zstąpisz
To nigdy nie waż się w miłość wątpić
Wystarczy siła ducha,walki wola
I może skończy się twa niedola
Może odzyskasz miłość z powrotem
Niezależnie jakim kosztem
Bo to co ważne,
nawet jeśli utracone
trzeba walczyć do samego końca...

~Weronika Puszer

Prolog


To co się zadziało w Niebie po zniknięciu czarownicy... Można by nazwać podzieleniem Niebios. Jedni uważali, że to jej Lucjan powinien jej szukać, Drudzy, że to Anioły powinny ją pierwszą znaleźć. Niektórzy mówili, że nie warto jej szukać bo sama jest sobie winna. Bóg nie zwracał na to uwagi. Wiedział co zrobią. Najbardziej go cieszyło, że jego Anielica wybrała dziecko, które by bez niej umarło. Oznaczało to, że nadal jest wierna dobru. W końcu stało się to co sądził Ojciec. Ivy, postanowiła szukać swojej siostry. Klara nie miała zamiaru czekać z założonymi rękami. Była gotowa pójść z siostrą. Dwa młode anioły postanowiły iść z Serafinami. Jeden młodziak był zafascynowany historią „trójki”, był gotów oddać życie dla tej sprawy, druga młodziutka anielica, bardzo nieśmiała stwierdziła, że swoje rodzeństwo trzeba bronić przed Upadłymi. Gdy stanęli przed Bogiem on się tylko uśmiechnął. Ostrzegł ich, że stracą pamięć, będą mieli inną formę i będzie im ciężko. Nie zwątpili i zgodzili się na to wszystko. Teraz, gdy na ziemi mieszkało pięć aniołów i to niedaleko siebie, podniosła się tam aktywność boska. Upadli szybko to zauważyli. Dokładnie tam pojechał Lucjan z dwoma diabłami. Rokitą i Borutą. Teraz w mieście nad morzem, gdzie mieszka koło 300 tysięcy mieszkańców, siedem nieziemskich istot szuka jednej anielskiej duszy, która umiera i łączy się z ludzką. Aniołowie nie pamiętają nic. Nawet jeśli piątka aniołów wpadnie w łapy Upadłych... Czy rozpoznają tego właściwego? Wszyscy szukali anioła. Po minięciu 14 wiosen wszyscy wiedzieli, że ją mają. Znów nasunęło się pytanie. Który anioł to Daiana?





Rozdział I
Odmieńcy

Otworzyłam oczy. No tak. Kolejny głupi dzień w głupiej szkole, w głupim mieście... Nie chciało mi się wstawać. Za żadne skarby świata. Schowałam twarz w poduszce. Nie... Tu pod kołderką było tak ciepło...
-Elizabeth! Pora wstawać! - krzyknęła mama z dołu.
Jęknęłam.
-Nie mogę dziś zostać w domu? - odpowiedziałam.
Usłyszałam śmiech z dołu.
-Nie słonko! Wstawaj!
Podniosłam się. Jednak wciąż zawinięta w kołdrę. Wyprostowałam plecy i ziewnęłam leniwie.
-Już wstałam...
Odrzuciłam kołdrę. Przeszedł mnie dreszcz. Zimno. Wciągnęłam lodowate powietrze przez nos. Mój pokój nie był duży, ale go kochałam. Miał białe ściany, podłogę i meble z jasnego drewna. Na ścianie przy której stało biurko znajdowała się fototapeta, przedstawiająca norweski krajobraz. Na łóżku miałam turkusową pościel. Tego samego koloru był abażur od lampki, dywanik, rączka od szafki i fotel. Podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej mój codzienny ubiór. Stare ciemne jinsy, białą bluzkę i czarny sweter. W szufladzie poszukałam bielizny i wyszłam z pokoju. Stanęłam na korytarzu. Zielone ściany, ciemna świerkowa podłoga.. Nic nadzwyczajnego. Weszłam do mojej małej łazienki. Wszystko było tu fioletowe. Usiadłam na brzegu wanny. Założyłam na siebie ubrania. Potem podeszłam do umywalki i umyłam zęby. Uczesałam moje włosy i spięłam je w kitka. Miały kolor jasnego blondu, albo, jak kto woli, prawie bieli . Spojrzałam sobie w brązowe oczy. Niektórzy mówili mi, że przypominają płynną czekoladę. Miałam mały nos i blado różowe usta. Nie mogłam narzekać na swoją urodę, ale i tak chłopcy nie zwracali na mnie uwagi. Nałożyłam moje duże okulary. Gotowa. Zeszłam na dół po schodach. Mieliśmy tam wielką jadalnie. Stał tam szklany stół na dwanaście osób. Mój tata siedział na szczycie. Czytał gazetę.
-Hej mała! - powiedział zza gazety.
-Cześć tato...
Rozejrzałam się po pokoju. Wszystko wyglądało tu jak w korytarzu. Mama weszła do jadalni. Niosła kanapki i herbatę. Podała mi je.
-Smacznego! Tylko pij powoli bo gorąca.. - mrugnęła okiem.
Kanapka miała na sobie ser i pomidora. Uśmiechnęłam się i zaczęłam pałaszować. Oczywiście zapomniałam o słowach mamy i wzięłam wieli haust herbaty. Poparzyłam sobie przy tym język. Po smakowitym śniadaniu ruszyłam ku drzwiom. Ubrałam moje skórzane kozaki z ćwiekami na czubkach i czarny płaszcz. Do tego ubrałam czerwony szalik i czapkę. Wzięłam mój szary plecak spod drzwi.
-Pa! -krzyknęłam.
Dostałam w odpowiedzi jakiś pomruk taty i krzyk mamy. Wyszłam z domu. Na podwórku wszystko było usłane białym puchem. Super. Nienawidzę zimy... Ruszyłam przed siebie. Śnieg skrzypiał pod butami. Odchyliłam starą bramkę, która skrzypnęła niemiłosiernie. Stałam na chodniku i czekałam. Pod mój dom zajechał biały SUV. Otworzyłam przednie drzwi tego kolosa i wsiadłam. W środku temperatura musiała mieć koło 26 stopni. Spojrzałam na przyjaciela. Miał włosy podobne do mnie i niebieskie oczy. Jeszcze jednym się różniliśmy z wyglądu. Miał ciemniejszą skórę ode mnie.
-Cześć Tommy – posłałam mu uśmiech.
-Hej śnieżynko – zaśmiał się.
Ruszył spod mojego domu.
-Jak się spało?
Westchnęłam.
-Gdybym mogła spałam bym dużo dłużej!
-I tu masz rację! - oderwał delikatnie ręce od kierownicy – powinni nam dawać szkołę na 10-12! Przecież nasze mózgi nie będą pracować od 8!
Zatrzymaliśmy się na czerwonym. Thomas odgarnął włosy z twarzy. Był ode mnie o dwa lata starszy. Kiblował w naszej „fantastycznej szkole” i zaprzyjaźnił się ze mną, gdy nauczycielka przesiadła go do mnie na fizyce. Nasze miasto nie było małe... Jednak nie mogliśmy je porównywać do tych wielkoludów takich jak Nowy York czy Seattle.. Zajechaliśmy pod dom Megan. Śnieżyca nam trochę zasłaniała, ale w końcu ujrzeliśmy małą czerwoną postać na tle białego puchu. Chodziła z nami do klasy, ale była najniższa. Nikt jej nie lubił... Zresztą tak jak całą naszą grupkę. Byliśmy odmieńcami. Tymi, którzy byli wytykani palcami. Przestało na nas to robić wrażenie. Do samochodu wsiadła Meg. Miała na sobie czerwony płaszczyk i czarną czapkę oraz szalik. Na nogi założyła czarne spodnie i żółte martensy. Rude włosy do brody, śniada skóra i mnóstwo piegów dawały jej urody. Spojrzała na nas przepraszająco.
-Zaspałam... - pisnęła swoim słabym głosem.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Ocierając łzy zdołałam powiedzieć.
-Nie ty jedna, młoda! Myślisz, że czemu jesteśmy tu dopiero od paru sekund?
Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Spojrzałam na zegarek. 6:30... Szlag.
-Tommy! Przyśpiesz trochę!
Thomas zrozumiał to dosłownie. Depnął gaz i pędziliśmy w kierunku domu Rose. Była to pełna życia dziewczyna. Nie mogłam się doczekać kiedy ją zobaczę. Zatrzymaliśmy się pod budynkiem. Rose już czekała. Wsiadła do tyłu obok Megan. Miała na sobie szarą kurtkę narciarską, limonkowe spodnie i szalik. W czarnych włosach miała mnóstwo śniegu.
-Gdzie masz czapkę? - spytałam.
Zachichotała.
-Po co czapka? Jest ciepło!
Samochód ruszył. Przewróciłam oczami.
-Jak uważasz...
Jechaliśmy w stronę szkoły. Pomyślałam, że Jenn już siedzi w naszej ławce. Była to moja najlepsza przyjaciółka. Cicha dziewczyna z brązowymi włosami, które zawsze związywała w warkocza, prawie czarne oczy w oprawie grubych rzęs. Była adoptowana więc nikt się z nią nie przyjaźnił.. Oczywiście prócz nas. Należała do Odmieńców. Tak się nazywaliśmy. Była cicha i ponura. Jednak zawsze umieliśmy poprawić humor. Wielu chłopaków do niej wdychało, a ona zachowywała się jakby ich nie zauważała. Może tak było? SUV zatrzymał się pod szkołą. Wszyscy praktycznie wybiegliśmy z uta i biegiem ruszyliśmy do szkoły. Idealnie udało nam się dobiec do klasy od biologii minutę przed przyjściem nauczyciela. Pan May zawsze ubierał stary zielony garnitur z łatami na łokciach. Mówił znudzonym głosem, więc nikt go nie słuchał. Na nosie zatrzymywały się jego wielkie okulary. Ich szkiełka wyglądało jak dno od słoika. Spojrzałam na koleżankę. Posłała mi słaby uśmiech.
-Hej El..
-Jenn! Jak minęła noc?
Westchnęła.
-Nie mogłam spać, więc czytałam lekturę...
Zaśmiałam się.
-Zawsze masz wymówkę by poczytać w nocy?
Zawtórowała mi.
-Oczywiście! Przecież książki to część mnie!
Przed nami siedziały Meg i Rose. Dyskutowały o rysowaniu. Były z nich wielkie artystki. Jenn świetnie grała na pianinie, fortepianie i skrzypcach. Tommy to urodzony rajdowiec i świetny pływak. A ja? Ja... Co mogłam powiedzieć o sobie? Przyroda to była moja mocna strona. Kochałam łazić po lasach i górach. Umiałam żeglować i gotować. Kochałam bilard i rzutki. Byłam przeciętna. Kiedyś wygrałam konkurs literacki, ale co to takiego w porównaniu z zajęciem pierwszego miejsca w miejskim rajdzie moto-crossowym? No właśnie.. Siedzieliśmy w rzędzie przy ścianie. W środkowym rzędzie siedziały te popularne dziunie. Było ich koło dziesięciu. Tylko w pierwszej siedziały dwie kujonki. W rzędzie pod oknem siedzieli chłopacy. Piątka tych z drużyny football-owej i trzech komputerowców. Komputerowcami i kujonkami nikt się nie przejmował. CI popularni często nam dokuczali. Ile to razy coś wybuchło z naszych szafek na nas? Wiele... w tych dziuniach, większość to była puste blondynki cheerleaderki. Ubierały się skąpo i trzymały się z graczami. Jak już powiedziałam... Są wyjątki. Nasza klasa ma tylko małą część footbolowców. Na dodatek trzech najlepszych olało te laleczki barbie co okazało się błędem... Teraz te laski ciągną do nich jak muchy do światła. A oni? Mają wylane. Jeden z nich najwyższy, kapitan drużyny, ubierał się w skórzaną kurtkę i jinsy. Do tego ubierał białe podkoszulki z nadrukami. Drugi to smukły metalowiec. Włosy miał spięte w kitka i miał spokojną naturę. Trzeci... Narwaniec. Chciał się bić ze wszystkimi i miał wielki szacunek w całej szkole. Do tej trójki wzdychała cała szkoła. Oprócz nas, Odmieńców.

* * *

Siedziałam znudzona lekcją biologii. El próbowała mnie rozbawić. Jednak dziś był taki dzień, że nie miałam, ani ochoty, ani siły na śmiech. Nie wiem czemu miałam dziwne wrażenie, że czuję na siebie wzrok wszystkich. Meg i Rose prowadziły zaciętą wymianę o tym czy lepiej rysować akwarelami czy farbami. Ołówkiem szkicowałam coś w zeszycie. Nawet na niego nie patrzyłam. Elizabeth opowiadała coś z przejęciem gestykulując. Usłyszałam dzwonek na przerwę. Chciałam spakować kiedy poczułam, że ktoś mi chuchnął w kark. Kątem oka zobaczyłam jak El rozchyla usta. Odwróciłam się. Nad nami stał Chris. Kapitan drużyny. Otworzyłam usta i rozszerzyłam oczy. Uśmiechnął się do nas łobuzersko.
-Witam panie – powiedział niskim barytonem.
Zamurowało mnie. On. Odezwał. Się. Do. Odmieńców. Wymieniłyśmy spojrzenie z Elizabeth.
-Hej.. - odparłyśmy niemal równocześnie.
Uśmiechnął się. Za nim stali Rick i Bruce. Odgarnął swoją dłonią kosmyk, który opadł mu na twarz. Spojrzał na mój zeszyt. W końcu zerknęłam na obrazek. Był to obrazek przedstawiający oczy Chrisa.  Odebrało mi mowę.
-Ładny obrazek... - powiedział z uśmiechem.
Zalałam się rumieńcem. Schowałam zeszyt do plecaka.
-Ym... Dzięki.. - wydusiłam z siebie.
Wrzuciłam wszystko do plecaka. I pociągnęłam za rękę El. Spojrzała na mnie zdezorientowana.
-Cześć – rzuciła na pożegnanie Chrisowi.
Prawie wybiegłyśmy z sali od biologii. Czułam wzrok football-owców. Spojrzałyśmy na siebie.
-Co to było? - spytała Rose, gdy w końcu nas dogonili.
Westchnęłam.
-Musiał to być jakiś głupi żart... - wyrzuciłam z siebie.
Wszyscy mi przytaknęli. Tommy uderzył pięścią w otwartą dłoń.
-Trzeba na nich uważać... Wiecie.. jesteście kochane bardzo ładne... ale.. no... Popularni nie lecą na Odmieńców...
Zaśmiałyśmy się.
-My wiemy... Dzięki Tommy! - powiedziała przez łzy śmiechu El.
Położyła mu rękę na ramieniu. W końcu zrozumiał, że śmiejemy się z niego. I zawtórował nam.
-Ej słuchajcie muszę iść na stronę. Spotkamy się na Wuefie? - spytałam resztę.
-Spoko – uniosła ramiona Rose.
Ruszyli w przeciwną stronę. Podeszła do mnie Meg. Spojrzała na mnie zupełnie poważnie.
-Uważaj na siebie...
Zachichotałam.
-Idę tylko do kibla!
Uśmiech powrócił na jej twarz.
-No tak...
Odeszła. Stałam chwilę w osłupieniu. Okej.. Szłam przez nasz korytarz. Miałam wrażenie, że jakby nie było tu nikogo. Nie... Tu po prostu nie było nikogo... Naglę poczułam czyjś oddech na karku. Odwróciłam się. Stał za mną Chris. Odetchnęłam.
-Chris.. - uśmiechnęłam się kładąc rękę na na sercu – wystraszyłeś mnie..
Posłał mi uśmiech.
-Przepraszam...
Podszedł do mnie bliżej. Dotknął ręką moich włosów. Cofnęłam się zakłopotana.
-Em.. czegoś chcesz?
Jego uśmiech się rozszerzył.
-Nie nic...
I odszedł.
-Aha... - powiedziałam sama do siebie.
I ponownie skierowałam się do łazienki.



Rozdział II
Nie podsłuchuj

Doszliśmy na Wuef. Wraz z El i Meg weszłyśmy do szatni. Żółte ściany i niebieska podłoga z plastiku. Do tego wszędzie stały ławki z dębu. Rzuciłam plecak pod ławkę i usiadłam zmęczona na ławkę. Usiadłam na nią zrezygnowana. Spojrzałam na przyjaciółki.
-Jak mi się nie chcę ćwiczyć...
El się uśmiechnęła.
-A niby mi się chcę – jęknęła i usiadła obok mnie.
Meg przewróciła oczami.
-Weźcie dziewczyny dziś miała być siatka. Będzie fajnie!
Do szatni weszła Jen. Wszystkie się na nią rzuciłyśmy by ją przytulić. Otworzyła szeroko oczy.
-Eh... Coś się stało? - zapytała zdezorientowana.
Spojrzałyśmy po sobie.
-Nie.. - bąknęłam – ale lubimy cię przytulać!
Westchnęła.
-Chodźmy już na salę... - powiedziała.

