wtorek, 21 stycznia 2014

Rozdział VI Nie oceniaj książki po okładce

Przed moją ladą stała mała dziewczynka. Mogła mieć z dwanaście lat. Była Nefilimem. Długie Blond włoski opadały jej  na ramiona, zakrywając szare oczy. Jej rysy były bardzo delikatne, a usta pełne i karminowe. Skórę miała bladą. Patrzyła na mnie wielkimi oczami. Miała ubrany czerwony płaszczyk. Spod niego wystawała biała sukienka. Na nogach miała czarne kozaczki. Wyglądała na przestraszoną. Czy to może pozory? Może za drzwiami siedzieli ludzi z bronią? Ale ona wyglądała tak niewinnie...
-Mhm.. W czym mogę pomóc? - zagadnęłam.
-Mogę prosić... - spytała słabym głosikiem – Biblie?
Mrugnęłam parę razy oczami. Po co dziecku Biblia?  Uśmiechnęłam się ciepło.
-Oczywiście...
Ruszyłam do drugiej półki po lewej. Wzięłam małą wersje i bardziej jasną. Podałam jej Pismo Święte. Posłała mi słaby uśmiech.
-Dziękuje.
Odwiesiła kurtkę na wieszak. I usiadła w koncie. Spokojnie otworzyła księgę i czytała. Zatrzepotałam rzęsami. Sama też wróciłam do swojej lektury. Siedziałam tak parę minut co chwila zerkając na młodą. Zrozumiałam, że ona po prostu czyta. Więc przestałam na nią zwracać uwagę.
-Proszę pani?
Podskoczyłam. Dziewczynka stałą przed moim burkiem. Wykazałam się świeżym umysłem i od razu uśmiechnęłam się.
-Tak?
-Czemu mówią, że Nefilimy to złe olbrzymy?
Zamurowało mnie.
-Nie wiem.. Nie wiem jakie są...
Dziewczynka przewróciła oczami..
-Niech  pani tak nie mówi. Czuje, że pani ma moc.. A ja... - łzy stanęły jej w oczach.
Wstałam i podeszłam do niej.
-Co się stało? - kucnęłam.
-To nie Nefilimy są złe.. To Upadli są źli... Oni.. Zabili mi rodzinę...
Nie wierzyłam własnym uszom.  Przytuliłam ją.
-Ci... jesteś już bezpieczna...
-Dziękuje... A pani jest Nefilimem?
-Ja..
Usłyszałam otwierane drzwi. Do biblioteki  wszedł Saul. W rękach trzymał zupy. Spojrzał na nas. Tuliłam małą osóbkę. Odchrząknęłam.
-Kochanie.. W razie czego przyjdź tuta dobrze?
-Dobrze.. - powiedziała, a następnie szepnęła – Jestem  Zoe...
Ubrała ciuszki i wyszła skocznym krokiem. Saul był zdezorientowany.
-Czy to była mała dziewczynka? - wskazał palcem w stronę, którą odeszła Zoe. Zaśmiałam się.
-Nie..  to był Pierwszy Potwór Apokalipsy.. - prychnęłam.
Zachichotał i podał mi zupę.
-Pomidorowa!

* * *

Lucjan leżał w samych bokserkach na łóżku. To było trochę krępujące... Pokój był dla nas obojga. Miał sosnową podłogę, ściany i meble. Było tu podwójne łóżko w filetową pościelą, dwie szafki nocne z śliwkowymi lampkami i szafa. Stałam do niego tyłem. Ubierałam się w piżamę.
-Ale naprawdę... Nie ubieraj piżamy... Nie musisz..
Żachnęłam się.
-Nie przeginaj...
Ubrałam koszule nocną. Była zielona, do kolan.  Obróciłam się do Lucjana.
-Nadal uważam, że lepiej Ci bez niej.. No cóż... Tak też wyglądasz świetnie...
Położyłam się na łóżku. Wtuliłam się w jego tors. Jego klata zadrżała.
-Czasami zapominam, że nie jesteś taka krucha..
Westchnęłam.
-Jestem twarda.. Twardsza niż wyglądam..
-Wierze Ci Aniele... Czasami myślę.. Jakim cudem ja nie jestem Nefilem.. Może ty wiesz? W końcu miałem dzieciństwo i w ogóle..
Chrząknęłam.
-Sam wiesz, że twój ojciec.. Nienawidzi miłości... Uważa to za słabość, ale tylko dlatego, że sam kiedyś się zakochał.
Zrobił wielkie oczy.
-Tak była to anielica z niższego szczebla... Mimo to.. On był już Upadłym. Potem ona upadła za nim. Ale.. - urwałam.
-Mów... Proszę...
Wzięłam wdech
-Kiedy urodziła syna, Nefile ją zaatakowali... Dlatego twój ojciec... ich.. nienawidzi...
Przez cały ten czas Lucjan głaskał mnie po głowie.
-Skąd ty to wszystko wiesz Aniele?
Pocałowałam go w policzek.
-Pewne tajemnice lepiej by z nami zostały...
Odwróciłam się od zdezorientowanego Lucjana. Zamknęłam oczy.
-Dobranoc – szepnęłam.
Zaśmiał się.
-Jak chcesz Aniele... Dobranoc..
Zapadła cisza.
-Jednak Aniele, to znaczy coś ciekawego..
Spojrzałam na niego.
-Co?
-Jestem „ ...zrodzony a nie stworzony.”
Uśmiech zawitał na mojej twarzy.
-Jesteś Piekielnym Synem... Ale teraz chodźmy spać...
Po chwili oboje oddaliśmy się w objęcia Morfeusza.

* * *

Poczułam delikatny pocałunek. Uśmiechnęłam się.
-Aniele – szepnął – pora wstawać...
Okazało się, że pospaliśmy trochę za długo. Musiałam otworzyć bibliotekę za godzinę, a Lucjan musiał być tam, nawet nie wiem gdzie, za 20 minut. Pośpiesznie wyciągnęłam czarne leginsy i białą tunikę z nadrukiem szkica skrzydeł. Rozczesałam włosy i nawet nie zdążyłam ich spiąć bo już biegliśmy do auta. Jechaliśmy zdecydowanie nieprzepisowo. Lucjan wybiegł z auta jak błyskawica. Następnie i my wbiegliśmy do biblioteki. Jak to  zrobiłam wczoraj, wstawiłam nam herbatę. Usiadłam wygodnie za biurkiem. Saul zajął swoje stałe miejsce. Czas dziwnie się dłużył. Czułam, że nie powinno go tu być. Zawsze ufam moim przeczuciom. Musiałam się go pozbyć. Wstałam od stołu. Wzięłam łyka herbatki i przeszłam się wzdłuż półek. Przeciągnęłam się leniwie. Saul wciąż nie odrywał ode mnie wzroku.
-Czegoś ci potrzeba? - spytał.
Ziewnęłam.
-Szczerze? Mam ochotę na śniadanie...
Ożywił się. Wstał.
-No to zaraz wracam!
Zachowywał się bardzo.. dziwnie... Jakby chciał mnie oderwać od rzeczywistości. Prawie wybiegł z biblioteki. Miałam złe przeczucia. Zakryłam zasłonami wielkie okna. Chodziłam nerwowo. Bóg dawał mi znak, że coś się zaraz wydarzy. Jak to on, nigdy się nie milił. Usłyszałam, że ktoś biegnie w stronę biblioteki. W kieszeni od legginsów, palcami wyczułam pierścień. Położyłam go sobie na dłoni i ścisnęłam ją w pięść. Ktoś nacisnął na klamkę. Do pomieszczenia wbiegła zapłakana Zoe. Bez cienia niepewności pobiegła do mnie. Schowała się za mną.
-Idą tu...
-Kto?
Nie miała szansy mi odpowiedzieć. Drzwi odskoczyły. Do mojej biblioteki wbiegli Upadli. A na ich czele... Nie wierzę własnym oczom. Z mieczami stali Szatan z Lucjanem.  Rzuciłam im nienawistne spojrzenia. Lucjan wystąpił z szeregu, pokazując otwartą dłoń na znak pokoju.
-Daiano – zaczyna – odejdź od niej.
Dotykam ją dłonią.
-Nie – powiedziałam pewnie.
-To Nefilimka – syknął Samuel – trzeba ją unicestwić...
Mała pisnęła. Zasłoniłam ją sobą.
-Nie – powiedziałam z jeszcze większą mocą. Następnie zwróciłam się do Lucjana – Ty też polujesz na Nefilim?!
-Tak – powiedział jakby nigdy nic – a teraz oddaj nam  ją, proszę Cię.
Potrząsnęłam głową.
-Nie ma mowy...
Mój brat się zamachnął mieczem. Dotknęłam o puszkiem palca pierścień. Wydłużył się, a jego ostrze zajęło się ogniem. Wszyscy cofnęli się o krok. Mała Zoe zrobiła wielkie oczy.
-Tym mieczem wypędzono Adama i Ewę z Raju...
Uśmiechnęłam się.
-A raczej ja to zrobiłam...
Samuel się wkurzył.
-MASZ CZELNOŚĆ UŻYWAĆ TEJ BRONI PRZECIWKO MNIE?
Rozłożył skrzydła i zaszarżował. Nie pozostałam mu dłużna. W mojej części pokoju zabłysło światło. Po jego mrok. Ruszyliśmy na siebie. Odparowałam ciosy, ale mój Brat był nie ugięty. Stal o stal. Słychać było tylko głośne BRZDĘK BRZDĘK. W końcu i a przystąpiłam do ataku. Moje ciosy były szybkie, a ja uchylałam się jak kot przed jego. W końcu drasnęłam go w ramie. Syknął z bólu. 
-Ojcze! Daiano! - krzyknął Lucjan – przestańcie!
Spojrzeliśmy na niego, a on wpatrywał się we mnie. Złapał mnie za  ramie.
-Aniele...
Wyrwałam się z jego uścisku. Spiorunowałam go wzrokiem.
-Nie dotykaj mnie...
W tym momencie Szatan   ruszył w stronę Zoe. Nie mogłam na to pozwolić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz