niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział VII Kolacja z atrakcją

Czekałem. Podobno Ojciec miał wybłagać o moją Anielice. Jakoś ciężko było mi sobie to wyobrazić.. On? Prosić? Po za tym.. Sama mi powiedziała, że i tak umrze... Łzy stanęły mi w oczach. Daiana... Ciągle myślałem o tym kawałku.. „Twa miłość przepadnie.. A ty wraz z nią” … Czy to oznaczało pewność? Że na pewno umrzemy i nasze dusze się spalą? Czy może chodzi o to, że muszę walczyć do samego końca? Westchnąłem. Kopnąłem kamień pod nogą. Ten kawałek ziemi był z czerwonych skał. Jedyna część Piekła gdzie nikt nie mieszka. To właśnie tu otwierały się portale, które miały przenosić nas między światami. Ten teren to najbardziej zabezpieczony ze wszystkich. Żaden umarlak nie ma tu wstępu. Zastukałem palcami w udo. Gdzie on jest? Nagle przede mną otworzył się fioletowy wir, a z niego wypadł mój Ojciec.
-No hej! - powiedział rozradowany.
Pod ramieniem trzymał na wpółprzytomną Daiane. Spojrzała mi w oczy.
-Lucjan – jęknęła i zobaczyłem jak osuwa się na podłoże.
Rzuciłem się w jej stronę, podtrzymałem ją. Mój ojciec przewrócił oczami.
-Te czułości zostaw na później...
Spojrzałem na niego spode łba.
-To nie czułości... Uderzyłaby o skały głową....
Wydął usta.
-Tak... Jak uważasz...
Odwrócił się do mnie tyłem. Wiedziałem, że jak tylko dojdzie do auta to oleje nas i będę musiał iść z nią na piechotę. Nadal nie była za przytomna. Wziąłem ją na ręce. Od razu jej ciało ułożyło się tak, że wtuliła się we mnie. Szatan wszedł do samochodu, a ja tuż za nim. Skinął w stronę kierowcy.
-Jedź do willi
Bez słowa ruszyliśmy. Samuel przekręcił się w moją stronę.
-Musimy poruszyć ważny temat.. - zaczął.
-Zamieniam się w słuch...

* * *

Otworzyłam oczy. Nienawidziłam tego. Budzić się w nowym miejscu nie pamiętając podróży. Podniosłam się. Byłam w moim pokoju w hotelu niedaleko willi Samuela. Pomasowałam się po karku.
-Obudziłaś się... - usłyszałam głos w rogu pokoju.
Nie myślałam długo kogo jest głos. Lucjan. Przetarłam oczy.
-Tak...
Siedział już obok mnie. Pogłaskał mnie pod dłoni, którą trzymałam na kołdrze.
-Jak się czujesz? - spytał zaniepokojony.
-Dobrze...
-Ale? - uśmiechnął się.
-Ale głowa mnie boli...
Przysunął się bliżej i pocałował mnie w czoło.
-A teraz...?
Przymknęłam oczy.
-Było to bardzo przyjemne... ale niestety głowa boli nadal...
-Przykro mi... No cóż, ale musimy jechać na kolację mimo bólu głowy...
-Kolacje? - zdziwiłam się.
-Tak.. Mój ojciec organizuje kolacje dla nas i jego najwierniejszych sługusów, na część twojego powrotu. Opadłam z jękiem na poduszkę.
-Musimy jechać? - spytałam z niechęcią.
-Przykro mi...
Podał mi rękę i pomógł mi wstać. Stając na nogach, przeciągnęłam się zaspana. Sięgnął po jeden z moich kosmyków.
-Daj uczeszę Cię..
Zachichotałam. Podszedł do półki i pochwycił szczotkę. Odwróciłam się do niego tyłem, a on delikatnie zaczął rozczesywać mi włosy. Wszystkie przeniósł na prawą stronę. Odkryty skrawek szyi pocałował delikatnie. Przeszedł mnie w tym miejscu przyjemny dreszcz. Wiedziałam, że się uśmiechnął. Do pokoju wparowała Eleonora. Kiedy nas zobaczyła, otworzyła szeroko oczy.
-Yyy... ja... mam wyjść panie?
Odsunęliśmy się od siebie.
-Nie nie.. - powiedział grzecznie Lucyfer – Skąd. Właśnie wychodziłem...
Ruszył ku drzwiom. Zostałyśmy same w pokoju. Dopiero teraz zauważyłam, że staruszka trzyma w dłoniach ubranie.
-Eleonoro my...
-Nie panienko... - przerwała mi – nie masz mi się co tłumaczyć...
Bez słowa podała mi ciuchy. Trochę głupio mi się zrobiło. Dostałam od niej białą sukienkę do kolan i czarne bolerko z długimi rękawami. Pośpiesznie to ubrałam i zwróciłam się do Eleonory. Czekała już na mnie z szczotką i gumką do włosów w ręce. Nadal w ciszy związała mi włosy w luźnego koka. Wzięła mnie pod ramię. Otworzyłam drzwi i ruszyłyśmy poprzez ciemny korytarz, a następnie zeszłyśmy po krętych schodach do recepcji. Czekał tam na mnie... Boruta. Uśmiechnął się łobuzersko na mój widok.
-Chyba sobie żartujesz... - powiedziałam zbulwersowana.
-A skąd! - podał mi dłoń. - Biorę Cię na kolacje..
Założyłam ręce na biodra.
-To naprawdę nie jest zabawne...
Prychnął.
-Ale to nie ma cię bawić.. Mnie zresztą też się nie uśmiecha... Muszę zabrać taką denerwującą istotę ze sobą i jej nie zabić...
Przewróciłam oczami.
-Ciężkie zadanie...
-Cieszę się, że poparłaś mnie w tej kwestii!
Ruszył w stronę wyjścia. Nie chętnie ruszyłam za nim. Wyszliśmy z budynku. Czekała na nas czarna limuzyna. Ostatnio podróż tym środkiem transportu.. no.. była krępująca. I to było z LUCJANEM! A nie z.. Borutą.. Eh.. Gdyby on miał nawrót tego swojego „flirtu”... OBRZYDLISTWO! Jednak on tylko siedział naprzeciwko mnie. Podróż dłużyła mi się niemiłosiernie. Modliłam się, aby już być na miejscu. Nie chciałam siedzieć z nim w jednym pojeździe. Nagle samochód się zatrzymał. Wysiedliśmy z niego w ciszy. Staliśmy przed ogromną barokową willą. Zaparło mi dech w piesiach. Była potężna i robiła wrażenie. Do wejścia prowadził złoty dywan. Podeszliśmy bliżej. Przed drzwiami stał mężczyzna w czarnym garniturze i w białych rękawiczkach. Uśmiechnął się do nas ciepło i skłonił.
-Witam Panie.. i witam Anielice...
Odwzajemniłam ukłon.
-Witam pana..
Boruta podniósł brew. Zrezygnowany przewrócił oczami i pociągnął mnie do środka. Znajdowaliśmy się w jakiejś restauracji. NA początku była ogromna sala. NA jej środku stał długi na paręnaście osób stół. Podłoga była z białych kafli, a ściany były perłowe. Do tego wszędzie zwisały rubinowe zasłony. U szczytu stołu siedział Samuel. Roześmiał się na nasz widok. Wszyscy siedzieli już na miejscach, tylko przy Szatanie były trzy puste krzesła.
-WITAM! - krzyknął do nas.
Gdy podeszliśmy bliżej, wskazał mi mebel, a ja na nim usiadłam.
-Gdzie jest Lucjan? - spytałam zaniepokojona.
-Tam gdzie powinien.. - odparł tajemniczo – Dołączy do nas później... A teraz – zwrócił się do wszystkich – pora zacząć biesiadę na część powrotu narzeczonej mojego syna!

* * *

Stałem w cieniu. Nie chciałem by mnie zauważyła.. To by zepsuło cały efekt. Siedziała związana na krześle i rozglądała się we wszystkie strony z przerażeniem. Ja naprawdę nie chciałem tego robić. Musiałem.. Zostałem zmuszony... Przymknąłem oczy. Dobra na trzy... Raz.. Dwa.. Trzy. Stanąłem przed nią. Kiedy mnie ujrzała zaczęła krzyczeć z przerażenia.
-Nie wrzeszcz – warknąłem – zasłużyłaś sobie na to...
Teraz była pora na tortury. Muszę to zrobić... Usiadłem na małym taborecie naprzeciwko niej. Wyciągnąłem rękę po jeden z przyrządów. Na chwilę się zawahałem. Nie. Muszę to zrobić.
-Wiesz czemu tu jesteś? - spytałem mrocznie.
Pokręciła przecząco głową. Spojrzałem na nią spod swoich rzęs.
-Nie kłam..
Uderzyłem w jej dłoń narządem. Usłyszałem trzask łamanych kości.. Brzmiał okropnie..
-Wiesz czemu? - ponagliłem ją.
Kiwnęła głową. Z jej oczu leciał strumień łez.
-Przemyśl to i idź do miasta...
Rozwiązałem ją. Wstała i zacisnęła zdrową rękę wokół pokruszonej. Bez słowa wyszła. Westchnąłem. Codziennie to samo. Łzy. Ból. Zrozumienie, że to będzie codzienność... Jeśli dusza już ma naprawdę dość i przetrwa tu koło dwustu lat to może skoczyć do jeziora ognia. To pali natychmiastowo duszę. Dlatego dzielnie znosili te dwieście lat. Mimo tego, codziennie dostawaliśmy duszę, które torturowaliśmy. Nie które z nich były naprawdę przerażające. Na jednym kiedyś Boruta zastosował „Kocie Łapki”... Nigdy nie było takiego wrzasku w całym Piekle.. Kiedyś się ścigaliśmy.. Kto wymyśli gorsze tortury.. Zawsze wygrywałem.. Teraz brzydzę się swoich czynów.. Wziąłem wdech. Teraz mogę wrócić do Daiany. Ojciec powiedział mi, że jeśli chcę się widywać z Daianą muszę torturować jedną osobę dziennie. Wstałem i ściągnąłem fartuch. Były na nim krople krwi poprzedniego skazańca. Jeśli miałem spędzić cały dzień z ukochaną musiałem dwoje... No... teraz czeka mnie to głupie przyjęcie.. Przynajmniej będę mógł spędzić noc z Anielicą. Ubrałem kurtkę i ruszyłem do drzwi. NA ulicy czekało auto. Wskoczyłem do niego, a kierowca ruszył z piskiem opon.
-Bardzo jesteśmy spóźnieni? - pytałem.
-Nie o to bym się martwił.. - szepnął Upadły.
Podniosłem brwi.
-Czemu?
-Król coś przygotował.. podobno ma być wesoło..
-O Boże.. -jęknąłem.
Jak ostatnio miało być „wesoło: to Ojciec zorganizował egzekucje dwudziestu Nefilimów... Wolę nie wiedzieć co teraz wymyślił...


niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział VI Skok



Przepraszam, że taki krótki, ale muszę więcej dać w nastęnym...
Ten jest taki bardziej tłumaczący co i jak :)
_______________________________________________
________________________


Szłam prosto. Nie oglądałam się za siebie. Myśleli, że zapomnę? Ona była częścią mnie, a ja nie jestem na tyle głupia by zapominać najważniejsze osoby z mojego życia, Jak mój mózg miał ich porostu zapomnieć? Gałązki łamały się pod moimi butami. Miałam na sobie stare znoszone czarne jinsy, czarny sweterek, turkusową podkoszulkę i szarą kurtkę, której nie zapięłam. Daiana wysyłała mi sygnały do głowy. Zapnij się. Dbaj o siebie. Gorzej niż z własną matką. Nie mam przyjaciół... Nie mam rodziny... W głowie mi siedzi umierający anioł... Nie no świetnie! Po prostu żyć nie umierać! A.. czemu nie umierać? Skoro Anielica była by wolna... Mogłaby być z Christopherem... Krótko, ale z nim. Nie to głui pomysł.. Zmarnowałabym życie.. Jakie życie? Nie mam życia... Kłócenie się ze sobą nic nie da... A może z nią? Nie ze sobą.. Przestań za mnie myśleć! Ale ja za siebie nie myślę.. UH! Patrzyłam na czubki moich zdartych martensów. Nie myśl... Idź... Przymknęłam oczy. Uwielbiałam zapach lasu. Odprężał... Ten as musiał być wielki skoro idąc nie natrafiłam na żadną ścieżkę. Usłyszałam szum fal. Odprężający odgłos... Niczym oddech Boga, który się zmęczył tworzeniem świata. Ruszyłam za tym dźwiękiem. Chciałam zrobić następny krok, ale w ostatnim momencie zorientowałam się, że nie mam gruntu. Cofnęłam się przerażona. Zobaczyłam w dole ostre skały i obijające się o nie morskie fale. Serce zaczęło bić mi szybciej. „Cofnij się bardziej” Tym razem umiałam oddzielić ją ode mnie.
-Nie.. - powiedziałam na głos.
Cofnij się.. Możesz spaść i...”
-I się zabić? Właśnie tego chcę...
Nie chcesz tego! Uwierz mi!”
-Będziesz wolna... Będziesz żyła.. z nim.. - zrobiłam krok do przodu.
NIE!”
Ciężar ciała próbował znaleźć oparcie. Nie znalazł takowego. Runęłam w dół. Uśmiech pojawił mi się na twarzy. Poczułam się wolna jak ptak. Dziwne było do chwilowe uczucie. Zaśmiałam się.. .Chyba zmieniam się w jakąś psychopatkę... Powinnam się bać śmierci... A ja drwie z niej. Skoczyłam i nie wrócę. Będę miała życie po śmierci.. Czego chcieć więcej? Uderzyłam o skały. Ledwo co poczułam. Lekko mnie zabolało ciało i się skończyło. Przymknęłam oczy. Czułam jak opuszczam moje ciało...

* * *

GŁUPIA ELIZABETH! Jak można się zabić?! Nigdy bym tego się po niej nie spodziewała... Myślała, że wymazanie pamięci poprzez Lucjana ułatwi sprawę, ale... Nie podziałało... Jej dusz była silna i wraz ze mną poleciała do nieba. Oczekiwała na nas komisja. Byliśmy w Sali Tronowej w Niebie. Pomogłam jej duszy usiąść na białym krześle, który był od niej dwa razy większy. Wszyscy się zebrali wokół nas. Stałam obok niej... Musiała się bać. Złapałam ją za rękę. Ścisnęła na znak podziękowania. Przed nami stali Bóg, Jezus, Serafiny i Szatan. Wzrok umieściłam w Ivy. Miała twarz wykrzywioną w smutnym uśmiechu.
-Jest moja.. - odpowiedział jako pierwszy Samuel.
-Nie oddamy jej.. przecież nie zgrzeszyła.. - zaczął bronić El Jezus.
-Zgrzeszyła! - wybuchnął Szatan.
Bóg przewrócił oczami.
-Ile mamy razy Ci tłumaczyć, że była u spowiedzi?
Brat westchnął zrezygnowany.
-Jak chcecie.. Ale ona – wskazał na mnie -jest moja!
Prychnęłam.
-Raczej Lucjana.. On negocjował..
-Ale.. Negocjował dla mnie... Jesteś moja..
-Zabiłeś mnie..
-Ale żyjesz!
Podszedł. Wiedziałam, że Serafy się spięły
-Niestety Daiano... - spuścił głowę Ojciec – jesteś pod jego władzą...
-Jak chcecie...
Poczułam, że dłoń Elizabeth znika. Trafi teraz prosto do Nieba. Poniekąd dzięki mnie.. Pilnowałam jej ciała, aby nie grzeszyło, a jeśli to się zdarzało to od razu ją prowadziłam na spowiedź.
-No siostro.. Czas nas goni!
Złapał mnie w pasie. Odskoczyłam jak oparzona.
-Łapy z daleka! - krzyknęłam.
Ponownie wykonał obrót oczami. Złapał mnie mimo moich sprzeciwów. Poczułam jego moc. Rana na lecach zaczęła mnie palić. Upadłam na kolana mimo silnych ramion Brata. Spazmatycznie oddychałam. Moja dusza zaczęła się palić. Krew Abaddona obudziła się we mnie.
Zniecierpliwiony Upadły wyciągnął ku mnie dłoń. Moja Siostra do mnie podbiegła. Położyła mi dłoń na plecach.
-Spokojnie.. Weź wdech...
Przymknęłam oczy. To tak okropnie bolało... Wiedziałam, że i tak umrę, ale w duchu miałam nadzieje, że nie będzie tak bolało..
-Nic mi nie jest.. - wstałam i wzięłam pod ramię Samuela.
Zadowolony z siebie wytworzył chłodny wir wokoło nas. Jak zawsze przy podróży do Piekła zaśmierdziało siarką. Pocieszyłam się myślą, że jeszcze zobaczę Lucjana...

niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział V Wymiana

Wzięłam się za pisanie i postaram się w każdą niedziele wrzucać rozdział :3
Przepraszam Em, która chciała mnie zabić za to co robię...
_________________________
__________

Ciemność mnie otaczała z każdej strony. Byłam skulona na jakiś twardym krześle. Nie wiedziałam gdzie jestem. Czuć było wilgoć i stęchliznę. Musiałam być w jakimś magazynie. Miałam związane ręce szorstkim sznurem. Czułam, że nadgarstki miałam całe we krwi. Nadal nie wiem co właściwie się stało. Pamiętam jak przez mgłę moment, kiedy Chris ciągnął mnie po jakimś dziwnym miejscu. Strasznie się bałam.. Zresztą teraz jest tak samo...
-Pudło – zaśmiał się ktoś złowieszczo męski głos.
-Ojcze... - zasyczał Christopher.
O.. OJCZE? Stali niedaleko. Sama nie wiem jak oni dawali radę w tych ciemnościach...
-Ciekawe kiedy się odezwą.. Myślę, że przyda im się Ivy... - powiedział nieznajomy z wesołością w głosie.
Zapadła głucha cisza. Usłyszałam kroki z góry. Ktoś biegł. Drzwi trzasnęły i już czułam jego obecność.
-Zgodzą się! - powiedział złowieszczo Bruce, który dopiero wszedł.
Głos prychnął.
-Tak bez żadnych sprzeciwów? Serio?
-A skąd Panie! Nie chcieli! Daiana tak się martwi o Ivy, że sama tu przyleci!
Panie? Miałam dziwne wrażenie, że mówią o mnie. Mówili na mnie różnie... Jenn, Jenie, Jena, Jens, Jenifi, Nifi.. Ale nigdy Ivy...
-To dobrze.. - powiedział słabo Chris.
-Hej! Nie smuć się! Wiesz, że masz się wyzbyć uczuć jeśli chcesz ją mieć!
Nic więcej nie usłyszałam... Cisza... Milczenie i dziwna pustka mnie przerażały.. Straciłam poczucie czasu...Nagle poczułam ,ze ktoś poruszył krzesłem na którym siedziałam. Wzdrygnęłam się.
-Ivy... Ivy... Ivy... zawsze byłaś taka silna... a teraz? Rwałaś się do walki! Teraz wyglądasz jak przestraszona mała dziewczynka... Słaba.. Bezbronna...
Zapaliło się światło nade mną. Stał przede mną mężczyzna , był wysoki i dobrze zbudowany. Miał kręcone czarne włosy i średniej długości zarost. Patrzył na mnie z rozbawieniem.
-Czego ode mnie chcesz?! - przerwałam mu.
-Ja? - zaśmiał się bezczelnie - Nic kochana...siostro -podkreślił to słowo - Tylko mój syn...
-Siostro? Kpisz sobie ze mnie?
-A no tak... biedny aniołek stracił pamięć... Co za szkoda... - wzruszył ramionami i zrobił zbolałą minę- Niestety muszę przerwać naszą pogawędkę... jestem umówiony... Zresztą ty też... - skinął w moją stronę - Zabrać ją...
Z za niego wyszli dwaj umięśnieni mężczyźni. Nie miałam okazji im się przyjrzeć bo złapali mnie z tyłu i przechylili krzesło na którym siedziałam. Zaczęli je ciągnąć.
-Zostawcie mnie! - warknęłam i zaczęłam kopać nogami, ale to ni nie dało.
Jeden westchnął. Poczułam jak igła wbija mi się w skórę.
-Co mi wstrzy... - nie dokończyłam.
Pojawiły mi się mroczki przed oczami. Chciałam zachować świadomość. Walczyłam o nią. Poczułam jak moją twarz owija chłód. Byłam sparaliżowana. Rzucili mną jak lalką. Miałam wrażenie że coś mówią.. Wsłuchałam się w ich słowa.
-Nie mogę się doczekać jak zobaczą, że jeden z nich to zdrajca...`
-No tak... Podobno Książę ma małe przedstawienie.. Pokaże im, że jest jedną z nas..
Co? Zdrajca? Wśród nas..?

* * *

Siedziałem na końcu długiego stołu z ciemnego drewna. Włożyłem widelec do ust. Mięso było delikatne i kruche od razu rozpadło się pod naciskiem moich szczęk. Miało ostry posmak. Wyciągnąłem rękę i spojrzałem na zegarek. 12:00. Musiałem iść. Wstałem i poprawiłem marynarkę. Przeczesałem włosy ręką. Gotowy. Ruszyłem do wyjścia. Na parkingu czekało parę Upadłych. Stali przed czarną furgonetką. Słyszałem lekkie ruchy z bagażnika. Przewróciłem oczami.
-Naprawdę wsadziliście ją do tyłu?
Boruta posłał mi diabelski uśmieszek.
-Oczywiście, że tak!
Wsiedliśmy auta. Rokita zapalił samochód i ruszyliśmy. Patrzyłem na widok za oknem. Nie dziwiło mnie, że anioły myślały tyko o byciu człowiekiem. Życie w nieświadomości... Ciągle w ruchu... Ciągle bycie z rodziną... Może kiedyś uda nam się znaleźć spokój? Zanim się obejrzałem byliśmy na miejscu. Wysiedliśmy z pojazdu. Znajdowaliśmy się na parkingu przed starym kościołem. Zatrzasnąłem drzwi z impetem. Czułem rześkie powietrze.
-A jeśli nie przyjdzie? - podsunęła Amy.
-Przyjdzie – powiedziałem pewny siebie.
Usłyszałam jej ciche sapnięcie, ale to zignorowałem. Wziąłem wdech. Czyli to teraz miałem się z nią spotkać... Po prawie piętnastu latach szukania.. Anielica będzie moja... Oparłem się o auto. Zacząłem stukać palcami w maskę. Oślepiały mnie ciepłe promienie słońca. Czułem, że to będzie mój dzień. Czułem, że Tropicielka była zniecierpliwiona.
-Nie przyjdzie... Za bardzo się boi... - powiedziała z pogardą.
-Nie boje się... - usłyszałem słaby głos.
Spojrzałem w stronę skąd dochodził dźwięk. Za nami rósł wielki dąb, a w jego cieniu kryła się smukła dziewczyna. Spod jej czapki wystawały blond włosy. Poczułem, że w oczach zbierają mi się łzy. Moja Anielica tu jest...

* * *

Opierałam się o stare drzewo. Poprawiłam czapkę. Czułam spojrzenia Upadłych. Nie miałam pojęcia co mieli zamiar ze mną zrobić. Stałam pod nieszczęsną rośliną... Bezbronna...
-Jestem... Uwolnijcie Jen.. - powiedziałam z pewnością w głosie.
Miałam wielką nadzieję, że nie wyczują mojego przerażenia. Bruce się złowieszczo uśmiechnął. Otworzył bagażnik samochodu o ciemnych szybach. Wyciągnął z niego związaną i nieprzytomną Jenifer. Pomachał jej dłonią przed twarzą, a ta... jakby obudziła się ze snu.
-Uwolnijcie ją, a pójdę z wami – w moim głosie nie było słychać sprzeciwu.
Upadły popchnął dziewczynę. Ruszyła w moim kierunku. Spojrzałyśmy sobie w oczy. Było w nich złość i przerażenie.
-Nie zrobisz tego... - jęknęła cicho.
-Zrobię.. - i ruszyłam w ich stronę.
Stanęłam przed Chrisem. Uśmiechał się jakby marzył o naszym spotkaniu. Patrzył mi głęboko w oczy. Świeciło się w nich coś na kształt... Coś trzasnęło. Odwróciłam się. Stali tam moi przyjaciele.
-Odejdź od niej potworze! - ryknął Tommy.
Przymknęłam oczy. Jak mogłam być tak głupia i myśleć, że nie będą mnie śledzić? Mieli w dłoniach wielkie miecze. Dawały niesamowite wrażenie. Wyglądali na silnych i pewnych wygranej. Jednak gloria nie trwała długo, diabły rozbroiły ich w are sekund i zaczęli przytrzymywać ich. Poczułam ciężką dłoń Lucjana na ramieniu. Lucjana..? Zamrugałam... Jedna część krzyczała „To jest Chris!”... inna.. jakby dotąd cicha mówiła szeptem.. „ Lucjan...” Nagle poczułam, że nie mam kontroli nad własnym ciałem. Opadłam jakby w tył mojej głowy. To nie ja mrugałam... „Przepraszam... Daj mi chwilę.. Zaraz Cię oddam...” - powiedział słaby głos. Nie walczyłam. Moje ciało się znów przemieniło. Teraz to ona kontrolowała naszym ciałem. Skąd to wiedziałam? Chyba to jednak ona myślała za mnie...

* * *

Spojrzałam na ukochanego.
-Lucjan.. - powiedziałam to ze łzami w oczach.
-Daiana? - spytał z niedowierzaniem – Czy ty... ją opętałaś...?
Wzdrygnęłam się.
-Pozwoliła mi...
Zaczął podchodzić bliżej mnie.
-Nie dotykaj jej! - ryknął z mocą Michael lub jak kto wolał Tommy.
Oni byli w swoich postaciach. Chyba zmienili się, gdy ja opętałam dziewczynę. Lucjan nie zwrócił uwagi na jego groźbę. Chwycił moją szczękę pewnie swoimi mocnymi dłońmi. Z uwielbieniem w oczach patrzył na mnie.
-NIE! -wrzasnął anioł.
Mój kochany złożył mi pocałunek na moich spierzchniętych wargach. Jego własne były spragnione i zachłanne. Odpłynęłam. Siedząc w Elizabeth wciąż za nim tęskniłam. Teraz musiałam go zniszczyć... Nie mogłam tego zrobić. Oddałam się pocałunkowi. Wiedziałam, że moi przyjaciele już nimi nie będą... W końcu wrócił mi rozum. Byliśmy przy ludziach i...
-Lucjan... - powtórzyłam rozmarzona odrywając się od niego.
Położyłam mu dłoń na torsie. Sama nie wiem kiedy on mnie objął w pasie.
-Tak Aniele? - spytał sennie.
-Nie.. -powiedziałam odsuwając się od niego.
Obudził się. Zamrugał zdezorientowany. Wyciągnął dłoń w moją stronę.
-Daiano?
Przymknęłam oczy.
-Oni mają po prostu inną formę.. - wskazałam na Odmieńców – Ja przejęłam jej ciało. To jej życie... Nie mogę jej tego robić... Wiesz jak cię kocham... Ale.. Zapomnij... Odejdź... Znajdź inną... Ja będę żyć w niej... Potem, gdy ona umrze z dala od tych dziwnych boskich światów, ja nie pożyje dłygo... Wiesz o tym dobrze... Nie bądź masochistą.. Umrę.. Nie długo..
Odwróciłam się. Chciałam stamtąd uciec.
-Ukarzcie się – szepnęłam w stronę aniołów.
Już nie były to ich słabe imitacje.. Zaświecili się. Pamiętali wszystko. Klara wpatrywała się we mnie.
-DAIANO! NIE MÓW TAK! PRZEŻYJESZ! - płakała młoda.
Kuło mnie w piersi.
-Nie odchodź... wymyślimy coś.. - ciągnął mój kochany – zamieszkamy na Ziemi... Gdzie chcesz..
-Lucjan – przerwałam mu – nie mogę zabierać życia Elizabeth...
Spojrzałam na niego. Wyglądał na bezradnego i słabego.
-Aniele... - jęknął.
-Znajdź inną... UMIERAM! Mam ci to przeliterować?! UMIERAM!!! UMRĘ ZA 50-60 lat! I Albo będę przy tym utrzymywać życie człowieka i będę z nią jednością, albo będę błąkać się po świecie bez nikogo... Uwierz mi, że wolę to pierwsze! CHCĘ BYĆ Z TOBĄ! ALE UMIERAM! LUCJANIE! JA UMRĘ! - wykrzyczałam mu wszystko.
Łzy leciały mi ciurkiem. Czułam, że moi przyjaciele są zdziwieni.
-Daiano...
-Nie. Zostaw tą kobietę w spokoju. - rozkazałam mu pewnie – A mnie... Już nie zobaczysz... Więc znajdź inną... - spojrzałam mu prosto w oczy – Kocham Cię...
-NIE! - krzyknął.
Jednak ja już oddałam ciało właścicielce.

* * *

Rzuciłem się w stronę Anielicy. Jednak kiedy tylko mrugnąłem stała tam jej mizerną ludzką postać. Nie wierzyłem, że to zrobiła... Jak mogła mnie tak zostawić. Dziewczyna rozszerzyła oczy ze zdumienia. Anioły się uwolniły. Upadli chcieli ich zaatakować i pozabijać, ale podniosłem rękę. Zatrzymałem ich.
-Ja też ją kocham... Ale umiem ją puścić wolno.. - powiedział z mocą Michael.
Spojrzałem mu wściekle w oczy. Anioły zaświeciły się i uniosły w górę. Byli wstrząśnięci. Nic nie mogli więcej zrobić. Złapałem Elizabeth za ramiona.
-Zapomnij o nich, o mnie i o całym ty świecie..
I odepchnąłem ją. Odwróciła się i zaczęła iść. Poczułem, że mięknę. Odesłałem moją jedyną prawdziwą miłość w świat bo tak chciała..
-Haha! Widzę, że mnie ominęła niezła scena! - parsknął mój ojciec, który pojawił się znikąd.
-Zamknij się... - warknąłem
-Oj już nie denerwuj się Synu... Odzyskasz ją..
Spojrzałem tęsknie w stronę dziewczyny.

-Wątpię...

czwartek, 6 lutego 2014

Blog zawieszony!

No niestety szkoła... Nie wyrabiam :/ Postaram się dodać post za tydzień z nowym rozdziałem. Jeśli mi się uda to nawet w niedziele... Ale kochani w tym tygodniu nie... Wiem, że i tak nie czyta tego bloga no... ale warto napisać :) Przepraszam i obiecuję poprawę <3

sobota, 1 lutego 2014

Współpraca :D

Chciałabym was zachęcić do czytania :3
Wraz z Kamilem, albo tak zwanym Terrmine zaczęliśmy współprace! 
Aktualnie zaczęliśmy pisać bloga o podobnej tematyce co ten blog. Oczywiście zanim udało nam się napisać pierwszy rozdział to zdążyliśmy się trochę posprzeczać.. Tak czy siak zapraszam!

http://nawroceni-aniol-i-demon.blogspot.com/

Rozdział IV Modlitwa

 Myśli mi się plątały. Nic nie było pewne,a tym bardziej normalne. Obrazy zlewały się powoli w coś co miało sens... Chociaż w części... Byłam w wielkim ogrodzie. Było tu mnóstwo zwierząt, która o dziwo nie polowała na siebie. Widziałam jak gazel ociera się o lwa... Był to szokujący widok. Trawa była miękka i puszysta, a gleba żyzna. Drzewa były wyższe niż najwyższe drapacze chmur w Nowym Yorku. Liany i mech były wszędzie. Krzaki miały na sobie wielkie dorodne kwiaty. Rzeki były czyste i piękne. W samym środku ogrodu stało drzewo. Kusiło swoimi czerwonymi jak rubiny owocami... Jednak co to było w porównaniu do owoców z innych drzew? Ujrzałam kobietę. Miała piękne, idealne ciało, długie kręcone krucze włosy sięgały jej do pasa. Turkusowe oczy były otoczone grubymi rzęsami. Kolor skóry miała jasny. Była pełna życia i zdrowa. Sięgnęła po to nieszczęsne jabłko. Wzięła kęs, a miłość z jej oczu zastąpił strach. Próbowała zakryć swą nagość dłońmi. Wyciągnęła rękę z zakazanym produktem w stronę krzaków. Spojrzałam w tamto miejsce. Stał tam wysoki mężczyzna. Blondyn o czekoladowych oczach. Miał niesamowicie wyrzeźbione mięśnie. Widziałam, że miał bliznę na wysokości żeber. Spojrzał z przerażeniem na swoją towarzyszkę.
-Ewo... -jęknął.
-Adamie... mówię Ci... Świat wygląda teraz zupełnie inaczej... - powiedziała ze zdecydowaniem.
Mężczyzna niepewnie wziął owoc od Ewy. Ugryzł plon. Jego oczy się rozszerzyły. Zgrzeszyli. Niebo się rozstąpiło. Poczułam w palcach metal. Spojrzałam na swoje dłonie. Trzymałam w niej srebrny miecz. Puerignis... Syn Ognia...
Wielki, długi, lekki miecz. Jego ostrze płonęło pomarańczowo-niebieskim płomieniem. Musiała minąć chwila bo, gdy mój wzrok spoczął ponownie na ludziach, byli ubrani w odzienie z bluszczu. Zdołałam usłyszeć ostatnie słowa Ojca: „...Oto człowiek stał się taki jak My: zna dobro i zło; niechaj teraz nie wyciągnie przypadkiem ręki, aby zerwać owoc także z drzewa życia, zjeść go i żyć na wieki.”.
Miałam ich wygnać. Wiedziałam to bo Bóg mi to powiedział. Nie wiem kiedy... Snop światła znikł. Para nadal wpatrywała się w niebo. Ich wzrok przeniósł się na mnie. Zaczęłam iść w ich stronę.
-Nie... - pisnęła brunetka – nie wyganiaj go... Toja go zmusiłam!
Nieczuła na prośby podleciałam do nich. Adam wyszedł na przód.
-Nigdzie nie idziemy!
Byłam metr od niego. Zamachnęłam się mieczem. Na ich twarzach pojawiło się przerażenie. Usłyszałam ich krzyk. Otworzyłam oczy. Ciężko oddychałam. Patrzyłam w biały sufit. Leżałam na miękkiej kanapie. Nade mną unosiły się niby duchy. Wielkie dusze ze skrzydłami wpatrywały się we mnie z niepokojem. Podniosłam się. Wszyscy moi przyjaciele siedzieli wokół mnie i wpatrywali się we mnie. Anioły były dokładnie nad nimi. Ich anielskie duszę się martwiły o moją, a moi ludzcy przyjaciele o mnie. Wzięłam wdech. Mrugnęłam. Anioły znikły. Rose się podniosła.
-El? - szepnęła.
Pomasowałam się po karku. Wszyscy wstali. Widać było, że kamień spadł im z serca.
-Żyje.. Spokojnie...
Zaczęła mnie boleć głowa.
-El.. - zaczął Tommy – Wiesz może jak ty to..?
-THOMAS! - krzyknęła Meg.
-Ona dopiero się obudziła! - syknęła Rose.
-Dobra.. dobra.. - podniósł ręce w poddańczym geście.
-Ej.. wiecie co? - spytałam łapiąc się za czoło – Miałam dziwny sen...
Nachylili się nade mną.
-Jaki? - spytała Meg.
-Śniło mi się, że jestem Aniołem, który wygonił Adama i Ewe z Raju...
Spojrzeli po sobie. Rzuciłam im pytające spojrzenie.
-Czy coś się stało kiedy byłam nieprzytomna?
-Nic – powiedzieli jednocześnie.
Odpowiedź była prosta. Coś się stało. Musiałam się dowiedzieć co... Pytanie brzmi jak? Na pewno mi nie powiedzą...
-Mam wrażenie, że czegoś brakuje... - powiedziała z wahaniem Rose.
-A masz na myśli..? - przekrzywiłam głowę.
-Pamięć. Brakuje jej nam. Przynajmniej w dużej mierze... - uderzyła pięścią w otwartą dłoń – Musimy ją odzyskać!
Młoda przewróciła oczami.
-Niby jak?
Spojrzała na nas z wyższością.
-Pójdziemy do duchownych...

* * *

Staliśmy przed wielkim gotyckim kościołem. Zbudowano go z białych cegieł. Piękne turkusowe okiennice, wielkie stare mosiężne drzwi... Po prostu.. wszystko tu było wspaniałe.. Uśmiechnąłem się.
-No.. dziewczyny... gotowe na spotkanie z księdzem?
I ruszyłem do przodu. Naparłem na wielkie wrota, a te odskoczyły. Były dobrze naoliwione. Świątynia była jeszcze piękniejsza w środku. Usłyszałem jak Anielice stąpają nie pewnie za mną. Rzędy ławek z jasnego drewna były skierowane w stronę wielkiego ołtarza. Na wielki stół położono śliczny perłowy obrus. Wszędzie stały wazony z ślicznymi kwiatami, których nazw nie znałem. Z turkusowych witraży padało tego samego koloru światło... Wyglądało to zjawiskowo. Szedłem dalej. Uklęknąłem w pierwszej ławce. Moje przyjaciółki zrobiły to samo. Siedzieliśmy tak parę minut. Wpatrywaliśmy się w siebie. Rose parsknęła śmiechem.
-Wiecie.. nie możemy siedzieć tak cały dzień...
Zapadła głucha cisza. Meg zaświeciły się oczy.
-A może.. pomódlmy się?
Był to dość niecodzienny pomysł. Ale skoro jesteśmy aniołami... To chyba nasza modlitwa zostanie wysłuchana? Odchrząknąłem.
-Warto spróbować... - schyliłem głowę – Ojcze nasz...
-Któryś jest w Niebie.. - dołączyła Megan.
-Święć się imię twoje... - wtrąciła Elizabeth.
-Przyjdź królestwo twoje.. - chciała pociągnąć Rose.
Światło zajaśniało. Promienie słońca padały prosto na nas. Nie przerwaliśmy paciorku i mówiliśmy chórem. W sumie.. bardzo dobrze nam to wychodziło...
-Znaleźliście ją... Bardzo dobrze... Jestem z was dumny..Wiem, że chodzą wam po głowie różne pytania... Ostrzegałem, że stracicie pamięć.. Jednak dam wam wspomnienia, które pozostały na dnie waszych pamięci...
Świat pojaśniał. Otuliła mnie fala ciepła. Wszyscy patrzyli po kościele zdezorientowani. Nagle odezwała się Meg.
-Panie...- pisnęła. Pierwszy raz zobaczyłem ją tak... Przestraszoną?- Kogo znaleźliśmy?
-Dowiecie się w swoim czasie...
Światło przestało na nas padać. Wszystko wróciło do normy. Dziewczyny były w szoku. Zacząłem pamiętać... TO było jak wtedy gdy brakuje ci słowa.. i nagle je pamiętasz. Daiana. Anielica zesłana do piekła. Nie Upadła. Zginęła. Trzeba ją znaleźć. Znaleźliście ją... Spojrzałem na Elizabeth. Blond włosy zakrywały jej twarz. Czułem, że też odzyskuje pamięć. Rose zamrugała.
-Co pamiętacie?
-Pamiętam tylko, że mieliśmy znaleźć Anielice Daiane... - odparłem.
-Czesała mi włosy... - dorzuciła Meg.
Utkwiliśmy wzrokiem w El.
-Nic... - usłyszałem jej zapłakany głos.
Megan położyła jej dłoń na ramieniu.
-Co?
-Nie pamiętam nic... - to powiedziawszy przytuliła się do młodej.
Rose zaczęła ją pocieszać. Rozglądnąłem się. Światło nie padało już z znikąd. Poczułem.. dziwną pustkę.. Była cisza.
-Chyba powinniśmy już stąd iść...
Elizabeth wstała. Ruszyliśmy do wyjścia. Spuściłem wzrok. Będzie jej ciężko. To musi być Daiana.. Jakaś część mnie była tym zafascynowana. Naparłem na drzwi. Zobaczyłem ruch. Stał tam mężczyzna ubrany rockowo. Na jego twarzy pojawił się wredny uśmieszek. Bruce.. Nie wszedł by do poświęconej budowli... Chyba... Zasłoniłem przyjaciółki sobą.
-Spokojnie.. Nie przyszedłem was zabić... - mrugnął jednym okiem.
Zapadła cisza. Oparł się o framugę świątyni.
-A więc.. - spojrzał na Elizabeth – Twój kochaś ma propozycje...
-Kochaś? - podniosła brew El.
Wybuchnął śmiechem.
-Czyli to prawda, że straciłaś pamięć na zawsze...

* * *

Patrzyłam na Upadłego z niedowierzaniem.
-Straciłam...
-Tak tak.. na zawsze – podniósł ręce – straszne! Wielki szok i w ogóle... - użył w te słowa sporą dawkę sarkazmu.
-Przestań... -jęknęłam – lepiej mów o co chodzi z tą umową...
-Piekło Cię zmieniło Daiano...
Denerwował mnie.
-Mów...
-Jeszcze nie jesteś moją królową – podkreślił słowo „jeszcze:.
Westchnęłam. Prychnął.
-Dobra! Lucyfer proponuje wymianę.. Ona – wskazał na mnie – za waszą Ivy... Albo jak wolicie Jenn..
Zabrakło mi powietrza.
-Zgoda.. - powiedziałam.
Tommy spojrzał na mnie karcącym wzrokiem.
-Hola hola.. To chyba my się musimy zgodzić!
Bruce wzruszył ramionami.
-Raczej nie.. Tak samo było gdy szła do Piekła...
Thomas spiorunował go spojrzeniem.
-To nie twoja decyzja Upadły...
Nie zwrócił uwagi na słowa Tommy'ego. Patrzył mi w oczy. Usłyszałam jego głos w mojej głowie. Jutro.. 13:00... Pod kościołem. Lepiej przyjdź sama...