* * *

Po męczącym dniu w szkole postanowiłam wrócić do domu piechotą. Przestało sypać śniegiem, więc chciałam się przewietrzyć. Kiedy wszyscy wsiadali do Suva Elizabeth mnie mocno uściskała. Udało jej się namówić Jenn by pojechała z nimi. Machałam im, gdy odjeżdżali białym autem. Stałam jeszcze chwilkę, aż zniknęli za zakrętem. Ciągle czułem zaniepokojony wzrok El. Ona martwiła się o wszystkich. Była jakby nasza druga matka. Nagle mnie olśniło. Pan May zadał nam zadanie domowe. Musiałam się cofnąć do szkoły po zeszyt od przyrody. Ruszyłam do starego szarego budynku. Wielkie szklane drzwi uchyliłam lekko. Korytarz miał zgaszone światła. Było tu dość strasznie. Nagle światła migały i usłyszałam czyjeś kroki. Odruchowo odskoczyłam za szafkę. Sama nie widziałam czemu. Podeszli do mojej szafki. Byli to ci popularni. W tej grupce znajdował się Chris, Bruce, Rick, Miranda i Amanda. Chris szedł na przodzie i uderzył z całej siły w szafkę. Poskoczyłam. Nie wiedziałam że można zrobić to z taką siłą...
-Musze ją do cholery znaleźć! - usłyszałam z oddali głos Chrisa.
-Uspokój się - powiedziała poważnie Miranda.
-Jak mam być spokojny gdy nie wiem która to ona?! A co będzie jak Serafiny ją pierwszą rozpoznają? - uderzył z całej siły w szafkę.
CO to jest Serafin. I kogo szukał Chris.
-Ale spokojnie.. - wtrąciła się druga- straciły pamięć. , a ty masz dwie największe upadłe tropicielki – Amanda spojrzała na przyjaciółkę - Znajdziemy ją bez dwóch zdań.
Upadłe? Tropicielki? Robiło się coraz dziwniej.
-Przynajmniej mamy ograniczony wybór.. - wtrącił cichy zawsze Rick.
Chris westchnął.
-Co prawda to prawda... Mamy mały wybór... Rose, Jenn albo Elizabeth... - wciągnęłam powietrze gdy Bruce wymówił nasze imiona – Gnojki z Nieba.. Musiały wysłać kogoś oprócz serafin dla zmyłki...
Gnojki z Nieba? Co? Chris przewrócił oczami.
-Przynajmniej wiemy, że Meg to Klara...Thomas też nie był trudny do odgadnięcia.. Mogli chociaż lepiej się ukryć... - urwał – Ej.. Wy też czujecie zapach anioła?
ANIOŁA? Zaczęłam spazmatycznie unosić klatkę piersiową. Oni byli chorzy... A nawet nie chodzili na religię... Nagle usłyszałam kroki w moją stronę. Zamknęłam oczy. Uratował mnie dzwonek na przerwę. Korytarz wypełnił się uczniami. Grupka odeszła.. nie... oni po prostu zniknęli. Podeszłam do szafki i wyciągnęłam mój zeszyt z sową. Zaczęłam biec w stronę wyjścia. W ruchu zdołałam wystukać SMS-a do Tommy'ego: „ ZAWIEŹ ICH DO PATELNI. SPRAWA WAGI NARODOWEJ!  „.

* * *

Mój telefon zabrzęczał. Mieliśmy muzykę prawie na fulla, więc ledwie usłyszeliśmy mój dzwonek. Nie odrywając wzrok od drogi odchrząknąłem.
-El, weź zobacz kto napisał!
Elizabeth wyciągnęła mi z kieszeni komórkę. Odblokowała jednym ruchem. Widziałem kątem oka jak oczy mojej przyjaciółki.
-Co jest? - spytałem w końcu.
Zaczęła wymachiwać rękami bez ładu i składu.
-JEDŹ DO PATELNI! - krzyknęła – ROSE MÓWI, ŻE TO SPRAWA NARODOWA!
Zahamowałem. Depnąłem gaz do dechy i pojechałem do naszej ulubionej restauracji, którą pieszczotliwie nazywaliśmy: „Patelnią”. Zanim się obejrzeliśmy staliśmy pod lokalem. Biegliśmy. W środku zobaczyliśmy przerażoną Rose. Siedziała przy naszym stoliku. Miała wyciągnięty laptop. Była blada na twarzy. Usiedliśmy obok niej.
-Co się stało? - spytała Jenn.
Spojrzała na nas wielkimi niebieskimi oczami.
-Nie uwierzycie...
Meg przewróciła oczami.
-Mów.. Jesteśmy razem na dobre i złe nie?
Nasza przyjaciółka wzięła wielki haust powietrza.
-Wróciłam się do szkoły po zeszyt od przyrody. Usłyszałam, że ktoś idzie i... - urwała i zalała się rumieńcem – schowałam. Pod moją szafkę podeszli Chris, Amanda, Miranda, Bruce i Rick... Chris był wściekły... Mówił o tym, że muszą kogoś znaleźć przed Serafinami... I tu mnie zaciekawił. Słyszałam tą nazwę. Na religii. Wiecie to te anioły, których jest tylko siódemka i są blisko Boga – wszyscy byliśmy zdziwieni – chodzi o to, że ciekawe skąd on zna te nazwę jeśli nie chodzi na religie? Ale to nie wszystko. Miranda powiedziała, że ona i Amanda to najlepsze Upadłe tropicielki jakie istnieją. Upadłe. Inaczej znane jako Upadłe Anioły. Bruce stwierdził, że mają już mniejszy wybór. Zacytuje. ”...Mamy mały wybór... Rose, Jenn albo Elizabeth... Gnojki z Nieba... Musiały wysłać kogoś oprócz serafin dla zmyłki...”. - wszyscy się w nią wpatrywali. Powiedzieli też, że łatwo rozpoznali Meg i Thomasa. Stwierdzili, że Meg to Klara. Miałam z tym imieniem jak z słowem „Serafin”. Klara. Najmłodsza z Serafin. Nie wiem za kogo uważają Thomasa... ale wiem, że myślą, iż Jenn, El lub ja jesteśmy osobą, której szukają. Powiedzieli, że jedna z nas to Ivy, druga to młoda, co oznacza młodego anioła i.. - urwała - .. Daianę..
Wszyscy zbledli na to imię. Czemu? Przebiegł mi dreszcz po plecach. Skądś kojarzyłem to imię. Rose wzięła łyka wody.
-Wygooglowałam te imiona. Ivy to najsilniejsza anielica w niebie. Z tym nie było problemu. Jednak według wierzeń jakiegoś starca, Daiana czyli trzecia najsilniejsza anielica w niebie... Przysięgła mieszkać w Piekle jeśli będzie pokój pomiędzy tymi dwoma światami. Tak niby było.. póki...
Wszyscy patrzyli na nią wciągnięci w jej historie.
-Póki? - spytałem.
Wzięła wielki wdech.
-Póki jej nie zabili. Według tego starca można ją odnaleźć w ludzkim ciele. Skąd Chris i reszta mieli to wiedzieć? Oni nie chodzą nawet na religie! A my? Chodzimy od wielu lat i ksiądz nam nigdy niczego nie mówił o tym... Nie myślicie, że to dziwne?
Spojrzeliśmy po sobie. W końcu Jenn odchrząknęła.
-Pamiętacie jak byliśmy mali i wierzyliśmy w złe czarownice? Może oni wierzą w to... i z tego nie wyrośli?
Siedzieliśmy w ciszy. DO naszego stołu podeszła kelnerka.
-Coś zamawiacie misiaczki? - spytała.
-Ja bym chciał herbatę, Doris... A wy? - zwróciłem się do dziewczyn.
Każda wzięła coś do picia. Rose patrzyła na nas wyczekująco.
-I co robimy?
Meg zabrała głos.
-Czekajmy... pewnie to jest tak jak mówi Jenn..
Pewnie”... To słowo dudniło mi w uszach. Doris rozdała nam zamówienia i odeszła.
-No.. - zatarła ręce El - .. to jak idziemy na Bal Maskowy?

Rozdział III
Bal

Siedziałem w szkolnej ławce. Cholerna Ziemia. Gdyby nie Daiana nigdy bym tu nie zamieszkał. Większość ludzi nawet nie pachniała ładnie... Śmierdzieli na kilometr. Bujałem się na krześle. W klasie siedziałem samotnie. Bawiłem się ołówkiem. Nagle drzwi uderzyły z hukiem o ścianę. Podniosłem wzrok. Do klasy weszli Upadli. Amanda ruszyła w moją stronę. Amanda... lub dla nas Amy. Czyli jedna z upadłych Potęg. Potęgi to anioły, które ochraniają ludzi i świat przed złymi mocami. Świetnie wyczuwała wszystkie nadludzkie moce. Wyglądali na zadowolonych. Amy była ubrana w obcisłą białą koszulkę na ramiączkach i krótką jinsową spódniczkę. Następnie nachyliła się nade mną.
-Mamy propozycje dla ciebie jak znaleźć twojego... - przewróciła oczami – Aniołka...
Mówiła o niej z taką nienawiścią, że czasami chciałem ją... udusić... Pomyślałem o czymś gorszym, ale co by powiedziała Daiana, gdyby wiedziała jakie tortury wymyślam dla tropicielki... Amy zawsze się we mnie podkochiwała. Wszyscy mieli nadzieje, że poczujemy do siebie miętę... Tropicielka poczuła... Aż za bardzo... A ja? Brzydziłem się na nią patrzeć... Tak... Syn Szatana, Następca Tronu w Piekle oraz Najlepsza Tropicielka i dość wysoko umieszczona w hierarchii Upadła... Para idealna!Nie do końca... Brakowało mi mojej Anielicy..
-Jaki? - powiedziałem lakonicznie patrząc jej hardo w oczy.
-Będzie Bal. Wiesz taki szkolny... Jest opcja, że na chybił trafił weźmiesz tą, którą uważasz za Daianę i sprawisz, że uniesiecie się nad ziemie w tańcu... Wiesz zrobisz taką akcje jak w Piekle.. I wtedy jej ciało powinno rozłożyć skrzydła. Jeśli nasz plan zadziała, każdy anioł się ujawni bo są jakoś złączeni. Każdy z nas będzie obserwował jednego, i nawet jeśli tylko przez parę sekund zobaczymy ich prawdziwą postać to.. - uśmiechnęła się diabelsko – będziemy wiedzieli kto kim jest. Jak tylko to się zdarzy musimy się teleportować. Z nimi. Tobie na pewno się to uda bo będziesz jedną z nich trzymał. My możemy mieć z tym mały problem. Ale... Będziemy mieli jednego zn nich, a to oznacza...
-Że będzie można zażądać okupu... - dokończył Boruta.
Na mojej twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech.
-Trzeba przyszykować garniturek...

* * *

-W co ja się ubiorę? - jęknęłam stojąc przed szafą.
Jenn przewróciła oczami, siedziała na moim łóżku grając z Meg w karty. Na podłodze leżała już połowa moich ciuchów. Jenn miała na sobie piękną suknie z szarym gorsetem i czarnym dołem oraz tego samego koloru maskę. Meg miała beżową zwiewną sukieneczkę przewiązaną brązowym paskiem w talii i czekoladową maskę. A ja? Wciąż nie mogłam się zdecydować... Dziewczyny miały dobry gust... Tylko, że uważały, że we wszystkim mi dobrze. Nie wiem ile byśmy tam jeszcze siedziały. Usłyszałam trzask. Odwróciłam się. Do mojego pokoju wparowała mama. Miała w ręku czarny ciuch. Spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem, a w jej oczach paliły się nie zdrowe ogniki. Co ona znowu wymyśliła?
-Dobrze, że wciąż nie wybrałaś bo mam coś dla ciebie...
Podała mi ubranie. Było w dotyku aksamitne. Rozprostowałam ją na łóżku. Była.. śliczna... u góry miała duży czarny gorset, a w dół posiadała zwiewną ciemną tkaninę na kole całą ze zgnieceniami. Odebrało mi mowę...Musiała za to dużo zapłacić... A nasza rodzina nie należała do bogaczy...
-Ja.. ja... ja... - zacięłam się.
Przytuliła mnie.
-Wiem, że ci się podoba... Gdy tylko ją zobaczyłam na dnie szafy pomyślałam o tobie...
Otarłam łzy.
-Dzięki mamo...
Spojrzała mi w oczy. Patrzyła na mnie oczami martwiącej się matki. Czułam się jakbym czuła jej uczucia. Myślała o tym, że szybko rosnę. Mogłam przysiądź, że zeszkliły jej się oczy.
-No... - założyła ręce na biodrach – zostawiam moją dziewczynkę w waszych rękach...
I wyszła zanim pierwsza łza pojawiła się na jej policzku. Patrzyłam jak wychodzi. Spojrzałam w podłogę. W oczach zebrały mi się łzy. Dziewczyny wstały i mnie przytuliły. Mama ostatnio dziwnie się zachowywała...
-Chodź... Musimy cię „wypięknić”! - zaśmiała się Meg.
Kiwnęłam głową. Dziewczyny kazały mi ubrać suknie. Zrobiłam to pośpiesznie i usiadłam obok koleżanek. Jenn wyciągnęła ze swojej torebki cienie. Uśmiechnęła się.
-Zamknij oczy – powiedziała.
Posłusznie przymknęłam powieki. Poczułam jak pewne dłonie Jenn jeżdżą pędzelkiem po moich powiekach. Zajęło jej to trochę, ale gdy skończyła wyglądałam... Wow... naprawdę ładnie. Oddychałam powoli. Miałam położone delikatne odcienie niebieskiego. Meg ściągnęła mi gumkę z włosów, a moje gęste loki opadły mi kaskadą na ramiona. Jenn pokazała mi lustro. Jej usta wykrzywiły się w grymas
-Nie.. nie może mieć je tak po prostu rozpuszczone... Zabrała gumkę z rąk Megan. Młoda wydęła dolną wargę.
-Ale tak wygląda ładniej...
Jennifer nie zwróciła uwagi na słowa dziewczyny.
-Usiądź tyłem – rozkazała mi głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Zaczęła ciągnąć mnie za włosy i unosić do góry. Na końcu swoje dzieło spięła gumką. Ponownie dała mi małe zwierciadło. Zrobiła mi luźnego koka z paroma uciekającymi kosmykami. Uśmiechnęłam się. Rzadko robiłam tą fryzurę. Jednak bardzo ją lubiłam. Nagle usłyszałam krzyk mamy z dołu.
-DZIEWCZYNY! THOMAS PRZYJECHAŁ!
Spojrzałyśmy po sobie i prawie sfrunęłyśmy na dół. Na progu, gdy ubierałyśmy kurtki i obcasy, mama stała opierając się o framugę. Patrzyła na nas tymi swoimi wielkimi szarymi oczami. To włosy odziedziczyłam po niej.
-Bawcie się dobrze.. -powiedziała mi na pożegnanie i ucałowała w policzek – i zapomniała bym o tym...
Do dłoni wsunęła mi maskę. Była stara ale piękna... Cała czarna z jednym piórem z boku. Spojrzałam spod rzęs na mamę.
-Dziękuje..
Posłała mi ciepły uśmiech. Położyła mi rękę na ramieniu.
-Ciesze się, że Ci się podoba... Należała do twojej babci...
Wytrzeszczyłam oczy. Rzadko kiedy mogłam wynieść z domu pamiątki.
-No leć już.. -pogoniła mnie.
Kiwnęłam głową i wyszłam z domu.

* * *

Wszyscy tłoczyli się na wielkiej sali gimnastycznej. Popularni, kujony oraz komputerowcy tańczyli, a my siedzieliśmy na parapecie i piliśmy poncz, które zrobiły kucharki. Akurat śmiałam się z żartu Tommy'ego o Jasiu, gdy nagle usłyszałam czyjeś kroki.
-Jenn? - powiedział moje imię nieznajomy w masce.
Odwróciłam się. Za mną stał Chris. W czarnym garniturze i ciemnej masce. Wyglądał... nie jak on.
-Mogę Cię prosić do tańca? - spytał.
Otworzyłam oczy ze zdziwienia. Moja paczka musiała mieć podobne miny do mnie. Spojrzałam na nich. Meg niezauważalnie kiwnęła głową. Zwróciłam się do chłopaka.
-Eh... tak... - wydusiłam.
Ukłonił mi się niczym dżentelmen i podał mi rękę. Zdziwiona chwyciłam ją i zostałam zaciągnięta na środek parkietu. Czułam wzrok wszystkich na sobie. On chyba tego nie rozumiał. Obrócił mną i chwycił drugą ręką w pasie. Delikatnie położyłam moją na jego ramieniu. Bujaliśmy się w rytm tańca. Skąd pomysł popularnego by tańczyć z Odmieńcem? Christopher okazał się doskonałym tancerzem. Jednak czułam w tym wszystkim podstęp. Ciągle chodziło mi po głowie tylko parę pytań. Po co to robisz? Z kim się założyłeś? Jego bliskość wywoływała u mnie ból głowy. Nie mogłam myśleć. Zapatrzyłam się w jego złote oczy, które wpatrywały się we mnie. Stąpaliśmy lekko, wirując wśród par. Spłonęłam rumieńcem. Coś było nie tak... Nagle zobaczyłam... że unosimy się w powietrzu. OJCZE NAJŚWIĘTSZY! Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Spanikowałam. Bałam się wysokości. Zaczęłam się trząść. To był jakiś głupi żart. Zaczęłam spazmatycznie oddychać. Spojrzałam na Chrisa. Z pleców wyrastały mu wielkie krucze skrzydła. Co do..? Zamrugałam. Mój partner uśmiechnął się. Byłam przerażona. Chciałam się uwolnić i wrócić na ziemie... Nagle coś zabłysło... nie. Zabłysłam. Spojrzałam na miejsce, gdzie siedzieliśmy. Moi przyjaciele również. Unosili się jak ja. Spojrzałam za siebie. Z pleców wystawały trzy pary skrzydeł. Serafiny tylko miały ich tyle. Moje włosy zaczęły jaśnieć. Z mojej ciemnej karnacji nic nie zostało. Skóra zrobiła się blada. Światło, które od nas biło jakby pojaśniało, a ja miałam tylko jedne anielskie skrzydła. Wzrok umieściłam w reszcie Odmieńców. Elizabeth miała długie brązowe włosy do pasa, a Meg? Prawie nic się nie zmieniła. Rose, też stała się blondynką. Jednak najbardziej mnie zdziwiło... że mieliśmy skrzydła. Co jest? To jakiś sen? A może kiepski żart? Zobaczyłam, że za moimi przyjaciółmi stały ciemno skrzydlate osoby. Chris przeklął. Tłum uciekał z sali. Wszyscy patrzyli na nas z przerażeniem. No świetnie... już wiem co będzie tematem jutrzejszym tematem w gazetce... Do moich przyjaciół podchodzili nieznajomi. Ogarnął mnie strach.
-Za wami! - wykrzyknęłam.
Elizabeth odwróciła się. Nic więcej nie widziałam. Ogarnęła mnie ciemność. Zostałam wciągnięta w jakąś otchłań wraz z Upadłym. To nie był jakiś głupi żart.

* * *

Byłam przerażona. Z moich pleców wystawały wielkie skrzydła. A na dodatek... Moje dotąd śnieżnobiałe włosy miały kolor czekoladowy. Co się stało? Nic nie było normalne. Uczniowie i nauczyciele biegli do wyjścia. Moja przyjaciółka unosiła się z popularnym w powietrzu. Wyrywała mu się, ale on jej nie puszczał. Wpatrywała się w nas z przerażeniem.
-ZA WAMI! -ryknęła Jenn.
Obróciłam się. Za nami stało trochę popularnych. Mieli jak my ogromne atrybuty anielskiej mocy... Tylko ich pióra miały kolor nocy. Czyżby to co podsłuchała Meg.. to prawda?
-Łapać Daianę! - krzyknął Bruce.
To imię... Nie wiedziałam o kogo chodzi. Chciałam stąd uciec. Ukryć moich znajomych i nie pozwolić ich skrzywdzić. Złapałam Odmieńców i pomyślałam o „Patelni”. Zamknęłam oczy. Ścisnęli mnie. Nagle owiał nas chłód. Zaczęło mi się robić zimno. Nie dobrze mi było.. Podniosłam powoli powieki. Oślepiło mnie światło lamp. Staliśmy przed naszą restauracją. Co się właśnie stało? Spojrzałam po przyjaciołach. Wyglądali na tak samo przerażonych jak ja.
-Co to było? - pisnęła przerażona Meg.
-Nie wiem... - odparłam.
Nie potrafiłam myśleć o czymkolwiek. To Thomas pierwszy się ogarnął.
-Chodźmy do mnie... Musimy to wszystko ogarnąć... - spojrzał na mnie – El... nie wiem co zrobiłaś... ale czy umiałabyś nas przenieść pod mój dom?
-Tommy... Sama nie wiem... Postaram się...
Złapaliśmy się wszyscy. Myślałam o podwórku mojego kolegi. O białym puchu w jego ogródku przed domem. Podniosłam powieki. Nic. Co wtedy sprawiło, że nas przeniosło? Myśl o ochronie przyjaciół. Jeśli tu zostaniemy mogą po nas przyjść. Mogą wziąć nas w niewole i torturować nas wszystkich. Przymknęłam oczy. Mogliby nas zamknąć w ciemnym pokoju... Uderzali by w nas batem. Chciałabym wtedy ochronić Meg. A gdy uderzą batem w moje plecy.... Krzyknęłam. Bat. Plecy. Skrzydła. Upadli. Otworzyłam oczy. Udało mi się. Jednak mój umysł był daleko stąd. Zaczęłam się trząść. Moi przyjaciele patrzyli na mnie zadowoleni. Osunęłam się na ziemie. Wszyscy się rzucili w moją stronę. Widziałam rozmazany obraz. Jakby z daleka dochodziły mnie zaniepokojone wrzaski Odmieńców. Zalała mnie czerń.


Rozdział IV
Modlitwa
Myśli mi się plątały. Nic nie było pewne,a tym bardziej normalne. Obrazy zlewały się powoli w coś co miało sens... Chociaż w części... Byłam w wielkim ogrodzie. Było tu mnóstwo zwierząt, która o dziwo nie polowała na siebie. Widziałam jak gazel ociera się o lwa... Był to szokujący widok. Trawa była miękka i puszysta, a gleba żyzna. Drzewa były wyższe niż najwyższe drapacze chmur w Nowym Yorku. Liany i mech były wszędzie. Krzaki miały na sobie wielkie dorodne kwiaty. Rzeki były czyste i piękne. W samym środku ogrodu stało drzewo. Kusiło swoimi czerwonymi jak rubiny owocami... Jednak co to było w porównaniu do owoców z innych drzew? Ujrzałam kobietę. Miała piękne, idealne ciało, długie kręcone krucze włosy sięgały jej do pasa. Turkusowe oczy były otoczone grubymi rzęsami. Kolor skóry miała jasny. Była pełna życia i zdrowa. Sięgnęła po to nieszczęsne jabłko. Wzięła kęs, a miłość z jej oczu zastąpił strach. Próbowała zakryć swą nagość dłońmi. Wyciągnęła rękę z zakazanym produktem w stronę krzaków. Spojrzałam w tamto miejsce. Stał tam wysoki mężczyzna. Blondyn o czekoladowych oczach. Miał niesamowicie wyrzeźbione mięśnie. Widziałam, że miał bliznę na wysokości żeber. Spojrzał z przerażeniem na swoją towarzyszkę.
-Ewo... -jęknął.
-Adamie... mówię Ci... Świat wygląda teraz zupełnie inaczej... - powiedziała ze zdecydowaniem.
Mężczyzna niepewnie wziął owoc od Ewy. Ugryzł je. Jego oczy się rozszerzyły. Zgrzeszyli. Niebo się rozstąpiło. Poczułam w palcach metal. Spojrzałam na swoje dłonie. Trzymałam w niej srebrny miecz. Puerignis... Syn Ognia...
Wielki, długi, lekki miecz. Jego ostrze płonęło pomarańczowo-niebieskim płomieniem. Musiała minąć chwila bo, gdy mój wzrok spoczął ponownie na ludziach, byli ubrani w odzienie z bluszczu. Zdołałam usłyszeć ostatnie słowa Ojca: „...Oto człowiek stał się taki jak My: zna dobro i zło; niechaj teraz nie wyciągnie przypadkiem ręki, aby zerwać owoc także z drzewa życia, zjeść go i żyć na wieki.”.
Miałam ich wygnać. Wiedziałam to bo Bóg mi to powiedział. Nie wiem kiedy... Snop światła znikł. Para nadal wpatrywała się w niebo. Ich wzrok przeniósł się na mnie. Zaczęłam iść w ich stronę.
-Nie... - pisnęła brunetka – nie wyganiaj go... Toja go zmusiłam!
Nieczuła na prośby podleciałam do nich. Adam wyszedł na przód.
-Nigdzie nie idziemy!
Byłam metr od niego. Zamachnęłam się mieczem. Na ich twarzach pojawiło się przerażenie. Usłyszałam ich krzyk. Otworzyłam oczy. Ciężko oddychałam. Patrzyłam w biały sufit. Leżałam na miękkiej kanapie. Nade mną unosiły się niby duchy. Wielkie dusze ze skrzydłami wpatrywały się we mnie z niepokojem. Podniosłam się. Wszyscy moi przyjaciele siedzieli wokół mnie i wpatrywali się we mnie. Anioły były dokładnie nad nimi. Ich anielskie duszę się martwiły o moją, a moi ludzcy przyjaciele o mnie. Wzięłam wdech. Mrugnęłam. Anioły znikły. Rose się podniosła.
-El? - szepnęła.
Pomasowałam się po karku. Wszyscy wstali. Widać było, że kamień spadł im z serca.
-Żyje.. Spokojnie...
Zaczęła mnie boleć głowa.
-El.. - zaczął Tommy – Wiesz może jak ty to..?
-THOMAS! - krzyknęła Meg.
-Ona dopiero się obudziła! - syknęła Rose.
-Dobra.. dobra.. - podniósł ręce w poddańczym geście.
-Ej.. wiecie co? - spytałam łapiąc się za czoło – Miałam dziwny sen...
Nachylili się nade mną.
-Jaki? - spytała Meg.
-Śniło mi się, że jestem Aniołem, który wygonił Adama i Ewe z Raju...
Spojrzeli po sobie. Rzuciłam im pytające spojrzenie.
-Czy coś się stało kiedy byłam nieprzytomna?
-Nic – powiedzieli jednocześnie.
Odpowiedź była prosta. Coś się stało. Musiałam się dowiedzieć co... Pytanie brzmi jak? Na pewno mi nie powiedzą...
-Mam wrażenie, że czegoś brakuje... - powiedziała z wahaniem Rose.
-A masz na myśli..? - przekrzywiłam głowę.
-Pamięć. Brakuje jej nam. Przynajmniej w dużej mierze... - uderzyła pięścią w otwartą dłoń – Musimy ją odzyskać!
Młoda przewróciła oczami.
-Niby jak?
Spojrzała na nas z wyższością.
-Pójdziemy do duchownych...

* * *

Staliśmy przed wielkim gotyckim kościołem. Zbudowano go z białych cegieł. Piękne turkusowe szyby, wielkie stare mosiężne drzwi... Po prostu.. wszystko tu było wspaniałe.. Uśmiechnąłem się.
-No.. dziewczyny... gotowe na spotkanie z księdzem?
I ruszyłem do przodu. Naparłem na wielkie wrota, a te odskoczyły. Były dobrze naoliwione. Świątynia była jeszcze piękniejsza w środku. Usłyszałem jak Anielice stąpają nie pewnie za mną. Rzędy ławek z jasnego drewna były skierowane w stronę wielkiego ołtarz. Na stół położono perłowy obrus. Wszędzie stały wazony z ślicznymi kwiatami, których nazw nie znałem. Z morskich witraży padało tego samego koloru światło... Wyglądało to zjawiskowo. Szedłem dalej. Uklęknąłem w pierwszej ławce. Moje przyjaciółki zrobiły to samo. Siedzieliśmy tak parę minut. Wpatrywaliśmy się w siebie. Rose parsknęła śmiechem.
-Wiecie.. nie możemy siedzieć tak cały dzień...
Zapadła głucha cisza. Meg zaświeciły się oczy.
-A może.. pomódlmy się?
Był to dość niecodzienny pomysł. Ale skoro jesteśmy aniołami... To chyba nasza modlitwa zostanie wysłuchana? Odchrząknąłem.
-Warto spróbować... - schyliłem głowę – Ojcze nasz...
-Któryś jest w Niebie.. - dołączyła Megan.
-Święć się imię twoje... - wtrąciła Elizabeth.
-Przyjdź królestwo twoje.. - chciała pociągnąć Rose.
Światło zajaśniało. Promienie słońca padały prosto na nas. Nie przerwaliśmy paciorku i mówiliśmy chórem. W sumie.. bardzo dobrze nam to wychodziło...
-Znaleźliście ją... Bardzo dobrze... Jestem z was dumny..Wiem, że chodzą wam po głowie różne pytania... Ostrzegałem, że stracicie pamięć.. Jednak dam wam wspomnienia, które pozostały na dnie waszych umysłów...
Świat pojaśniał. Otuliła mnie fala ciepła. Wszyscy patrzyli po kościele zdezorientowani. Nagle odezwała się Meg.
-Panie...- pisnęła. Pierwszy raz zobaczyłem ją tak... Przestraszoną?- Kogo znaleźliśmy?
-Dowiecie się w swoim czasie...
Światło przestało na nas padać. Wszystko wróciło do normy. Dziewczyny były w szoku. Zacząłem sobie przypominać... TO było jak wtedy gdy brakuje ci słowa.. i nagle je pamiętasz. Daiana. Anielica zesłana do piekła. Nie Upadła. Zginęła. Trzeba ją znaleźć. Znaleźliście ją... Spojrzałem na Elizabeth. Blond włosy zakrywały jej twarz. Rose zamrugała.
-Co pamiętacie?
-Pamiętam tylko, że mieliśmy znaleźć Anielice Daiane... - odparłem.
-Czesała mi włosy... - dorzuciła Meg.
Utkwiliśmy wzrokiem w El.
-Nic... - usłyszałem jej zapłakany głos.
Megan położyła jej dłoń na ramieniu.
-Co?
-Nie pamiętam nic... - to powiedziawszy przytuliła się do młodej.
Rose zaczęła ją pocieszać. Rozglądnąłem się. Światło nie padało już z znikąd. Poczułem.. dziwną pustkę.. Była cisza.
-Chyba powinniśmy już stąd iść...
Elizabeth wstała. Ruszyliśmy do wyjścia. Spuściłem wzrok. Będzie jej ciężko. To musi być Daiana.. Jakaś część mnie była tym zafascynowana. Naparłem na drzwi. Zobaczyłem ruch. Stał tam mężczyzna ubrany rockowo. Na jego twarzy pojawił się wredny uśmieszek. Bruce.. Nie wszedł by do poświęconej budowli... Chyba... Zasłoniłem przyjaciółki sobą.
-Spokojnie.. Nie przyszedłem was zabić... - mrugnął jednym okiem.
Zapadła cisza. Oparł się o framugę świątyni.
-A więc.. - spojrzał na Elizabeth – Twój kochaś ma propozycje...
-Kochaś? - podniosła brew El.
Wybuchnął śmiechem.
-Czyli to prawda, że straciłaś pamięć na zawsze...

* * *

Patrzyłam na Upadłego z niedowierzaniem.
-Straciłam...
-Tak tak.. na zawsze – podniósł ręce – straszne! Wielki szok i w ogóle... - włożył w te słowa sporą dawkę sarkazmu.
-Przestań... -jęknęłam – lepiej mów o co chodzi z tą umową...
-Piekło Cię zmieniło Daiano...
Denerwował mnie.
-Mów...
-Jeszcze nie jesteś moją królową – podkreślił słowo „jeszcze:.
Westchnęłam. Prychnął.
-Dobra! Lucyfer proponuje wymianę.. Ona – wskazał na mnie – za waszą Ivy... Albo jak wolicie Jenn..
Zabrakło mi powietrza.
-Zgoda.. - powiedziałam.
Tommy spojrzał na mnie karcącym wzrokiem.
-Hola hola.. To chyba my się musimy zgodzić!
Bruce wzruszył ramionami.
-Raczej nie.. Tak samo było gdy szła do Piekła...
Thomas spiorunował go spojrzeniem.
-To nie twoja decyzja Upadły...
Nie zwrócił uwagi na słowa Tommy'ego. Patrzył mi w oczy. Usłyszałam jego głos w mojej głowie. Jutro.. 13:00... Pod kościołem. Lepiej przyjdź sama...
Rozdział V
Wymiana

Ciemność mnie otaczała z każdej strony. Byłam skulona na jakiś twardym krześle. Nie wiedziałam gdzie jestem. Czuć było wilgoć i stęchliznę. Musiałam być w jakimś magazynie. Miałam związane ręce szorstkim sznurem. Czułam, że nadgarstki miałam całe we krwi. Nadal nie wiem co właściwie się stało. Pamiętam jak przez mgłę moment, kiedy Chris ciągnął mnie po jakimś dziwnym miejscu. Strasznie się bałam.. Zresztą teraz jest tak samo...
-Pudło – zaśmiał się ktoś złowieszczo męski głos.
-Ojcze... - zasyczał Christopher.
O.. OJCZE? Stali niedaleko. Sama nie wiem jak oni dawali radę w tych ciemnościach...
-Ciekawe kiedy się odezwą.. Myślę, że przyda im się Ivy... - powiedział nieznajomy z wesołością w głosie.
Zapadła głucha cisza. Usłyszałam kroki z góry. Ktoś biegł. Drzwi trzasnęły i już czułam jego obecność.
-Zgodzą się! - powiedział złowieszczo Bruce, który dopiero wszedł.
Głos prychnął.
-Tak bez żadnych sprzeciwów? Serio?
-A skąd Panie! Nie chcieli! Daiana tak się martwi o Ivy, że sama tu przyleci!
Panie? Miałam dziwne wrażenie, że mówią o mnie. Mówili na mnie różnie... Jenn, Jenie, Jena, Jens, Jenifi, Nifi.. Ale nigdy Ivy...
-To dobrze.. - powiedział słabo Chris.
-Hej! Nie smuć się! Wiesz, że masz się wyzbyć uczuć jeśli chcesz ją mieć!
Nic więcej nie usłyszałam... Cisza... Milczenie i dziwna pustka mnie przerażały.. Straciłam poczucie czasu...Nagle poczułam ,ze ktoś poruszył krzesłem na którym siedziałam. Wzdrygnęłam się.
-Ivy... Ivy... Ivy... zawsze byłaś taka silna... a teraz? Rwałaś się do walki! Teraz wyglądasz jak przestraszona mała dziewczynka... Słaba.. Bezbronna...
Zapaliło się światło nade mną. Stał przede mną mężczyzna , był wysoki i dobrze zbudowany. Miał kręcone czarne włosy i średniej długości zarost. Patrzył na mnie z rozbawieniem.
-Czego ode mnie chcesz?! - przerwałam mu.
-Ja? - zaśmiał się bezczelnie - Nic kochana...siostro -podkreślił to słowo - Tylko mój syn...
-Siostro? Kpisz sobie ze mnie?
-A no tak... biedny aniołek stracił pamięć... Co za szkoda... - wzruszył ramionami i zrobił zbolałą minę- Niestety muszę przerwać naszą pogawędkę... jestem umówiony... Zresztą ty też... - skinął w moją stronę - Zabrać ją...
Z za niego wyszli dwaj umięśnieni mężczyźni. Nie miałam okazji im się przyjrzeć bo złapali mnie z tyłu i przechylili krzesło na którym siedziałam. Zaczęli je ciągnąć.
-Zostawcie mnie! - warknęłam i zaczęłam kopać nogami, ale to ni nie dało.
Jeden westchnął. Poczułam jak igła wbija mi się w skórę.
-Co mi wstrzy... - nie dokończyłam.
Pojawiły mi się mroczki przed oczami. Chciałam zachować świadomość. Walczyłam o nią. Poczułam jak moją twarz owija chłód. Byłam sparaliżowana. Rzucili mną jak lalką. Miałam wrażenie że coś mówią.. Wsłuchałam się w ich słowa.
-Nie mogę się doczekać jak zobaczą, że jeden z nich to zdrajca...`
-No tak... Podobno Książę ma małe przedstawienie.. Pokaże im, że jest jedną z nas..
Co? Zdrajca? Wśród nas..?

* * *

Siedziałem na końcu długiego stołu z ciemnego drewna. Włożyłem widelec do ust. Mięso było delikatne i kruche od razu rozpadło się pod naciskiem moich szczęk. Miało ostry posmak. Wyciągnąłem rękę i spojrzałem na zegarek. 12:00. Musiałem iść. Wstałem i poprawiłem marynarkę. Przeczesałem włosy ręką. Gotowy. Ruszyłem do wyjścia. Na parkingu czekało parę Upadłych. Stali przed czarną furgonetką. Słyszałem lekkie ruchy z bagażnika. Przewróciłem oczami.
-Naprawdę wsadziliście ją do tyłu?
Boruta posłał mi diabelski uśmieszek.
-Oczywiście, że tak!
Wsiedliśmy auta. Rokita zapalił samochód i ruszyliśmy. Patrzyłem na widok za oknem. Nie dziwiło mnie, że anioły myślały tyko o byciu człowiekiem. Życie w nieświadomości... Ciągle w ruchu... Ciągle bycie z rodziną... Może kiedyś uda nam się znaleźć spokój? Zanim się obejrzałem byliśmy na miejscu. Wysiedliśmy z pojazdu. Znajdowaliśmy się na parkingu przed starym kościołem. Zatrzasnąłem drzwi z impetem. Czułem rześkie powietrze.
-A jeśli nie przyjdzie? - podsunęła Amy.
-Przyjdzie – powiedziałem pewny siebie.
Usłyszałam jej ciche sapnięcie, ale to zignorowałem. Wziąłem wdech. Czyli to teraz miałem się z nią spotkać... Po prawie piętnastu latach szukania.. Anielica będzie moja... Oparłem się o auto. Zacząłem stukać palcami w maskę. Oślepiały mnie ciepłe promienie słońca. Czułem, że to będzie mój dzień. Tropicielka była zniecierpliwiona.
-Nie przyjdzie... Za bardzo się boi... - powiedziała z pogardą.
-Nie boje się... - usłyszałem słaby głos.
Spojrzałem w stronę skąd dochodził dźwięk. Za nami rósł wielki dąb, a w jego cieniu kryła się smukła dziewczyna. Spod jej czapki wystawały blond włosy. Poczułem, że w oczach zbierają mi się łzy. Moja Anielica tu jest...

* * *

Opierałam się o stare drzewo. Poprawiłam czapkę. Czułam spojrzenia Upadłych. Nie miałam pojęcia co mieli zamiar ze mną zrobić. Stałam pod nieszczęsną rośliną... Bezbronna...
-Jestem... Uwolnijcie Jen.. - powiedziałam z pewnością w głosie.
Miałam wielką nadzieję, że nie wyczują mojego przerażenia. Bruce się złowieszczo uśmiechnął. Otworzył bagażnik samochodu o ciemnych szybach. Wyciągnął z niego związaną i nieprzytomną Jenifer. Pomachał jej dłonią przed twarzą, a ta... jakby obudziła się ze snu.
-Uwolnijcie ją, a pójdę z wami – w moim głosie nie było słychać sprzeciwu.
Upadły popchnął dziewczynę. Ruszyła w moim kierunku. Spojrzałyśmy sobie w oczy. Było w nich złość i przerażenie.
-Nie zrobisz tego... - jęknęła cicho.
-Zrobię.. - i ruszyłam w ich stronę.
Stanęłam przed Chrisem. Uśmiechał się jakby marzył o naszym spotkaniu. Patrzył mi głęboko w oczy. Świeciło się w nich coś na kształt... Coś trzasnęło. Odwróciłam się. Stali tam moi przyjaciele.
-Odejdź od niej potworze! - ryknął Tommy.
Przymknęłam oczy. Jak mogłam być tak głupia i myśleć, że nie będą mnie śledzić? Mieli w dłoniach wielkie miecze. Dawały niesamowite wrażenie. Wyglądali na silnych i pewnych wygranej. Jednak gloria nie trwała długo, diabły rozbroiły ich w are sekund i zaczęli przytrzymywać ich. Poczułam ciężką dłoń Lucjana na ramieniu. Lucjana..? Zamrugałam... Jedna część krzyczała „To jest Chris!”... inna.. jakby dotąd cicha mówiła szeptem.. „ Lucjan...” Nagle poczułam, że nie mam kontroli nad własnym ciałem. Opadłam jakby w tył mojej głowy. To nie ja mrugałam... „Przepraszam... Daj mi chwilę.. Zaraz Cię oddam...” - powiedział słaby głos. Nie walczyłam. Moje ciało się znów przemieniło. Teraz to ona kontrolowała naszym ciałem. Skąd to wiedziałam? Chyba to jednak ona myślała za mnie...

* * *

Spojrzałam na ukochanego.
-Lucjan.. - powiedziałam to ze łzami w oczach.
-Daiana? - spytał z niedowierzaniem – Czy ty... ją opętałaś...?
Wzdrygnęłam się.
-Pozwoliła mi...
Zaczął podchodzić bliżej mnie.
-Nie dotykaj jej! - ryknął z mocą Michael lub jak kto wolał Tommy.
Oni byli w swoich postaciach. Chyba zmienili się, gdy ja opętałam dziewczynę. Lucjan nie zwrócił uwagi na jego groźbę. Chwycił moją szczękę pewnie swoimi mocnymi dłońmi. Z uwielbieniem w oczach patrzył na mnie.
-NIE! -wrzasnął anioł.
Mój kochany złożył mi pocałunek na moich spierzchniętych wargach. Jego własne były spragnione i zachłanne. Odpłynęłam. Siedząc w Elizabeth wciąż za nim tęskniłam. Teraz musiałam go zniszczyć... Nie mogłam tego zrobić. Oddałam się pocałunkowi. Wiedziałam, że moi przyjaciele już nimi nie będą... W końcu wrócił mi rozum. Byliśmy przy ludziach i...
-Lucjan... - powtórzyłam rozmarzona odrywając się od niego.
Położyłam mu dłoń na torsie. Sama nie wiem kiedy on mnie objął w pasie.
-Tak Aniele? - spytał sennie.
-Nie.. -powiedziałam odsuwając się od niego.
Obudził się. Zamrugał zdezorientowany. Wyciągnął dłoń w moją stronę.
-Daiano?
Przymknęłam oczy.
-Oni mają po prostu inną formę.. - wskazałam na Odmieńców – Ja przejęłam jej ciało. To jej życie... Nie mogę jej tego robić... Wiesz jak cię kocham... Ale.. Zapomnij... Odejdź... Znajdź inną... Ja będę żyć w niej... Potem, gdy ona umrze z dala od tych dziwnych boskich światów, ja nie pożyje dłygo... Wiesz o tym dobrze... Nie bądź masochistą.. Umrę.. Nie długo..
Odwróciłam się. Chciałam stamtąd uciec.
-Ukarzcie się – szepnęłam w stronę aniołów.
Już nie były to ich słabe imitacje.. Zaświecili się. Pamiętali wszystko. Klara wpatrywała się we mnie.
-DAIANO! NIE MÓW TAK! PRZEŻYJESZ! - płakała młoda.
Kuło mnie w piersi.
-Nie odchodź... wymyślimy coś.. - ciągnął mój kochany – zamieszkamy na Ziemi... Gdzie chcesz..
-Lucjan – przerwałam mu – nie mogę zabierać życia Elizabeth...
Spojrzałam na niego. Wyglądał na bezradnego i słabego.
-Aniele... - jęknął.
-Znajdź inną... UMIERAM! Mam ci to przeliterować?! UMIERAM!!! UMRĘ ZA 50-60 lat! I Albo będę przy tym utrzymywać życie człowieka i będę z nią jednością, albo będę błąkać się po świecie bez nikogo... Uwierz mi, że wolę to pierwsze! CHCĘ BYĆ Z TOBĄ! ALE UMIERAM! LUCJANIE! JA UMRĘ! - wykrzyczałam mu wszystko.
Łzy leciały mi ciurkiem. Czułam, że moi przyjaciele są zdziwieni.
-Daiano...
-Nie. Zostaw tą kobietę w spokoju. - rozkazałam mu pewnie – A mnie... Już nie zobaczysz... Więc znajdź inną... - spojrzałam mu prosto w oczy – Kocham Cię...
-NIE! - krzyknął.
Jednak ja już oddałam ciało właścicielce.

* * *

Rzuciłem się w stronę Anielicy. Jednak kiedy tylko mrugnąłem stała tam jej mizerną ludzką postać. Nie wierzyłem, że to zrobiła... Jak mogła mnie tak zostawić. Dziewczyna rozszerzyła oczy ze zdumienia. Anioły się uwolniły. Upadli chcieli ich zaatakować i pozabijać, ale podniosłem rękę. Zatrzymałem ich.
-Ja też ją kocham... Ale umiem ją puścić wolno.. - powiedział z mocą Michael.
Spojrzałem mu wściekle w oczy. Anioły zaświeciły się i uniosły w górę. Byli wstrząśnięci. Nic nie mogli więcej zrobić. Złapałem Elizabeth za ramiona.
-Zapomnij o nich, o mnie i o całym ty świecie..
I odepchnąłem ją. Odwróciła się i zaczęła iść. Poczułem, że mięknę. Odesłałem moją jedyną prawdziwą miłość w świat bo tak chciała..
-Haha! Widzę, że mnie ominęła niezła scena! - parsknął mój ojciec, który pojawił się znikąd.
-Zamknij się... - warknąłem
-Oj już nie denerwuj się Synu... Odzyskasz ją..
Spojrzałem tęsknie w stronę dziewczyny.
-Wątpię...

Rozdział VI
Skok

Szłam prosto. Nie oglądałam się za siebie. Myśleli, że zapomnę? Ona była częścią mnie, a ja nie jestem na tyle głupia by zapominać najważniejsze osoby z mojego życia, Jak mój mózg miał ich porostu zapomnieć? Gałązki łamały się pod moimi butami. Miałam na sobie stare znoszone czarne jinsy, czarny sweterek, turkusową podkoszulkę i szarą kurtkę, której nie zapięłam. Daiana wysyłała mi sygnały do głowy. Zapnij się. Dbaj o siebie. Gorzej niż z własną matką. Nie mam przyjaciół... Nie mam rodziny... W głowie mi siedzi umierający anioł... Nie no świetnie! Po prostu żyć nie umierać! A.. czemu nie umierać? Skoro Anielica była by wolna... Mogłaby być z Christopherem... Krótko, ale z nim. Nie to głui pomysł.. Zmarnowałabym życie.. Jakie życie? Nie mam życia... Kłócenie się ze sobą nic nie da... A może z nią? Nie ze sobą.. Przestań za mnie myśleć! Ale ja za siebie nie myślę.. UH! Patrzyłam na czubki moich zdartych martensów. Nie myśl... Idź... Przymknęłam oczy. Uwielbiałam zapach lasu. Odprężał... Ten as musiał być wielki skoro idąc nie natrafiłam na żadną ścieżkę. Usłyszałam szum fal. Odprężający odgłos... Niczym oddech Boga, który się zmęczył tworzeniem świata. Ruszyłam za tym dźwiękiem. Chciałam zrobić następny krok, ale w ostatnim momencie zorientowałam się, że nie mam gruntu. Cofnęłam się przerażona. Zobaczyłam w dole ostre skały i obijające się o nie morskie fale. Serce zaczęło bić mi szybciej. „Cofnij się bardziej” Tym razem umiałam oddzielić ją ode mnie.
-Nie.. - powiedziałam na głos.
Cofnij się.. Możesz spaść i...”
-I się zabić? Właśnie tego chcę...
Nie chcesz tego! Uwierz mi!”
-Będziesz wolna... Będziesz żyła.. z nim.. - zrobiłam krok do przodu.
NIE!”
Ciężar ciała próbował znaleźć oparcie. Nie znalazł takowego. Runęłam w dół. Uśmiech pojawił mi się na twarzy. Poczułam się wolna jak ptak. Dziwne było do chwilowe uczucie. Zaśmiałam się.. .Chyba zmieniam się w jakąś psychopatkę... Powinnam się bać śmierci... A ja drwie z niej. Skoczyłam i nie wrócę. Będę miała życie po śmierci.. Czego chcieć więcej? Uderzyłam o skały. Ledwo co poczułam. Lekko mnie zabolało ciało i się skończyło. Przymknęłam oczy. Czułam jak opuszczam moje ciało...

* * *

GŁUPIA ELIZABETH! Jak można się zabić?! Nigdy bym tego się po niej nie spodziewała... Myślała, że wymazanie pamięci poprzez Lucjana ułatwi sprawę, ale... Nie podziałało... Jej dusz była silna i wraz ze mną poleciała do nieba. Oczekiwała na nas komisja. Byliśmy w Sali Tronowej w Niebie. Pomogłam jej duszy usiąść na białym krześle, który był od niej dwa razy większy. Wszyscy się zebrali wokół nas. Stałam obok niej... Musiała się bać. Złapałam ją za rękę. Ścisnęła na znak podziękowania. Przed nami stali Bóg, Jezus, Serafiny i Szatan. Wzrok umieściłam w Ivy. Miała twarz wykrzywioną w smutnym uśmiechu.
-Jest moja.. - odpowiedział jako pierwszy Samuel.
-Nie oddamy jej.. przecież nie zgrzeszyła.. - zaczął bronić El Jezus.
-Zgrzeszyła! - wybuchnął Szatan.
Bóg przewrócił oczami.
-Ile mamy razy Ci tłumaczyć, że była u spowiedzi?
Brat westchnął zrezygnowany.
-Jak chcecie.. Ale ona – wskazał na mnie -jest moja!
Prychnęłam.
-Raczej Lucjana.. On negocjował..
-Ale.. Negocjował dla mnie... Jesteś moja..
-Zabiłeś mnie..
-Ale żyjesz!
Podszedł. Wiedziałam, że Serafy się spięły
-Niestety Daiano... - spuścił głowę Ojciec – jesteś pod jego władzą...
-Jak chcecie...
Poczułam, że dłoń Elizabeth znika. Trafi teraz prosto do Nieba. Poniekąd dzięki mnie.. Pilnowałam jej ciała, aby nie grzeszyło, a jeśli to się zdarzało to od razu ją prowadziłam na spowiedź.
-No siostro.. Czas nas goni!
Złapał mnie w pasie. Odskoczyłam jak oparzona.
-Łapy z daleka! - krzyknęłam.
Ponownie wykonał obrót oczami. Złapał mnie mimo moich sprzeciwów. Poczułam jego moc. Rana na lecach zaczęła mnie palić. Upadłam na kolana mimo silnych ramion Brata. Spazmatycznie oddychałam. Moja dusza zaczęła się palić. Krew Abaddona obudziła się we mnie.
Zniecierpliwiony Upadły wyciągnął ku mnie dłoń. Moja Siostra do mnie podbiegła. Położyła mi dłoń na plecach.
-Spokojnie.. Weź wdech...
Przymknęłam oczy. To tak okropnie bolało... Wiedziałam, że i tak umrę, ale w duchu miałam nadzieje, że nie będzie tak bolało..
-Nic mi nie jest.. - wstałam i wzięłam pod ramię Samuela.
Zadowolony z siebie wytworzył chłodny wir wokoło nas. Jak zawsze przy podróży do Piekła zaśmierdziało siarką. Pocieszyłam się myślą, że jeszcze zobaczę Lucjana...

Rozdział VII
Kolacja

Czekałem. Podobno Ojciec miał wybłagać o moją Anielice. Jakoś ciężko było mi sobie to wyobrazić.. On? Prosić? Po za tym.. Sama mi powiedziała, że i tak umrze... Łzy stanęły mi w oczach. Daiana... Ciągle myślałem o tym kawałku.. „Twa miłość przepadnie.. A ty wraz z nią” … Czy to oznaczało pewność? Że na pewno umrzemy i nasze dusze się spalą? Czy może chodzi o to, że muszę walczyć do samego końca? Westchnąłem. Kopnąłem kamień pod nogą. Ten kawałek ziemi był z czerwonych skał. Jedyna część Piekła gdzie nikt nie mieszka. To właśnie tu otwierały się portale, które miały przenosić nas między światami. Ten teren to najbardziej zabezpieczony ze wszystkich. Żaden umarlak nie ma tu wstępu. Zastukałem palcami w udo. Gdzie on jest? Nagle przede mną otworzył się fioletowy wir, a z niego wypadł mój Ojciec.
-No hej! - powiedział rozradowany.
Pod ramieniem trzymał na wpółprzytomną Daiane. Spojrzała mi w oczy.
-Lucjan – jęknęła i zobaczyłem jak osuwa się na podłoże.
Rzuciłem się w jej stronę, podtrzymałem ją. Mój ojciec przewrócił oczami.
-Te czułości zostaw na później...
Spojrzałem na niego spode łba.
-To nie czułości... Uderzyłaby o skały głową....
Wydął usta.
-Tak... Jak uważasz...
Odwrócił się do mnie tyłem. Wiedziałem, że jak tylko dojdzie do auta to oleje nas i będę musiał iść z nią na piechotę. Nadal nie była za przytomna. Wziąłem ją na ręce. Od razu jej ciało ułożyło się tak, że wtuliła się we mnie. Szatan wszedł do samochodu, a ja tuż za nim. Skinął w stronę kierowcy.
-Jedź do willi
Bez słowa ruszyliśmy. Samuel przekręcił się w moją stronę.
-Musimy poruszyć ważny temat.. - zaczął.
-Zamieniam się w słuch...

* * *

Otworzyłam oczy. Nienawidziłam tego. Budzić się w nowym miejscu nie pamiętając podróży. Podniosłam się. Byłam w moim pokoju w hotelu niedaleko willi Samuela. Pomasowałam się po karku.
-Obudziłaś się... - usłyszałam głos w rogu pokoju.
Nie myślałam długo kogo jest głos. Lucjan. Przetarłam oczy.
-Tak...
Siedział już obok mnie. Pogłaskał mnie po dłoni, którą trzymałam na kołdrze.
-Jak się czujesz? - spytał zaniepokojony.
-Dobrze...
-Ale? - uśmiechnął się.
-Ale głowa mnie boli...
Przysunął się bliżej i pocałował mnie w czoło.
-A teraz...?
Przymknęłam oczy.
-Było to bardzo przyjemne... ale niestety głowa boli nadal...
-Przykro mi... No cóż, ale musimy jechać na kolację mimo bólu głowy...
-Kolacje? - zdziwiłam się.
-Tak.. Mój ojciec organizuje kolacje dla nas i jego najwierniejszych sługusów, na część twojego powrotu. Opadłam z jękiem na poduszkę.
-Musimy jechać? - spytałam z niechęcią.
-Przykro mi...
Podał mi rękę i pomógł mi wstać. Stając na nogach, przeciągnęłam się zaspana. Sięgnął po jeden z moich kosmyków.
-Daj uczeszę Cię..
Zachichotałam. Podszedł do półki i pochwycił szczotkę. Odwróciłam się do niego tyłem, a on delikatnie zaczął rozczesywać mi włosy. Wszystkie przeniósł na prawą stronę. Odkryty skrawek szyi pocałował delikatnie. Przeszedł mnie w tym miejscu przyjemny dreszcz. Wiedziałam, że się uśmiechnął. Do pokoju wparowała Eleonora. Kiedy nas zobaczyła, otworzyła szeroko oczy.
-Yyy... ja... mam wyjść panie?
Odsunęliśmy się od siebie.
-Nie nie.. - powiedział grzecznie Lucyfer – Skąd. Właśnie wychodziłem...
Ruszył ku drzwiom. Zostałyśmy same w pokoju. Dopiero teraz zauważyłam, że staruszka trzyma w dłoniach ubranie.
-Eleonoro my...
-Nie panienko... - przerwała mi – nie masz mi się co tłumaczyć...
Bez słowa podała mi ciuchy. Trochę głupio mi się zrobiło. Dostałam od niej białą sukienkę do kolan i czarne bolerko z długimi rękawami. Pośpiesznie to ubrałam i zwróciłam się do Eleonory. Czekała już na mnie z szczotką i gumką do włosów w ręce. Nadal w ciszy związała mi włosy w luźnego koka. Wzięła mnie pod ramię. Otworzyłam drzwi i ruszyłyśmy poprzez ciemny korytarz, a następnie zeszłyśmy po krętych schodach do recepcji. Czekał tam na mnie... Boruta. Uśmiechnął się łobuzersko na mój widok.
-Chyba sobie żartujesz... - powiedziałam zbulwersowana.
-A skąd! - podał mi dłoń. - Biorę Cię na kolacje..
Założyłam ręce na biodra.
-To naprawdę nie jest zabawne...
Prychnął.
-Ale to nie ma cię bawić.. Mnie zresztą też się nie uśmiecha... Muszę zabrać taką denerwującą istotę ze sobą i jej nie zabić...
Przewróciłam oczami.
-Ciężkie zadanie...
-Cieszę się, że poparłaś mnie w tej kwestii!
Ruszył w stronę wyjścia. Nie chętnie ruszyłam za nim. Wyszliśmy z budynku. Czekała na nas czarna limuzyna. Ostatnio podróż tym środkiem transportu.. no.. była krępująca. I to było z LUCJANEM! A nie z.. Borutą.. Eh.. Gdyby on miał nawrót tego swojego „flirtu”... OBRZYDLISTWO! Jednak on tylko siedział naprzeciwko mnie. Podróż dłużyła mi się niemiłosiernie. Modliłam się, aby już być na miejscu. Nie chciałam siedzieć z nim w jednym pojeździe. Nagle samochód się zatrzymał. Wysiedliśmy z niego w ciszy. Staliśmy przed ogromną barokową willą. Zaparło mi dech w piesiach. Była potężna i robiła wrażenie. Do wejścia prowadził złoty dywan. Podeszliśmy bliżej. Przed drzwiami stał mężczyzna w czarnym garniturze i w białych rękawiczkach. Uśmiechnął się do nas ciepło i skłonił.
-Witam Panie.. i witam Anielice...
Odwzajemniłam ukłon.
-Witam pana..
Boruta podniósł brew. Zrezygnowany przewrócił oczami i pociągnął mnie do środka. Znajdowaliśmy się w jakiejś restauracji. NA początku była ogromna sala. NA jej środku stał długi na paręnaście osób stół. Podłoga była z białych kafli, a ściany były perłowe. Do tego wszędzie zwisały rubinowe zasłony. U szczytu stołu siedział Samuel. Roześmiał się na nasz widok. Wszyscy siedzieli już na miejscach, tylko przy Szatanie były trzy puste krzesła.
-WITAM! - krzyknął do nas.
Gdy podeszliśmy bliżej, wskazał mi mebel, a ja na nim usiadłam.
-Gdzie jest Lucjan? - spytałam zaniepokojona.
-Tam gdzie powinien.. - odparł tajemniczo – Dołączy do nas później... A teraz – zwrócił się do wszystkich – pora zacząć biesiadę na część powrotu narzeczonej mojego syna!

* * *

Stałem w cieniu. Nie chciałem by mnie zauważyła.. To by zepsuło cały efekt. Siedziała związana na krześle i rozglądała się we wszystkie strony z przerażeniem. Ja naprawdę nie chciałem tego robić. Musiałem.. Zostałem zmuszony... Przymknąłem oczy. Dobra na trzy... Raz.. Dwa.. Trzy. Stanąłem przed nią. Kiedy mnie ujrzała zaczęła krzyczeć z przerażenia.
-Nie wrzeszcz – warknąłem – zasłużyłaś sobie na to...
Teraz była pora na tortury. Muszę to zrobić... Usiadłem na małym taborecie naprzeciwko niej. Wyciągnąłem rękę po jeden z przyrządów. Na chwilę się zawahałem. Nie. Muszę to zrobić.
-Wiesz czemu tu jesteś? - spytałem mrocznie.
Pokręciła przecząco głową. Spojrzałem na nią spod swoich rzęs.
-Nie kłam..
Uderzyłem w jej dłoń narządem. Usłyszałem trzask łamanych kości.. Brzmiał okropnie..
-Wiesz czemu? - ponagliłem ją.
Kiwnęła głową. Z jej oczu leciał strumień łez.
-Przemyśl to i idź do miasta...
Rozwiązałem ją. Wstała i zacisnęła zdrową rękę wokół pokruszonej. Bez słowa wyszła. Westchnąłem. Codziennie to samo. Łzy. Ból. Zrozumienie, że to będzie codzienność... Jeśli dusza już ma naprawdę dość i przetrwa tu koło dwustu lat to może skoczyć do jeziora ognia. To pali natychmiastowo duszę. Dlatego dzielnie znosili te dwieście lat. Mimo tego, codziennie dostawaliśmy duszę, które torturowaliśmy. Nie które z nich były naprawdę przerażające. Na jednym kiedyś Boruta zastosował „Kocie Łapki”... Nigdy nie było takiego wrzasku w całym Piekle.. Kiedyś się ścigaliśmy.. Kto wymyśli gorsze tortury.. Zawsze wygrywałem.. Teraz brzydzę się swoich czynów.. Wziąłem wdech. Teraz mogę wrócić do Daiany. Ojciec powiedział mi, że jeśli chcę się widywać z Daianą muszę torturować jedną osobę dziennie. Wstałem i ściągnąłem fartuch. Były na nim krople krwi poprzedniego skazańca. Jeśli miałem spędzić cały dzień z ukochaną musiałem dwoje... No... teraz czeka mnie to głupie przyjęcie.. Przynajmniej będę mógł spędzić noc z Anielicą. Ubrałem kurtkę i ruszyłem do drzwi. NA ulicy czekało auto. Wskoczyłem do niego, a kierowca ruszył z piskiem opon.
-Bardzo jesteśmy spóźnieni? - pytałem.
-Nie o to bym się martwił.. - szepnął Upadły.
Podniosłem brwi.
-Czemu?
-Król coś przygotował.. podobno ma być wesoło..
-O Boże.. -jęknąłem.
Jak ostatnio miało być „wesoło: to Ojciec zorganizował egzekucje dwudziestu Nefilimów... Wolę nie wiedzieć co teraz wymyślił...

Rozdział VIII
Grzech

Z wielkiego budynku wydobywała się ostra muzyka. Idealna na imprezy w stylu Upadłych. Podkreślając słowo Upadłych, a nie Aniołów. Naparłem na wielkie mosiężne wrota. Widok nie był szokujący. Długi stary stół stał bliżej wschodniej ściany. Wszyscy tańczyli do ostrej muzyki. Ocierali się o siebie i robili nieprzyzwoite ruchy. Odwróciłem natychmiast wzrok zdegustowany.
-Synu! - krzyknął zachrypnięty głos.
Spojrzałem w jego stronę. Szatan otoczony paroma kobietami wyglądał na upitego. Uśmiechnął się do mnie łobuzersko.
-Czekaliśmy na ciebie z przedstawieniem!
Rozpaczliwie rozglądałem się za Daianą. W końcu ujrzałem ją. Stała samotnie w cieniu pod ścianą. Wyglądała na zmęczoną i przerażoną jednocześnie. Od razu ruszyłem w jej stronę. Kiedy mnie zobaczyła podbiegła do mnie. Otuliłem ją ramieniem i pocałowałem w czoło.
-Już wszystko dobrze...
Nic nie odpowiedziała tylko się we mnie wtuliła. Kątem oka zobaczyłem jak chwiejnym krokiem król Piekła wszedł na scenę. Anielica podążyła za moim spojrzeniem.
-A więc moi mili! - zaczął mówić upity ojciec – zapraszam na nasze show!
Następnie Boruta pomógł mu wrócić do stołu. Upadli także wrócili do stolika. Na scenę wszedł Haures prowadząc jakąś osobę z czarnym materiałem na głowie. Zastanawiało mnie kto jest prowadzony przez Upadłego. Czułem, że zaraz pożałuje mojej ciekawości. Tak też była.
-Nie..- usłyszałem jęk Daiany.
Na scenie stała mała Zoe. Miała zapłakaną, zmęczoną twarz. Jej blond loczki były czarne od ziemi. Spojrzała z przerażeniem na Anielice. Jej usta ułożyły się w szept: „Pomocy”. Zobaczyłem jak robi krok w stronę Nefilimki. Złapałem ją w pasie.
-Daiano nie możesz jej uratować...
-Mogę.. - warknęła zadziornie.
Potrząsnąłem ją za ramiona.
-Chcesz znowu zginąć?!
Łzy zaczęły spływać strumieniem z jej policzków.
-Nie.. Ale nie mogę jej zostawić na pastwę Diabłów!
-Daiano!
Otworzyła usta, aby mi odpowiedzieć, ale właśnie w tym momencie usłyszeliśmy krzyk małej Zoe.

* * *

Odwróciłam się w jej stronę. Przywiązali ją do starego drewnianego krzesła. Zrobiłam krok w jej stronę mimo sprzeciwu Lucjana. Haures – bardzo wysoko postawiony Upadły – zamachnął się naostrzonym toporem.
-NIE! - wrzasnęłam.
Jednak było za późno... Narzędzie przecięło jej szyję. Ciemno czerwona krew zalała jej małe ciałko. Szara sukienka nabrała rubinowego koloru. Jej głowa upadła na ziemie. Jeszcze przez parę sekund jej oczy mrugały. Upadłam na kolana. Czerwony płyn z jej tętnicy rozlewał się na scenie. Upadli zaczęli się śmiać. Żal rozdzierał mi klatkę piersiową. Przegrałam. Mogłam ją uratować... Zawiodłam... Miałam mroczki przed oczami. W głowie mi się kręciło. Lucjan zareagował natychmiast. Podniósł mnie i wyszedł pośpiesznie. Kiedy poczułam świeże powietrze ogarnęły mnie mdłości. Mój ukochany postawił mnie na nogi, a ja chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę krzaków. Zwymiotowałam. Poczułam kwas w ustach.
-Przyniosę Ci coś do picia.. - powiedział.
Kiwnęłam głową. Jak mogłam na to pozwolić? Biedna mała Zoe... Obraz jej głowy znów stanął mi przed oczami. Ponownie poczułam chęć zwymiotowania. Jednak wzięłam parę głębokich wdechów i uspokoiłam się. Usłyszałam kroki.
-Proszę... - podał mi wodę Upadły.
Wzięłam od niego szklankę i wzięłam łyk. Była chłodna i mnie orzeźwiła.
-Dzięki.. - powiedziałam zachrypniętym głosem.
Pomasował mnie po plechach.
-Chcesz wrócić do hotelu?
-Tak.. błagam...
Złapał mnie delikatnie w pasie i pomógł mi dojść do czarnej limuzyny. Przytrzymał mi drzwi, a potem usiadł obok mnie. Kiwnął głową do kierowcy. Ruszyliśmy. Oparłam głowę na jego ramieniu, a Lucjan otulił mnie swoim ramieniem.
-Wszystko będzie dobrze... - szepnął.
Łzy wezbrały. Nie będzie dobrze... Wiedziałam to. Wyjrzałam przez okno. Mijaliśmy szare domy. Skoro to co tam się stało było zabawą... To wolę nie wiedzieć co tam się działo. Zatrzymaliśmy się.
-Chodźmy.. - Lucjan podał mi ramię.
Złapałam się go i wyszliśmy z pojazdu. Pomyślałam, że czeka nas długa droga do pokoju. Upadły spojrzał na mnie zmartwiony.
-Kiepsko wyglądasz...
Pokręciłam głową.
-Jest okey..
Podniósł brew i uśmiechnął się łobuzersko.
-Tak, aby się upewnić...
Złapał mnie jedną ręką na wysokości ud, a drugą za plecy. Pisnęłam przerażona.
-Zwariowałeś?!
Zaśmiał się.
-Wyglądałaś tak źle jakbyś miała mi tu zemdleć!
Przymknęłam oczy.
-Jak uważasz...
Byłam zmęczona. Chciałam tylko znaleźć się w miękkim hotelowym łóżku. Lucjan pachnął malinami. Chciałabym zasnąć... Jednak jego obecność na to nie pozwalała. Otworzyłam oczy. Mój ukochany wyglądał na zadowolonego. Jego kruczoczarne włosy podskakiwały z każdym jego krokiem. Musiał być strasznie silny skoro po przejściu tylu metrów nadal nie był zmęczony. Przecież mnie niósł! Naparł nogą na drzwi. Skrzypnęły niemiłosiernie. Weszliśmy do pokoju. Dobrze znane pomieszczenie wpłynęło na mnie uspokajająco. Ukochany położył mnie delikatnie na łóżku. Pomasowałam się po karku. Upadły usiadł na krańcu łoża.
-Mam do ciebie pytanie.. Wiem, że nie możesz teraz skłamać...
-Słucham? - zaciekawiłam się.
-Kochasz mnie? - spytał lakonicznie.
Wzięłam wdech. Spojrzałam na niego spode łba.
-Jak możesz o to pytać?!
Spoważniał.
-Tak czy nie?
Wyprostowałam się.
-Tak...
Przybliżył się do mnie. Serce zaczęło mnie walić jak u kolibra. Złapał mnie za szyję. Nasze usta złączyły się w pocałunku. Odpłynęłam. Nie miałam granic. Złapałam go za koszulę. Delikatnie rozpięłam mu koszulę. Zdziwiony odsunął mnie od siebie.
-Jesteś tego pewna?
Przełknęłam ślinę.
-Tak.
Wtedy i on stracił swoje pohamowanie. Zaczął mnie całować jak nigdy dotąd. Był zachłanny i pożądał mnie równie mocno jak ja go... Przyciągnęłam go do siebie. Rozłożyłam skrzydła. Zrobił to samo. Ściągnął mi bolerko, a potem odpiął zamek od sukienki. Było wspaniale. Moje skrzydła zaczęły czernieć. Jednak nie zwracałam na to uwagi. Oddałam się rozkoszy, która towarzyszyła przy kosztowaniu zakazanego owocu.


Rozdział IX
Gabriel
„Obudziło mnie światło sztucznego słońca. Nie chciałam otwierać oczu... Ostatnia noc.. cóż... Była niesamowita... A ja? Upadłam. Mimo to.. było warto.. Chciałam się przytulić to mojego ukochanego. Nie wyczułam go jednak ręką. Otworzyłam przerażona oczy. Nie było go. Owinęłam kołdrą moje nagie ciało i wstałam. Ruszyłam do mosiężnych wrót. Nacisnęłam na klamkę... Zamknięte. Cofnęłam się przerażona. Co..? Jak to? Lucjan.. on.. on mnie wykorzystał.. Nie wierzę w to.. Łzy zaczęły mi lecieć nieustającym potokiem. Jak mógł? Ja.. upadłam dla kompletnego dupka... Chciałam stąd uciec. Obróciłam się, już chciałam otworzyć portal i nawet odziana tylko w czarną kołdrę, otworzyć portal i znaleźć się daleko od Podziemia. Wpadłam na mężczyznę. Cholera.. Podniosłam wzrok. To nie był Lucyfer... Gabriel.
-Co ty tu robisz? Anioły nie mogą przebywać w Piekle..
Uśmiechnął się do mnie ciepło. Głębokie granatowe oczy oraz złoto-brązowe loki sprawiały, że wyglądał jak prawdziwy anioł. Poprawiłam kołdrę pod pachami.
-Upadłaś...
-I co? - powiedziałam nadal zalewając się łzami – dlatego przyleciałeś,a by mnie skarcić? Za późno.. Już wiem, że..
-Daiano.. - wyprostował się i spochmurniał.
Zamknęłam buzie i spojrzałam na niego przepraszająco.
-Ja..
-Nie przepraszaj... Dasz nowe życie, które może nas uratować...
Zatrzepotałam rzęsami zdezorientowana.
-Słucham?
-Skup się Upadła Serafino... Kilka tysięcy lat temu przyszedłem zwiastować Maryi o jej Świętym Synu.. Teraz przychodzę do ciebie i mówię ci kochana... To dziecko uratuje cały świat albo obróci nas w popiół.. Naprawdę będziesz musiała się wysilić by w Piekle nie wyrosło na złą istotę.. Inaczej.. - podał mi rękę.
Złapałam ją. Przed oczami stanęła mi straszna wizja. Świat. Nie tylko ten ludzki... Niebo.. Piekło..
Wszystko płonęło. Ruiny.. Trupy. A na ciele Ivy stała dziewczyna. Wyglądała jak ja, ale miała złote oczy i czarne włosy. Za tą niską osóbką stałam ja. Puścił mnie. Wróciłam do normalnego świata. Wciągnęłam łapczywie powietrze. Życie wszystkich leży.. w moim brzuchu. Odruchowo objęłam się w pasie.
-No właśnie.. To że ona nas nie zniszczy to jedna miliardowa szansy...
-A nie 1:1?
Potrząsnął głową.
-Nie.. przykro mi.. to twoja decyzja...
-Poczekaj!
Ale już go nie było. To twoja decyzja.. „ - podniosłam się od razu na równe nogi. To był sen... Zaczęłam spazmatycznie oddychać. To był sen... Jedną dłonią złapałam się za czoło. Idiotko.. Anioły nie mają snów.. Ewentualnie... Wizje. Kurde. To nie był sen. Jestem.. Znaczy będę matką.. Ja! Jak mogłabym.. Drzwi huknęły o ścianę. Przeniosłam tam wzrok. Na progu stał uśmiechnięty Syn Szatana. Trzymał w ręku.. tacę?
-Witaj Aniele.. - powiedział naładowany energią.
Podszedł do mnie, położył drewnianą rzecz na kolanach i sprzedał mi szybkiego całusa. Złapałam się w miejsce, gdzie jego wargi dotknęły mojej skóry. Przede mną stało śniadanie.
-Ojej.. - szczerze? Nie wiedziałam co miałam powiedzieć – strasznie ci dziękuje...
Zaśmiał się i usiadł na krańcu łóżka. Stał się taki.. inny... W zestawie śniadaniowym znalazł się sok z wyciskanych pomarańczy, kanapka z czekoladą i kawa.
-Sam to zrobiłeś? Bez służby?
Kiwnął głową. Zrobiło mi się ciepło koło serca. Naprawdę się postarał... Pocałowałam go namiętnie, łapiąc za podbródek.
-Jeśli za śniadanie tak mi dziękujesz... to chyba będę je robił częściej..
Zachichotałam. Zapowiadał się cudowny dzień. Miałam zamiar udawać szczęśliwą, ale w głębi myślałam. Jedna miliardowa? Mogłam zrobić tylko jedno. Musiałam zabić moje nienarodzone dziecko.





CZĘŚĆ TRZECIA
_________________
____________




Rozdział I
"Nie ma czegoś takiego jak spokój.. zawsze jest jakiś haczyk..."

Zaczęłam się ubierać. Nałożyłam na siebie długą do kostek sukienkę. Pasy zwiewnych materiałów miałam przywiązane do nadgarstków. Włosy tradycyjnie spięłam w luźnego koka. Na nogi wciągnęłam śnieżne baleriny. Odwróciłam się, aby wyjść z pomieszczenia. Jednak tuż za mną stał Lucjan, na którego oczywiście wpadłam. Niezdarny Upadły Anioł... Istnieją takie? Jest jeden. Ja. Zaśmialiśmy się, a on przyciągnął mnie do siebie. Nasze wargi się złączyły, a ja nie mogłam uwierzyć... Ile minęło od kiedy żyłam w niebie? Dwa lata? Ech.. Niebo.. piękna sprawa... Ale czy dorównuje pięknu bycia z najbardziej ukochaną osobą...? Nie sądzę... Zaczynam mówić jak prawdziwy człowiek.. Odsunęłam się delikatnie od Upadłego. Wzięłam go za rękę i wyszliśmy z pokoju.

* * *

Tron Piekieł to najwygodniejszy mebel na świecie. Siedzenie na nim oczywiście jest długą niekończącą się męczarnią... przynajmniej to wygodne krzesło.. Owszem.. sala tronowa była wilka, przestronna i niesamowita... Jednak spędzając niej dzień w dzień, już nie jest takie fajne.. Cóż.. gówniana rola Króla Piekieł! Gdybym się na to nie zgodził pewnie siedział bym w jakimś barze trzymając śmiertelniczkę na kolanach...Odegnałem te myśli. Wczorajszy wieczór.. cóż.. niezbyt wiele pamiętam, ale parę moich zastępców powiedziało mi parę ciekawych szczegółów... Mój Syn wyszedł z Anielicą przed czasem z imprezy? Czy to nie jednoznaczne? Znowu wydrapywałem obraz na podpórce od łokcie, gdy wielkie drzwi się otworzyły. Podniosłem wzrok zaciekawiony kogo tym razem ujrzę. Wszedł mój głupi potomek z Daianą. Wyprostowałem się.
-Witajcie kochani! - zawołałem przez cały hol.
Upadły dygnął lekko, ale ona wciąż stała niewzruszona na równych nogach, patrząc na mnie jak na idiotę. Uwielbiałem ją taką. Zadziorna, uparta i.. wierna. Tak... takie słowa właśnie określały Trzecią. Wstałem.
-A więc.. zaplanowałem wam dzisiejszy dzień! - powiedziałem zadowolony.
-Och.. - Lucyfer wyglądał na zaskoczonego – Niestety mamy..
Machnąłem ręką.
-Można przełożyć to na jutro! Co? Nie poświęcisz godzinki dla ojca?
-Jak sobie życzysz..
-A więc! Lucjanie... Ty idziesz na przymiarkę garnituru z Rokitą, a ja wraz z twoją narzeczoną.. pospacerujemy..
Zza kolumny wyszedł mój sługa, Rokita. Razem z moim Synem wyszli z komnaty.
-Opuścić salę.. - rozkazałem podwładnym.
Przybliżyłem się do pięknej Anielicy.
-Mamy wiele spraw do omówienia...
Przełknęła głośno ślinę. Kiedy się boi.. wygląda jeszcze bardziej pociągająco.

* * *

Skrzyżowałam ręce na piersi. Czego on chciał? Podszedł do mnie bliżej.
-Upadłaś... - nie brzmiało jak pytanie.
-A co cię to..?
-Nic.. - przerwał mi – Chodzi mi o to.. Pamiętasz jak opowiadałem ci o tym, że Lucjan.. To nie jedyny członek rodziny królewskiej, który cię kocha?
Przymknęłam oczy.
-Samuelu.. ja też cię kocham... Jesteś moim bratem.. a Bóg nas uczył...
Uderzył pięścią w filar. Zatrząsł się.
-WIEM.. Czego uczył nas Bój... I wiem, że mnie kochasz jak starszego brata... Niczego nie rozumiesz prawda?
-Skoro nie rozumiem.. - syknęłam -to może łaskawie mnie oświecisz?
Zaśmiał się. Ni to ze zdenerwowania, ni to z rozpaczy.
-Lucjan to gówniarz! Nie wychowa dobrze dziecka...
Serce mi przyśpieszyło. Skąd..?
-Co powiedziałeś?
Przewrócił oczami.
-Nie udawaj głupiej Trzy... Dobrze wiesz, że masz w sobie małego anioła...
Przełknęłam ślinę.
-I wiesz... że ono nie może się narodzić... Ale nie wiesz o znaczącym szczególe...
-Jakim to niby...?
Posłał mi smutny uśmiech. Czyżby Szatan... się martwił?
-Nie pamiętasz jak dostałaś krwią Abaddona w plecy?
Wzdrygałam się. Ciężko było zapomnieć... Ból ciągle mi towarzyszył.
-Teraz twoja dusza łapczywie leczy się o duszyczkę twojej córki... Jeśli tylko ona się urodzi, umrze, poronisz.. Cokolwiek.. co sprawi, że dziecko nie będzie w twym łonie... sprawi to też, że umrzesz. Rozumiesz? - złapał mnie za ramiona.
-Mówisz mi... że mam 9 miesięcy życia? A potem po prostu....
-Nie zamierzałaś jej zabić? A może jesteś egoistką?
Westchnęłam. Miał racje... nigdy bym się nie odważyła zabić dziecka... w szczególności mojego...
-Proponuje ci układ...
-Pakt z Diabłem? Kolejny? Chyba podziękuje...
Cofnęłam się. Samuel znikł. Nagle ktoś, oczywiście on, złapał mnie od tyłu.
-Powiedz mi.. „Aniele”... Tak na ciebie mówi? Na prawdę uwierzyłaś w gatkę o garniturach..?
Cco.? Czy... On chciał zabić własnego syna? Jak... Próbowałam się wyrwać oprawcy, jednak jego uścisk był silniejszy. Zaczął mnie całować, od szyi szedł w górę.
-PUSZCZAJ! - ryknęłam.
Rozłożyłam krucze skrzydła i starałam się uwolnić, poprzez swoją nową, mroczną moc. Jednak on był alfą Piekieł. Zdecydowanie szatan jest silniejszy... Przygniótł mnie do ściany ciemną mgłą. Podszedł bliżej.
-Przyzwyczaisz się..
Ponownie jego wargi dotknęły mojej skóry. Chciałam wierzgać, uciec, odwrócić się.... ale moje ciało było przyszpilone do kolumny. Rozwarł moje wargi. Całował natarczywie.. jakby.. cóż.. nachalnie.. nie jak Lucjan.. delikatnie i z czułością.. Jak mogłam się stąd wyrwać...? Drzwi huknęły.
-Co do...? - zaczął mój brat, ale nie skończył.
W drzwiach stał mój ukochany. Chciałam odetchnąć.. ale mox diabła na to mi nie pozwalała. Miał wściekła minę. Złote oczy płonęły nienawiścią.
-ODSUŃ SIĘ OD NIEJ...!
Ojciec posłał synu łobuzerski uśmiech.
-Może najpierw się jej spytaj o zdanie..?
Kiwnął palcem. Moje ciało podleciało do Króla Podziemi. Przybliżył się.
-Jeśli będziesz chciała do niego wrócić.. -szepnął mi do ucha – To wiedz, że równa się to z ujawnieniem twojego daru od Boga...
Wstrzymałam oddech. Wypuścił mnie ze złowrogich objęć. Co miałam zrobić? Udać się do Lucyfera i pokazać mojej tajemnicy światło dzienne, czy zostać z Szatanem i zranić tego jedynego?
Miłość jest ślepa..” powiedział jakiś mądry śmiertelnik. Może to właśnie musiałam zrobić, aby się przełamać? Zamknęłam oczy. Zrobiłam krok do przodu. Wpadłam w znajome dłonie i ciepły tors.
-Lucjanie... jest coś o czym musisz się dowiedzieć... - wysapałam.
-Twoja anielica nosi w swym łonie potwora, który zniszczy Niebo, Piekło i Cały Świat.. - wtrącił Samuel.
-CO? - spojrzał w moje oczy zdezorientowany.
Kiwnęłam głową. Łzy zalewały mi widok.
-Będziesz ojcem...
Szatan rozłożył ręce. Czemu Lucjan jakoś tego nie skomentuje? Jest zły, przerażony, szczęśliwy..? Czy ktoś może mi w końcu powiedzieć?! Czemu nie może mi czegoś powiedzieć?
-Dobrze wiesz chłopcze... że nie ma czegoś takiego jak spokój.. zawsze jest jakiś haczyk...
-A tym tu jest...? - zaczął Lucjan
Mój Brat strzyknął kostkami w dłoniach.
-Śmierć na zawsze Daiany...

Rozdział II
Róże

Życie. Najbardziej względne pojęcie jakie znam. Jednakże co znaczy „pojęcie względne”? Kolejne nic nieznaczące ludzkie słowa, które przepełnia pustka. Naprawdę.. Nie łatwiej powiedzieć, że życie jest zmienne niczym strumień wody? Trzeba dać zamiast tego: „pojęcie względne”? Eh.. Te wszystkie ludzkie mądrości... Ludzcy filozofii, anielscy mędrcy... sami głupcy.. Nic nie wiedzą.. No bo... jak zachowasz się gdy dowiesz się, że twojej drugiej połówce zostało max. dziewięć miesięcy życia?
-Lucjan? - wyrwał mnie z zamyśleń cichy anielski szept.
Nagle rzeczywistość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Spojrzłem na załamaną Daianę. Wyglądała jakby miała się zaraz popłakać.. Chociaż w sumie już łzy ciekły jej z oczu. Chciałem uciec, ale zachowałbym się jak ostatni kretyn i.. halo! To moja Anielica.. nie mogę jej od tak zostawić! Złapałem ją za dłoń.
-Coś wymyślimy.. - powiedziałem do niej ze stoickim spokojem.
Kącik jej warg drgnął. Otuliłem ją delikatnie ramieniem, a ona wypłakała się w moje ramię. Była taka delikatna.. Tak.. damy radę..
-Och.. - westchnął Mój Ojciec z rozczuleniem w głosie – Jakie to słodziutkie....
Klasnął z dłonie. Następnie skamieniała mu twarz w wskazał palcem w krtań i zaczął naśladować odgłosy wymiotów. Eh.. Miałem go serdecznie dość... Przymknąłem oczy. Nie obchodziło mnie nic prócz niej.
-Dobrze.. zostawiam was gołąbeczki.. Chyba to jednak nie mój ulubiony scenariusz...
Odwrócił się napięcie i trzasnął drzwiami. Sala tronowa... Czarne ściany i wielkie ciemne kafle.. Nic nad zwyczajnego.. Tuliliśmy się na złotym dywanie.
-Daiano.. coś wymyślimy...
Była mokra od łez.
-Dobrze wiesz, że się nam to nie uda...
-Och Aniele... jako Serafina powinnaś być optymistką!
Prychnęła od niechcenia.
-Nie twoja trwoga w tym jaki powinien być Serafin..
Wróciła znana mi Daiana. Uśmiechnąłem się łobuzersko. Nawinąłem sobie kosmyk jej kasztanowych loków na palec. Wpatrywała się we mnie jak zaczarowana. Musiałem wyglądać podobnie. Założyła dziarsko ręce na biodra.
-I co teraz?
Tak naprawdę nie miałem pojęcia.. po raz pierwszy nie musiałem się niczego obawiać czy uciekać. Po raz pierwszy miałem spokój...
-Nie wiem.. A na co miałabyś ochotę...?
Przyciągnęła mnie do siebie i objęła za szyję. Nachyliłem się nad nią, a on przyłożyła swe wargi do mojego ucha.
-Na kąpiel?
-To zaproszenie?
Zaśmiała się cicho. Wziąłem ją na ręce i ruszyliśmy razem w stronę hotelu.

* * *

Przeklęty gówniarz. Zawsze musiał być szlachetny i postąpić tak by kobieta kładła mu się do stóp. Informacje od szpiega z Nieba wcale nie ułatwiały sytuacji... Lucyfer przypominał mi trochę swoją matkę. Smukłą Anielicę o oczach w kolorze zachodzącego słońca i długimi do ziemi blond falami. Mój potomek, jak ona zawsze starał postępować słusznie i honorowo. Wychodzi dzięki temu na bardziej pożądanego osobnika. Czemu nie mógł się zakochać w jakiejś nieprzyzwoitej Upadłej? Życie było by prostrze, a ja nie obawiałbym się, iż w każdym momencie wpadnie do pokoju i będzie próbował mnie zabić... Cholerne życie Króla Piekieł.. Siedziałem w moim gabinecie. Ma szary dywan i szklane ściany. Znajduje się w jakimś wieżowcu w Los Angeles. Wszystkie meble zrobione są z ciemnego dębowego drewna. Na środku pomieszczenia stoi biurko. Pod lewą ściana stoi komoda, a po lewej stoi wieszak na kurtki. Dwa czarne krzesła dzieli ten stół. Siedziałem na jednym z nich i korzystałem z nowiutkiego srebrnego laptopa. Weszłem na strony o wierze i objawieniach. Ci głupi śmiertelnicy... Piszą jakieś brednie o tym jak im narobiłem strachu! Tyle, że szczerze ich nie dręczyłem! Nie ich.. Jacy ci głupi śmiertlenicy są zakłąmani.. I im miałem służyć? Jak aniołowie to wytrzymują..? Westchnąłem zrezygnowany i wyłączyłem urzędzenie. Ludzie.. Nagle ktoś wszedł do pokoju. Bez dzwonienia czy pukania... Wparował do mnie dobrze zbudowany anioł, a za nim moja przerażona sekretarka.
-Ja ja.. - zalękła się kobieta, patrząc na mnie z przerażeniem -próbowałam go powtrzymać.. mogę zaraz wezwać ochronę...
Machnąłem ręką.
-Poradzę sobie... - rzuciłem od niechcenia.
Skierowałem wzrok ku Michaelowi.
-No witam cię..
Bez słowa usiadł na fotelu. Rozłożył się na dobrze znanym meblu.
-Co słychać tam w górze? - ułożyłem ręce w piramidkę.
-ach.. Chyba nic się niezmieniło od tych paru dni.. Wszyscy latają jak ze sraczką, aby tylko dowiedzieć się więcej o tym bękarcie..
Zaśmiałem się.
-Nadal się łudzą, że Daiana przeżyje?
Przegryzł dolną wargę.
-Nikt nawet o niej nie mówi.. traktują ją jak jakiś inkubator, który pozwala rosnąć bombie..
Przekląłem pod nosem.
-Myślisz, że umrze? - spytałem
Nic nie odpowiedział. Przełknął głośno ślinę i potwierdził moje obawy. Daianie zostało mniej czasu niż myślała.

* * *

-Róże.. to chyba najpiękniejsze kwiaty jakie widziałam... - powiedziałam rozmarzona.
Byliśmy po kąpieli, siedząc w pięknym ogrodzie w Piekle.. jakie to dziwne, a zarazem normalne...
Wszędzie rosły tu piękne zdradliwe czerwone pąki róż. Wydawały urokliwy kuszący zapach.. Nic dziwnego, że rosły w piekle.
-Rose.. -powiedział znienacka Lucjan.
Odwróciłam się w jego stronę zdezorientowana. Patrzył głęboko i z uczuciem w moje oczy.
-Słucham?
-Nazwijmy córkę Rose...
Zaśmiałam się.
-Nazbyt proste.. nie sądzisz?
-Po co wszystko utrudniać? Rose.. Nie jakaś Rozalie czy coś.. tylko Rose..
-Tylko Rose.. Dobrze..
-I już? Dobrze? - obruszył się – Nie będziesz ze mną walczyła o ładniejsze imię? Nie tak robią normalne pary?
Pocałowałam go delikatnie w policzek.
-Jakbyś nie zauważył, kochanie.. Nie jesteśmy statystyczną parą..
Ucałował czubek mojej głowy.
-Chodźmy do pokoju..
Kiwnęłam nieznacznie głową. Jakie życie wydawało się teraz ulotne.. Miałam wrażenie, że każda chwila wymyka mi się z rąk... Z tego co wiem nawet nie zobaczę Rose.. co gorsza.. miałam nie widzieć jak dorasta, rośnie, robi pierwsze kroki... Nie będzie mi nawet dane zobaczyć jak ona będzie miała swoje dzieci.. Nie opowiem córce o tym... że miłość jest ważniejsza niż całe otoczenie.. Nie przekaże jej, że prawdziwa miłość jest ważniejsza niż cały świat.. Może dlatego też on ulegnie zniszczeniu? Bo nie będę mogła przy niej być?
-Jesteśmy..
Otrząsnęłam się z zamyśleń. Lucjan nie wyciągał mnie z zamyśleń przez całą drogę. Tak samo w pokoju nie kazał mi rozmawiać czy chociaż być przy nim. Odprowadził mnie powoli do łóżka. Tam położyłam się nadal ledwo kontaktując. Kiedy usiadłam, Lucyfer rzucił się obok. Wydawał się zmęczony. Odwrócił się do mnie tyłem. Patrzyłam się na jego unoszący się tors. Na chwilę zamarłam. Nie oddychał.. po chwile usłyszałam ciche słodkie chrapnięcie. Nie takie zagłuszające cisze i wyrywające ze snu, ale subtelne na swój sposób. Pogłaskałam śpiącego Księcia Piekieł. Umrę. Te słowa wciąż chodziły mi jak mantra po głowie. Umrę i nic jej nie zostawię... Nic.. Nagle podniosłam się i pochwyciłam kartkę oraz długopis z szafki nocnej. Drżącą ręką zaczęłam pisać: „1. Powiedz jej, że byłam szczęśliwa. 2. Przypominaj jej, że zrobiłbyś dla niej wszystko. 3. Stój za nią murem. 4. Rób wszystko by miała dobre dzieciństwo.. 5. Nie pozwól by poznała Samuela. 6. Przypilnuj by chodziła do kościoła. 7. Nigdy nie zabraniaj jej przyziemnych rzeczy. 8. Mieszkaj z nią gdzieś nad morzem, wiesz, że jako Trójka mam sentyment do wody... „ Skreśliłam punkt ósmy. „Mieszkaj z nią gdzieś nad morzem, wiesz, że jako Trójka miałam sentyment do wody”. Coś ściskało mnie w gardle. „9. Kupuj jej róże na urodziny. 10. Przypilnuj bym spoczęła wśród pęków róż.”. Zgięłam karteczkę na pół. Dam ją Lucjanowi przed śmiercią. Mam nadzieje, że zapamięta jej punkty jak ludzie pamiętają dekalog. Zacisnęłam dłoń na stalowym pisadle. Musiałam to dopisać... „ i pamiętaj, zawsze będzie lepiej, wytłumacz to też Rose”. Położyłam kartkę z powrotem na półkę. Zamknęłam oczy. Nie wiedziałam jeszcze, że już ich nie otworze i że spisany przeze mnie mały dekalog nigdy nie będzie użyty..

Rozdział III
"Są chwile, by działać, i takie, kiedy należy pogodzić się z tym, co przynosi los" ~ Paulo Coelho



Stałem sam pośród wielkiej nicości. Czułem chłód, który biegał po moich gołych plecach. Nic nie widziałem. Byłem kompletnie pozbawiony zmysłów. Próbowałem się czegoś złapać... Ale niczego nie wyczułem. Szukałem jak ślepiec czegokolwiek... Nic. Pustka. Chaos. Czy tak wygląda miejsce w które trafiają zniszczone dusze?
-Halo? - krzyknąłem najgłośniej jak umiałem.
Cisza. Tak głucha, że drażniła uszy. Wziąłem głęboki wdech. Przetarłem oczodoły. Nagle zobaczyłem światło. Maleńkie... Gdzieś w oddali. Zacząłem biec. Zbliżałem się do blasku.. Nagle ujrzałem w tym rozjaśnieniu smukłą postać. Rozpoznałem ją bez problemu. Daiana. Stała tyłem, ale głowę miała ustawioną w moją stronę. Twarz miała całą zapłakaną. Ubrana w przylegającą do skóry, sukienka długości maksi miała śnieżnobiałą barwę. Podniosła wzrok.
-Przepraszam... - szepnęła.
Odwróciła korpus w moją stronę. Na rękach trzymała małą istotkę. Noworodek słodko spał. Uśmiechnąłem się. Otuliłem ją i Rose.
-Za co? - spytałem szczęśliwy jak nigdy w życiu – Jest idealnie...
Zmusiła mnie do oderwania wzroku od córki. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy.
-Nie jest Lucjanie...
Zaczęła płakać. Co? Byłem zdezorientowany. Nagle moje skarby zaczęły znikać.
-Nie! - zawołałem z rozpaczy – NIE!
Ostatnie co zapamiętałem to jej smutny wzrok i ciche..
-Coś wymyślimy...
I już jej nie było” - podniosłem się spazmatycznie dysząc. To był sen... Głupi koszmar.. Spojrzałem na Daianę. Przestałem na chwilę oddychać. Trzecia leżała nieruchomo. Miała zamknięte oczy i rozchylone usta. Jej ciało gdzieniegdzie z czarniało i zrobiły się w nim dziury. W miejscach gdzie nie była „wypalona”, jej skóra była śnieżno biała. Nie oddychała. Nie słyszałam też bicia jej serca. Krew Abaddon'a. O cholera. Zerwałem się na równe nogi. Miałem na sobie wczorajsze jinsy i czarny T-shirt, więc nie musiałem się martwić co pomyślą w Niebie. Muszę ją tam zabrać.. uleczą ją. Na pewno. Wziąłem ją na ręce. Nie ma na nic czasu. Musiałem się tam teleportować.. I to teraz...

* * *

Cóż można powiedzieć o życiu w Niebie? Jest bardzo normalne i szablonowe. Jak zwykle siedziałam w Sali Tronowej. To miejsce zawsze przypominało mi chwilę spędzone z Daianą... Cóż miało się z nią stać? Pewnie umrze... przynajmniej pozostawi coś po sobie.. Jej córka może będzie naszym zniszczeniem, ale będę ją kochać bo będzie jedynym namacalnym wspomnieniem o Daianie. Po pomieszczeniu kręciło się wielu aniołów, a Bóg z Synem siedzieli na tronach. Nagle usłyszałam ogłuszający huk.
-POMOCY! NIECH KTOŚ JEJ POMOŻE! - usłyszałam zrozpaczony znajomy głos.
Odwróciłam się napięcie. Na środku pomieszczenia kucał Lucjan z nieprzytomną... Dainą? O mój... Wyglądała na martwą. Zasłoniłam usta dłońmi żeby nie krzyknąć. Zrobił się wokół nich krąg.
-POMOCY! POMÓŻCIE JEJ DO CHOLERY! - wrzeszczał Lucyfer.
Spojrzałam jak wielu na Boga. Patrzył na niego z góry, bardzo wyniośle.
-Nie.. nie możemy.. jeśli uratujemy ją, urodzi się też ten potwór.. - powiedział bardzo ostrożnie.
-TO WASZA SIOSTRA! - spojrzał na nas z wyrzutem.
-Ale to twoja wina, że teraz umiera i ma w sobie twego bękarta.. - wysyczał Eligiusz.
Zmierzyli się spojrzeniami. Daiana zdecydowanie nie oddychała. Można było zobaczyć gołym okiem, jak jej dusza ulega zniszczeniu. Ręce mi się trzęsły. Zobaczyłam na drugim końcu sali Klarę. Była zupełnie roztrzęsiona. Nasza Siostra umierała... Nie mogłyśmy jej tak zostawić... Zamknęłam oczy. Zrobię dla Trzeciej wszystko... Postawiłam nogę na przód.
-Ivy? - usłyszałam głos Ojca.
Podniosłam wzrok.
-Co ty robisz? - mój Brat nie wierzył własnym oczom.
-Sprzeciwiam Ci się Ojcze – wypowiedziałam słowa z ciężarem na sercu – zbyt bardzo kocham siostrę...
Owiał mnie chłód. Światło które mnie spowijało zbladło, a moje piękne anielskie skrzydła zmieniły się w wielkie krucze. Upadłam. Wszystko robiłam automatycznie. Rzuciłam się na kolana do Daiany.
-Będziesz żyć.. Zostaniesz ze mną... Rozumiesz? - mówiłam do umierającej.
Zamknęłam oczy. Przycisnęłam ręce do serca Siostry. Przez moje ramiona do dłoni przeszedł impuls. Impuls, który ratował życie. Uderzył w anielicę. Jednak.. ona się nie ruszyła. Spróbowałam raz jeszcze. Sala wypełniła się blaskiem. Nawet jako upadła mogłam panować nad światłością... Podczas pierwszego dnia stworzenia świata, Bóg tworzył światłość i mnie. Związałam się z blaskiem jak z samą sobą. Ona jest we mnie. Tak jak w Samuelu jest ziemia, a w Daianie woda... Wciskałam w nią coraz to większą porcje światła.  
-ŻYJ! - krzyczałam z rozpaczy.
Jednak Daiana.. zamiast wracać do nas.. W ramiona ukochanego i rodziny... Znikała... Trójka nagle, niczym stare budowle, tuż pod mymi dłońmi rozsypała się. Trzęsłam się. Nie.... Lucjan ukląkł patrząc się w miejsce gdzie przed chwilą leżała kochana przez nas osoby. Nie widziałam nic poza pustką.
-NIE!!! - usłyszałam bolejący głos Klary.
Próbowałam ją zobaczyć przez łzy. Wyrywała się Eligiuszowi, który ją mocno trzymał. Zakryłam twarz dłońmi. Zawiodłam. Moja Siostra nie żyje.

* * *

Wiele osób płakało. Inni po prostu patrzyli na mnie z pogardą. Eligiusz wydawał się zadowolony.
-Widzisz Upadły? To wszystko twoja wina! - wysyczał.
Jak śmiał? To oni jej nie uleczyli! To oni ją ze mną puścili! A teraz.. zwalają całą winę na mnie... Staliśmy nad tą głupią pustką, gdzie jeszcze chwilę temu leżała anielica. Ścisnąłem powieki, aby zatamować falę łez.
-JAK ŚMIESZ TAK MÓWIĆ?! - usłyszałem zbulwersowany cienki głos.
Odwróciłem się, gdyż ów głosik w danej tonacji brzmiał straszliwie nienaturalnie. Mała kochaniutka Klata wyglądała jak anioł śmierci. Włosy wirowały wokół jej zrozpaczonej twarzy. Unosiła się nad nim jak kat. Po prostu gotowała się ze wściekłości, Piątka cofnął się przerażony. Podniosłem się równocześnie z Ivy. Zerknęliśmy na siebie nerwowo. Klara wyciągnęła broń. Eligiusz nie został jej dłużny. Zaczęli bitwę. Eligiusz odparowywał każdy jej cios. W końcu wybił małej anielicy miecz i przebił ją swym ostrzem.
-NIE! - krzyknęła Ivy.
Upadła znów na kolana. Kucnąłem przy niej. Straciła dwie siostry w ciągu dziesięciu minut. Łzy wiły się na jej białym policzku niczym dzikie rzeki. Próbowałem ją wesprzeć i delikatnie przytuliłem ją do siebie. Zacisnęła swe pięści. Nasz ból był na innym poziomie. Żadne z nas nie umiało zrozumieć drugiego... mimo to pocieszaliśmy się. Wokół niej wytworzył się czarny wir. Dobrze wiedziałem co to oznacza. Ojciec zbyt często używał swej mrocznej mocy, bym teraz stał jak słup. Ivy za sekundę skrzywdzi każdą osobę, którą kocha... Nie mogłem na to pozwolić... Musiałem się teraz opiekować Jedynką, aby Daiana mogła odejść w spokoju... Aby gdzieś tam w odmęcie nicości, nie martwiła się o Upadłą siostrę. Osłoniłem ją skrzydłami i teleportowałem na z dala od Nieba. Błysnęło, a już po chwili leżeliśmy na twardej ziemi.
-Cc..co? Coś ty zrobił?! - warknęła.
Podniosłem wzrok. Patrzyła na mnie nienawistnie.
-Co chciałaś zrobić?! Pozabijać aniołów?!
Jej twarz zmieniła wyraz. Znów zaczęła gorzko płakać. Sapnąłem cicho. Kobiety są zbyt emocjonalne jak dla mnie... Daiany by.. zacisnąłem wargi. Nie.. nie mogę jej zbyt często wspominać.. to mnie zniszczy... Przysunąłem się do niej i otuliłem ją ramieniem.
-Musimy to przetrwać.. razem... - stwierdziłem łamiącym się głosem.
-Ok... okey.. - wyrzuciła przez szloch – gdzie my w ogóle jesteśmy?
-W miejscu gdzie ciało w którym mieszkała Daiana popełniło samobójstwo...
I w miejscu, które jest idealnym miejscem na symboliczny pochówek Daiany. Może i nie mieliśmy ciała.. ale mieliśmy róże. Mnóstwo róż...
-To co teraz będzie? - spytała zachrypnięta.
-No cóż... pochowamy różyczki, zamiast ciała, a potem zrobię coś głupiego by do niej dołączyć...
Spojrzała na mnie sceptycznie.
-Coś głupiego?
Wzruszyłem ramionami.
-Wiesz... coś co, albo przyniesie mi korzyści, albo zginę... Będzie ciekawie...
-A masz coś konkretnego na myśli? - spytała.
Wiedziałam, że w duchu liczy na to, że zrezygnuje. Musiałem wymyślić jakiś głupi cel na szybko...
-Tak.. - skłamałem – chcę obalić ojca..
Jej oczy rozszerzyły się niesamowicie. Przypominały wielkie naleśniki.
-Żartujesz? Prawda?
W sumie? Jeśli w końcu obalę Króla Piekieł.. to będę robił co chcę.. .jeśli mi się nie uda.. to dołączę do ukochanej... Czemu nie?
-Tak powiedziałem dumnie, tym razem mówiłem prawdę i tylko prawdę.

Zasiądę na tronie Piekieł... albo dojdę do Daiany.. obie opcje zapowiadały się obiecująco....

Rozdział IV
Pogrzeb


Ruszyliśmy wzdłuż alejek. Cisza, aż dudniła w uszach. Trumna nie ciążyła mi wcale.
-Nie rozumiem czemu to robisz.. to cię niszczy! - marudziła Daiana.
Moje sumienie przybrało jej postać. Od kiedy ściągnąłem Ivy z Nieba, chodzi za mną jak cień. Może to i dobrze? Przynajmniej nigdy nie zapomnę jej twarzy... Zignorowałem ją.. Usłyszałem stukanie obcasów. Obróciłem się delikatnie. Kątem oka zobaczyłem blond Serafinę. Sapnąłem zrezygnowany. Jeśli moje sumienie nie dawało mi spokoju, zawsze pouczała mnie Najstarsza Serafina. Niosłem trumnę wypełnioną różami. Chciałem stworzyć dla ukochanej coś na kształt.. Azylu dla nieistniejącej duszy? Tak czy siak.. wykupiłem miejsce na cmentarzu tuż przy krystalicznej rzeczce. Teraz wraz z mężczyzną z zakładu pogrzebowego, nieśliśmy ów drewniane pudło do wykopanej dziury w ziemi. Tuż obok dołu leżało pudło z białymi kwiatami na część Klary, kolejnej martwej siostry Ivy.
-Wiesz, że nie musisz tego robić..? Wiem jak to boli... - powiedziała jasnowłosa wyprzedzając mnie.
Jęknąłem i odwróciłem wzrok.
-Ale zrobię to... Rozumiesz? Bo muszę oddać im cześć... Chociażby symbolicznie... - powiedziałem do obu.
Przewróciły oczami. Ivy nie była świadoma, że tuż obok stoi Daiana... może i była częścią mojej wyobraźni, ale była. Szły ramię w ramię. Poczułem chłodne krople na skórze. Spojrzałem w niebo. Zaczynało padać.
-Super...
Mimo mżawki ruszyłem to przodu. Buty zagłębiały się w błocie. Nieprzyjemne „PLASK PLASK” dochodziło do moich uszu. Spuściłem wzrok. Chciałem schować te kwiaty w pudle do ziemi i mieć to wszystko za sobą. Chciałem już skopać tyłek ojcu i zginąć w boju, by dołączyć do córki i Daiany.
Gostek z zakładu pogrzebowego zatrzymał się. Byliśmy na miejscu. Włożyliśmy trumną delikatnie do dołu. Opadła głucho na dno. Zaczęliśmy wielkimi zielonymi łopatami zasypywać wyrwę. Kiedy skończyliśmy, otarłem pot z czoła. Mężczyzna spojrzał na mnie współczująco.
-No.. to... ja już pójdę.. -dygnął lekko i ruszył ku wyjściu ze cmentarzu.
Przerzuciłem wzrok na kamienny nagrobek. „Daiana Smith, matka, narzeczona, siostra i najlepsz przyjaciółka, Rose Izabell Smith, ukochana jedyna córka, siostrzenica, nienarodzony skarb. Zmarły..” Odwróciłem wzrok. Chciałem zapomnieć tę datę jak najszybciej. Włożyłem ręcę do kieszeni spodni. Tak to jest... Zawsze będziemy ukarani za nasz grzech. Miałem już wszystko, czego chciałem. Po raz pierwszy byłem szczęśliwy... I przez moją głupotę... straciłem wszystko.. Nieodwracalnie.

* * *

Spacerowałem w swoim królewskim ogrodzie. Zniknął. Mój Syn wraz z Daianą zniknęli. Mogło być na to jedno wytłumaczenie... Diana nie żyła. Ręce mi zadrżały. Wiedziałem co się teraz stanie. Mój syn będzie chciał do niej dołączyć. Diabelski uśmiech wtargnął na moją twarz...

-A to się zdziwi... - wymruczałem do
siebie.

Rozdział V "Kto by uderzył swego ojca albo matkę, winien być ukarany śmiercią." (Wj 21, 15)


______________________________

      Czego można się spodziewać po moim synu? Jaki on przewidywalny... Gdy tylko wrócił wyzwał mnie na pojedynek na śmierć i życie.. Nie no okey... Bardziej zaciekawiło mnie, że towarzyszyła mu moja siostra... Chłopak ma dar.. Przez wieki próbowałem zachęcić Serafiny do upadku, ale się stawiały. Lucjan był dwa razy w Niebie i dwukrotnie przyprowadził ze sobą którąś z moich sióstr. Zdolniacha...
      Wyznaczyłem Rokitę do przygotowania pola bitwy. Jak zwykle przyjął rozkaz bez mrugnięcia okiem. W ciągu paru godzin zdołał ogrodzić płotkam plac, na którym pierwszy raz odeszła od nas Daiana. Bitwa miała się odbyć dopiero za parę godzin, więc miałem jeszcze trochę czasu dla siebie.
      Spacerowałem po ziemskim cmentarzu. Tylu ludzi umierało w młodym wieku.. Przerażające... To chyba jakaś idiotyczna tradycja, że Upadli tworzyli groby swoim zmarłym. Ponieważ jako anioły nosimy tylko imiona, nazywaliśmy przyjaciół na nagrobkach „Smith”. Może i faktycznie jest głupia, ale jednak pozwala nam na jakby... porozmawianiu samym ze sobą nad grobem ukochanej osoby.
      W ludzkim świecie panowała noc. Czarny żwir skrzypiał pod naciskiem moich stóp. Wysokie drzewa odgradzające świat od cmentarza cicho szumiały, jakby dzieliły się sekretami. Do mych uszu dochodziło cykanie świerszczy. Jednak cuda natury nie przyciągały mojej uwagii... Interesowało mnie niebo. W nocy zamieniało się w coś niesamowitego. Gwiazdy, przypominające małe diody rozjaśniały nicość. Czasami do tego stopnia, że kruczy kolor nieboskłony zmieniał barwę do granatu. Tu, na obrzeżach Los Angeles, z dala od miastowego „smoka” można nawet było dostrzec fioletowe odcienie drogi mlecznej. Sam nie wiem co mnie w tym pasjonowało... Jednak jakaś magiczna siła, niezrozumiała dla nikogo, kazała mi wpatrywać się w niebo.
      Zatrzymałem się. Dotarłem do mojego celu. Stałem przed grobem, którego napis głosił: „Ariel Smith. Żona, matka, siostra. Na zawsze w naszej pamięci. Zm.” i tu data była zamazana. Osobiście starłem ten okrutny napis z nagrobka żony. Jej anielskie imię brzmiało Aariel, ale uwielbiałem mówić do niej ludzkim odpowiednikiem tego świętego imienia.
      -Ariel... - powiedziałem łamiącym się głosem. - Co ja mam zrobić...?
    Kucnąłem przy kamiennej płycie i położyłem na niej dłoń. Światło księżyca odbijało się w niej. Od kamienia było chłodem.
      -Co ja narobiłem... - jęknąłem.
Łzy ciekły mi z oczu i opadały na ziemie.
      -Co mam zrobić? - krzyknąłem z frustracją w niebo.

* * *

      -Nienawidzę tego.. - warknął syn Szatana, ściskając kurczowo kartkę.
Staliśmy w pokoiku, gdzie jeszcze nie dawno spał spokojnie z wtedy żywą Daianą. „1. Powiedz jej, że byłam szczęśliwa. 2. Przypominaj jej, że zrobiłbyś dla niej wszystko. 3. Stój za nią murem. 4. Rób wszystko by miała dobre dzieciństwo.. 5. Nie pozwól by poznała Samuela. 6. Przypilnuj by chodziła do kościoła. 7. Nigdy nie zabraniaj jej przyziemnych rzeczy. 8. Mieszkaj z nią gdzieś nad morzem, wiesz, że jako Trójka miałam sentyment do wody. 9. Kupuj jej róże na urodziny. 10. Przypilnuj bym spoczęła wśród pęków róż.” - to głosił krótki testament mojej Siostry. Spojrzałam zmartwiona na Bratanka.
      -Wiesz... - szepnęłam cicho – Spełniłeś parę punktów z tej listy nieświadomie.. Może... może skoro nie masz córki.. To rób wszystko z myślą o nich?
      Lepszego pomysłu nie miałam. Westchnął zrezygnowany i wyszedł napięcie z pokoju. Przewróciłam oczami. Nie był inny od Ojca... Łatwo było go wytrącić z równowagi i uciekał od problemów. Nie mógł... nie wiem... znaleźć jakąś Upadłą i się upić? Pójść na imprezę i tańczyć bez opamiętana? Oczywiście, że nie.
W tym punkcie też przypomina swego rodzica. Jego żałoba jest wieczna i nie można przywołać go do zdrowego rozsądku. Będzie zanurzał się w otchłani samotności, do momentu, gdy smutek przerodzi się w podłość i złość.

* * *

      Pora kogoś zabić. Mam dość. Chcę już zejść z tego świata, Westchnąłem. Nie umiałem się dogadać z Jedynką. Była zbyt... pocieszająca? Nie wiem już jak można określić tą upierdliwą Serafinę. Praktycznie wyskoczyłem z budynku i od razu udałem się na plac. Ponownie rozwinąłem testament ukochanej. „1. Powiedz jej, że byłam szczęśliwa. 2. Przypominaj jej, że zrobiłbyś dla niej wszystko. 3. Stój za nią murem. 4. Rób wszystko by miała dobre dzieciństwo.. 5. Nie pozwól by poznała Samuela. 6. Przypilnuj by chodziła do kościoła. 7. Nigdy nie zabraniaj jej przyziemnych rzeczy. 8. Mieszkaj z nią gdzieś nad morzem, wiesz, że jako Trójka miałam sentyment do wody. 9. Kupuj jej róże na urodziny. 10. Przypilnuj bym spoczęła wśród pęków róż”. Tak naprawdę mogłem skreślić wszystko. Pochowałem ją wśród pęków róż, a reszta dotyczyła naszej nie żyjącej córki.
      Schowałem kartkę do spodni i podniosłem wzrok. Plac był gotowy. Na środku stała wielka arena, odgrodzona od widzów siatką. Wzrok zebranych był skierowany w moją stronę. Bez żadnego wyrazu twarzy ruszyłem na pole bitwy. Czerwony piach skrzeczał pod moimi wojskowymi czarnymi butami. Ogrodzona platforma była kwadratowa. Na drugim końcu stał mój ojciec.
      -Pamiętaj... jeszcze możesz się wycofać! - krzyknął.
Chwyciłem za rękojeść od mojego miecza. Uśmiechnąłem się łobuzersko.
      -Chciałbyś...
I wtedy do moich uszu doszedł gong. Oboje rozłożyliśmy krucze skrzydła i wylecieliśmy w górę, by zabić drugiego.

* * *

      Stałem cały przemoczony od deszczu na środku ulicy. Miałem na sobie szary płaszcz, a skrzydła schowane pod skórą. Tak bardzo chciałbym je rozłożyć i po prostu rozbić szybę od tego biura... Czemu Szatan nigdy nie trzymał się umówionych godzin? Co tym razem go zatrzymało? Przestąpiłem z nogi na nogę. Jak dorwę tego dupka...
      -Michael? - usłyszałem aksamitny głos.
      Odwróciłem się w jego stronę. Pod białym parasolem stała niska dziewczyna. Miała czekoladowe włosy, które u dołu jaśniały do blondu. Szaro-niebieskie oczy, otoczone grubą warstwą rzęs wpatrywały się we mnie z niedowierzaniem.
      -Co ty tu robisz? - spytałem.
Victorii nie powinno tu być. Patronka zwycięzców powinna siedzieć wraz z innymi świętymi i... Dziewczyna ściągnęła brwi.
      -Chyba raczej co ty tutaj robisz?
      -Na pytanie odpowiadasz pytaniem? - uśmiechnąłem się szelmowsko.
Przewróciła oczami.
      -Eligiusz upadł... Zabił Klarę... Miałam sprawdzić, czy nie idzie do diabła, żeby do niego się przyłączyć... Mogłabym mu to wtedy wybić z głowy.. Twoja kolej...
Milczałem. Przeniosłem wzrok na chodnik.
      -Ty.. ty... nie możliwe... - cofnęła się z odrazą.
      -Proszę cię... To nie jest tak jak myślisz...
      -To dokładnie o czym myślę! - wymówiła zdanie starannie, oddzielnie akcentując każde słowo.
      -Victorio... zrobiłem to bo...
      -Nie obchodzi mnie to! Złamałeś zasady! Idę.. idę z tym do Ojca... - odwróciła się napięcie.
      -NIE! -rzuciłem w jej nogi nóż, aby ją zatrzymać.
    Nagle światło błysnęło tuż obok mnie. Wybuch odrzucił mnie, aż na drugą stronę ulicy. W miejscu eksplozji stał poważny anioł z wielkimi skrzydłami. Wpatrywał się we mnie z wściekłością.
      -Podnosisz rękę na Siostrę? Złamałeś już zbyt wiele razy prawo nieba jak i Piekła... Teraz przyszła kara...
      Znów błysk mnie oślepił. Nagle poczułem ostrze zanurzające się w moim sercu. Zassałem łapczywie powietrze, a z mej piersi wydarł się okrzyk bólu. Złapałem za rękojeść anielskiego noża. Ostatnie co moje oczy ujrzał zanim zapadłem w wieczny sen... To jak Gabriel podaje rękę Victorii i znikają otoczeni Bożą jasnością...

Rozdział VI: Nowa era



                             Stałam z boku. Byłam przerażona. Lucjan wraz ze swoim ojcem nacierali na siebie. To nie była zwykła potyczka jak zdarzała się w Piekle. To była wojna dwóch dusz. Dwóch niegdyś pięknych i czystych dusz. Dziś obie były zepchnięte ze wszelkich granic moralności. Ich dłonie dusiły się nawzajem. Szaleli jak dwa huragany. Chciałam ich rozdzielić, ale brakowało mi odwagi. Wyglądali jak dwa warczące zwierzęta. To już nie był mój brat czy bratanek. To były dwa potwory. Zawsze byłam osobą, która znajdowała dobro w źle. Jednak to co widziałam... Tu nie było ani krzty dobra. To było starcie dwóch silnych emocji. Pychy i złamanego serca. Bolało mnie serce, ale nie z powodu ich walki i ran. Obaj zsunęli się właśnie na samo dno mroku i zła. Moje serce rozpadało się na kawałki. Śmierć kogoś bliskiego jest bolesna. Jednak jego upadek nie boli mniej. Wiem jak okrutnie brzmi, ale cieszę się, że Daiana tego nie widzi... Tyle zła i nienawiści... Lucjan przycisnął Samuela do ziemi. Pot ciekł mu z czoła. Na twarzy miał czystą furię.
                             -ZABIŁEŚ JĄ! - wrzasnął – ZABIŁEŚ JE OBIE!
Szatan uśmiechnął się z pogardą. Nie bronił się. Podniósł obie dłonie w obrończym geście, ale nic nie robił. Mógł rozbić spojenie syna jednym zgięciem ramienia. Jednak on leżał. Nawet się nie spocił.
                             -I miałem z tego ogromną przyjemność – wysyczał z drwiną.
Lucjan ryknął jak zwierzę. W jego wrzasku było tyle samo bólu, smutku i nienawiści. To był dźwięk rozpaczy. Wbił dłoń z żebra ojca. Król Piekła splunął mu w twarz krwią. Lucyfera wypełniła adrenalina. Rzucił ojcem o ścianę. Poczułam jak ziemia pod moimi stopami się zatrzęsła. Jego ogromne czarne skrzydła rozłożyły się szeroko. Stanął nad Szatanem jak śmierć. Jego złote oczy świeciły się z podekscytowania i bólu. Wykrzywił usta w ten sam drwiący uśmieszek co jego ojciec. Ledwo łapałam oddech. Nie mogłam już nic zrobić. Samuel był jak lalka. Nie walczył, nie bronił się. Miał podpite oko, z lekko rozchylonych ust ciekła mu świeża krew. Płyn lał się również z jego nosa. Skrzydła miał skulone, a kończyny powyginane w różne strony. O to Szatan upadł tak jak powinien upaść.
                             Nadal nie rozumiałam jego intencji. On nienawidził innych. Był wcieleniem zła, a jednak pozwalał by jego syn, którego traktował jak ścierwo lub zwykłą zabawkę pomiatał nim. Mój brat się nie ruszał. Teraz Lucyfer podniósł długi miecz ojca. Świecił się okropnie mdlącą czerwoną poświatą. Z tej broni zginął nie jeden anioł i nie jeden demon.
                             -Kto od miecza wojuje – podniósł miecz w obu dłoniach nad Szatana – od miecza ginie.
                             I zadał ostateczny cios. Czaszka Upadłego rozłupała się na pół, a on sam zastygł. Nagle jego zmasakrowane resztki skamieniały, a on zmienił się w pył. Upadłam na kolana i wydałam z siebie dziwny dźwięk. Wszyscy upadli skierowali przerażony wzrok w moją stronę. Czułam jak od środka się rozłamuję. Nie mogłam złapać oddechu. Nie mogłam uwierzyć co się stało. Moje serce przestało pracować. Nie mogłam bez nich żyć. Moje rodzeństwo, najważniejsze, ulubieńcy Boga.. Najważniejszy skład Boskiej rodziny. Niemal wszyscy nie żyją. Zalała mnie fala bólu. Pustki. Poczułam okropny ból w głowie. Poczułam jak się rozpadam. Lucyfer podbiegł do mnie i mnie chwycił za łokcie. Pogłaskał po głowie.
                             -Wszystko będzie dobrze.. - szepnął.
Jednak ja i moje serce znaliśmy prawdę. Już nic nigdy nie będzie dobrze...

Parę miesięcy później...

                             Siedziałam w sali tronowej. Nie w tej samej co kiedyś. Byłam w Piekle. Zostałam kronikarką Piekła i doradcą nowego króla.
                             Po tym jak się otrząsnęłam musiałam czymś zająć myśli. Uciekłam od świata i nie zamierzam wracać. Teraz zrozumiałam idee kary jaką zadał synowi Samuel.
Szatan był zły. Gorszy niż ktokolwiek inny. Zadał swojemu synowi najgorszy cios jaki mógł.                              Odebrał mu wszystko. Łącznie z Dianą, córką, marzeniami i nadzieją. Jeśli myślicie, że wiecie co to zło, to jesteście głupi.
                             Lucjan jest gorszy od ojca. Wypełniony zgorzknieniem i smutkiem wykazał największe okrucieństwo jakie widziałam. W furii wymordował każdego sługę ojca. Zostało parę nielicznych demonów i upadłych. Jednak to mu nie wystarczyło. Na Ziemi zapanował chaos. Trwa kolejna wojna. Ludzie giną, ale tym razem prowadzeni przez niego są gorsi i okrutniejsi. Palą żywcem dzieci, wrzucają do żrącego kwasu kobiety,a mężowie są rozrywani na strzępy lub co gorsza żyją w stanie obłędu. Nikt nie umie go zatrzymać. Niebo działa, ale nie idzie im to w ogóle. Dziwie się, że zło jeszcze nie wygrało.
                             Kara Samuela jest najokrutniejszą jaką można sobie wyobrazić. Lucjan nigdy nie zobaczy Daiany i córki. Do końca życia będzie żył w bólu i do końca będzie się obwiniać o to co się stało. Życie ze świadomością swoich błędów, które przeważyły nad życiem naszych bliskich, to nie życie. To wieczne cierpienie. A przecież zranione zwierzę jest gorze niż jakiekolwiek nawet najbardziej agresywne zwierzę. Demony i Upadli kłaniają się mu do stóp. Każdy boi się gniewu Lucyfera. Zmienił się. Już nigdy nie będzie tym samym ukochanym Daiany. Nigdy.
                             Teraz ten zraniony lew jest okrutniejszy niż całe Piekło. On pogrąża się w ciemności. Już nie ma dla niego nadziei. Lucjan znikł. Teraz Lucyfer pokazuję jak wygląda prawdziwe zło. Samuel nie zabijał dla zabawy. Samuel walczył o to by Bóg zobaczył, że ludzie są źli. Walczył dla swojej chorej fanaberii. Lucjan nie walczy o nic. Lucjan po prostu zabija i morduję. Mści się na wszystkich i na wszystkim. Co gorsza on nie dba o swoje życie. On po po prostu przekracza wszelkie granicę. Nie dba o karę. Cierpienie? Już nikt mu większego nie zada. Śmierć? Czeka na nią. Ból? Gorszy nie istnieje. O to jest najgorszy wróg. Taki który nie ma już nic co chce chronić. Anioły boją się upadać,a demony i upadli boją się wychylać czy mówić. O to nadeszła nowa era. Era, której nikt nie przetrwa.

                             Codziennie chcę powiedzieć mu, że gdyby Daiana go zobaczyła umarła by znowu. Jednak jeszcze mam trochę rozumu i nie będę na siebie wydawała wyroku śmierci, 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz