poniedziałek, 28 grudnia 2015

Świąteczny prezent ~ czyli jak wrócić z hukiem :>

Witam was moje skarby <3
Postanowiłam, że wrócę do pisania bloga. Chciałam pisać dla wydawnictw.. ale nie umiem.
Potrzebuję kontaktu z ludźmi.. Także wracam robaki.
Z nową historią, nowymi bohaterami, ale tym samym światem...
Zapoznajcie się więc proszę z moimi nowymi robaczkami..
Poznajcie
Arysteę, Gabriela i Taidę.
Mój tegoroczny prezent świąteczny dla was ^.^
_________________________________________
______________

          Boże Narodzenie... Magiczny czas... Przynajmniej tak słyszałem. Minęły lata od śmierci Daiany i Rose, a czułem, że minął zaledwie dzień... Ból nadal był taki sam. Muskałem popękaną kamienną płytę. Tylko dzięki niej widziałem upływ lat... Śnieg zbierał się niczym cienki kożuch na napisie. Nie czułem zimna... Nie tutaj...

          -Lucjanie proszę.. - wydusiła z siebie drżącym głosem Ivy – Jest strasznie zimno...
          Podniosłem się na równe nogi i spojrzałem na nią. Otuliła się dokładnie białym płaszczem,a jej ciemne oczy wwiercały się we mnie ze smutkiem.
          -Chodźmy... zaraz zaczną się audiencje.. - westchnąłem bez uczuć.
          Kiwnęła ochoczo głowę i zamachnęła się dłonią. Przed nami otworzył się fioletowy portal do Piekła. Podałem jej z uśmiechem ramię i przyjęła je z chęcią. Poczułem jak jej zmarznięte palce
owijają się wokół mojego łokcia i ruszyliśmy do domu.




* * *



          Wrota otworzyły się przede mną. Wkroczyłam pewnym krokiem do sali tronowej na krwistoczerwonych obcasach. W rękach miałam skórzany segregator, który bezskutecznie próbowałam uzupełnić. Stukałam szpilkami o rubinowy dywan. Na przeciwko wejścia, na złotym tronie siedział król Lucyfer.
          Wyglądał staro. Nie tak jak kiedyś... Jego broda była przerzedzona, pod oczami zrobiły mu się fioletowe wory, dawne złote oczy... niemal sczerniały całkowicie. Ból odbił się na jego zdrowiu... Przynajmniej tak słyszałam w opowieściach... Zobaczywszy mnie uśmiechnął się lekko.
          „Tak widział swoją Rose..” - mawiała Ivy. Upadła była niezwykle spokojna i dobra.. Nie wiem jak taka dobra dusza mogła upaść... Nie wiem kim była Rose, a o Daianie wiedziałam niewiele.. Pytałam się o nie, ale żaden anioł i demon nie byli wstanie mi powiedzieć. Bano się o nich wspominać. Wszyscy wspólnicy jego ojca nie żyli, a jego przyjaciele stali za nim murem.
          -Arysteo! - przywitał mnie przyjaźnie – Przynosisz dobre wieści? Co słychać u starego Michaela?
          Przegryzłam delikatnie dolną wargę. Nienawidziłam go zawodzić. Pracowałam dla niego na Ziemi z jego dawnym przyjacielem Michaelem. Szukaliśmy sposobu na uratowanie duszy strawionej krwią Abaddona. Sprawdzaliśmy wszystkie możliwe dane... jednak mimo wieków szukania odkryliśmy może dwie strony kartek, które mogłyby coś wskórać. Jednak one były.. nie pełne..
          -Niestety panie... - jęknęłam – Anioły coś ukrywają.. Ciągle się kręcą wokół biura.. wciąż brakuje nam pełnych informacji co do nienarodzonych dzieci.. Według ksiąg – otworzyłam segregator – dusza nie umiera.. jednak nie wiemy co się z nimi tak naprawdę dzieje...
          Król i Sekretarz wymienili spojrzenia pełne nadziei. Blondynka zaczęła coś szybko notować. Lucyfer podniósł się z tronu i podszedł do mnie. Złapał moje dłonie i ścisnął je delikatnie.
          -Dziękuję ci.. Sprawujesz się na tym miejscu lepiej niż mogłem sobie wyśnić... Jednak muszę zmienić trochę twoją pracę... - wwiercał się spojrzeniem w moją dusze – Jesteś moim najbardziej zaufanym młodym Upadłym...
          Kiwnęłam głową i serce zaczynało mi szaleć od adrenaliny. Zadania od Pana Piekieł były zawsze ciekawe i pełne nowych wrażeń. Poczułam, że w mojej dłoni pojawił się zimny i ciężki, aczkolwiek mały przedmiot.
          -Moja Arysteo... Narodzi się na ziemi człowiek z mocą... - mówił spokojnym głosem – Niebo wystawiło już przedstawiciela przy ciężarnej... Nie możemy być gorsi. Chcę byś była naszą przedstawicielką, więc wręczam ci moją pieczęć by ci skrzydlaci zasrańcy wiedzieli, że traktujemy tą sprawę poważnie.
          Wypuściłam nerwowo powietrze z ust. To musiała być coś wielkiego... Ludzie z mocą rodzą się bardzo rzadko.. Ta moc sprawia, że zrobią w życiu coś wielkiego... Coś co zmieni jakiś aspekt wojny pomiędzy Niebem, a Piekłem. Wtedy wystawiano swoich przedstawicieli. Można było walczyć o duszę i nakłaniać ją do dobra, jak i do zła. Przełknęłam głośno ślinę.
          -Kogo wystawili? - wydusiłam z siebie.
          Mój pan zbladł. Spuścił wzrok na ziemie. Widać, że wściekłość się w nim gotowała. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale żaden dźwięk się nie wydobył
          -Gabriela... - wysyczał z nienawiścią.
          Czułam jak kolana pode mną się uginają. Serce biło mi jak szalone i zapomniałam przez chwilę o oddychaniu.
          -Ten Gabriel? - czułam, że nie mówię już z taką pewnością.
          Upadły skinął głową. O cholera. Mowa była o nie byle jakim aniele, ale archaniele. Wojowniku bożym. Czarnym Aniele.
          Ten wysoko postawiony jegomość sprawował pieczę nad Rajem. Dlaczego więc tak ważną osobę ściągano na ziemię? Próbowałam sobie przypomnieć czego opiekunem był.. zwiastowania, zmartwychwstania, miłosierdzia, kary, śmierci, objawienia... Zadrżałam. Co tym razem miało się stać? Widać pytanie miałam wymalowane na twarzy.          -Zobaczymy.. - odpowiedział na moje myśli Lucyfer i położył mi dłoń na ramieniu. - Sam też się boję dziecinko..
          Kiwnęłam niepewnie głową. Mężczyzna wrócił na tron, a ja skłaniając się nisko wyleciałam z sali.




* * *

          Siedzieliśmy na fotelach, ignorując swoją obecność. Pokój w którym się znajdowaliśmy był podobny do wszystkich w tym budynku. Żółte ściany i białe kafelki na podłodze były czyste, ale mimo wszystko stare. Byliśmy skupieni na kobiecie. Anna leżała na śnieżnobiałym łóżku szpitalnym. Jej brązowe włosy były nieumyte, posklejane od potu. Dłonie kurczowo zaciskała na metalowej poręczy.
          -Nie przeżyje... - powiedziałam beznamiętnym głosem.          Siedziałam wypełniona dumą. Swoje krucze skrzydła miałam szeroko rozłożone, a włosy miałam w idealnym nieładzie. Moja krótka, obcisła skórzana sukienka podkreślała moje krągłości. Miałam pomalowane usta krwistoczerwoną szminką. Wyglądałam jak definicja pokusy.
Nienagannie zachowanie Gabriela momentami mnie denerwowało. Siedział wyprostowany w śnieżnobiałej szacie. Biła od niego lekka poświata, a z jego poukładanych loków nie wystawał żaden niesforny kosmyk.
          -Przeżyje... Musi przeżyć... - odpowiedział ze stoickim spokojem.
          W tym momencie z gardła kobiety wydarł się nieludzki krzyk pełen bólu i cierpienia. Oboje podnieśliśmy się ze swoich miejsc na równe nogi. Gabriel wyminął pośpiesznie lekarza i przyklęknął przy prawicy kobiety. Zaczął odmawiać cicho modlitwę. Westchnęłam ciężko i podeszłam od drugiej strony łóżka. Spojrzałam na twarz umierającej. W głębi duszy... współczułam jej...
          Nagle Anna złapała mnie za nadgarstek. Przerażona chciałam się cofnąć, ale mnie przytrzymała. Wwiercała się we mnie wzrokiem. Gabriel przerwał swój paciorek i przybliżył się do nas. Ledwo oddychała. Bicie jej serca przyśpieszyło. Kąciki warg kobiety wykrzywiły się w lekki uśmiech.
          -Zaopiekujcie się moją Taidą... - wykrztusiła.
          Stałam jak sparaliżowana, a ciężarna opadła bez życia na poduszkę. Otworzyłam usta by wydobyć z siebie choćby słowo i w tym momencie usłyszeliśmy płacz dziecka.




_____
____________
Tada?

piątek, 14 listopada 2014

Rozdział VI: Nowa era

BĄDŹCIE DUMNI XD Ostatni rozdział <3 Czekaliście od lipca, ale w w końcu jest XD Kocham was wszystkich, a za złamane serduszka nie odpowiadam.
__________________________________________
________________


                             Stałam z boku. Byłam przerażona. Lucjan wraz ze swoim ojcem nacierali na siebie. To nie była zwykła potyczka jak zdarzała się w Piekle. To była wojna dwóch dusz. Dwóch niegdyś pięknych i czystych dusz. Dziś obie były zepchnięte ze wszelkich granic moralności. Ich dłonie dusiły się nawzajem. Szaleli jak dwa huragany. Chciałam ich rozdzielić, ale brakowało mi odwagi. Wyglądali jak dwa warczące zwierzęta. To już nie był mój brat czy bratanek. To były dwa potwory. Zawsze byłam osobą, która znajdowała dobro w źle. Jednak to co widziałam... Tu nie było ani krzty dobra. To było starcie dwóch silnych emocji. Pychy i złamanego serca. Bolało mnie serce, ale nie z powodu ich walki i ran. Obaj zsunęli się właśnie na samo dno mroku i zła. Moje serce rozpadało się na kawałki. Śmierć kogoś bliskiego jest bolesna. Jednak jego upadek nie boli mniej. Wiem jak okrutnie brzmi, ale cieszę się, że Daiana tego nie widzi... Tyle zła i nienawiści... Lucjan przycisnął Samuela do ziemi. Pot ciekł mu z czoła. Na twarzy miał czystą furię.
                             -ZABIŁEŚ JĄ! - wrzasnął – ZABIŁEŚ JE OBIE!
Szatan uśmiechnął się z pogardą. Nie bronił się. Podniósł obie dłonie w obrończym geście, ale nic nie robił. Mógł rozbić spojenie syna jednym zgięciem ramienia. Jednak on leżał. Nawet się nie spocił.
                             -I miałem z tego ogromną przyjemność – wysyczał z drwiną.
Lucjan ryknął jak zwierzę. W jego wrzasku było tyle samo bólu, smutku i nienawiści. To był dźwięk rozpaczy. Wbił dłoń z żebra ojca. Król Piekła splunął mu w twarz krwią. Lucyfera wypełniła adrenalina. Rzucił ojcem o ścianę. Poczułam jak ziemia pod moimi stopami się zatrzęsła. Jego ogromne czarne skrzydła rozłożyły się szeroko. Stanął nad Szatanem jak śmierć. Jego złote oczy świeciły się z podekscytowania i bólu. Wykrzywił usta w ten sam drwiący uśmieszek co jego ojciec. Ledwo łapałam oddech. Nie mogłam już nic zrobić. Samuel był jak lalka. Nie walczył, nie bronił się. Miał podpite oko, z lekko rozchylonych ust ciekła mu świeża krew. Płyn lał się również z jego nosa. Skrzydła miał skulone, a kończyny powyginane w różne strony. O to Szatan upadł tak jak powinien upaść.
                             Nadal nie rozumiałam jego intencji. On nienawidził innych. Był wcieleniem zła, a jednak pozwalał by jego syn, którego traktował jak ścierwo lub zwykłą zabawkę pomiatał nim. Mój brat się nie ruszał. Teraz Lucyfer podniósł długi miecz ojca. Świecił się okropnie mdlącą czerwoną poświatą. Z tej broni zginął nie jeden anioł i nie jeden demon.
                             -Kto od miecza wojuje – podniósł miecz w obu dłoniach nad Szatana – od miecza ginie.
                             I zadał ostateczny cios. Czaszka Upadłego rozłupała się na pół, a on sam zastygł. Nagle jego zmasakrowane resztki skamieniały, a on zmienił się w pył. Upadłam na kolana i wydałam z siebie dziwny dźwięk. Wszyscy upadli skierowali przerażony wzrok w moją stronę. Czułam jak od środka się rozłamuję. Nie mogłam złapać oddechu. Nie mogłam uwierzyć co się stało. Moje serce przestało pracować. Nie mogłam bez nich żyć. Moje rodzeństwo, najważniejsze, ulubieńcy Boga.. Najważniejszy skład Boskiej rodziny. Niemal wszyscy nie żyją. Zalała mnie fala bólu. Pustki. Poczułam okropny ból w głowie. Poczułam jak się rozpadam. Lucyfer podbiegł do mnie i mnie chwycił za łokcie. Pogłaskał po głowie.
                             -Wszystko będzie dobrze.. - szepnął.
Jednak ja i moje serce znaliśmy prawdę. Już nic nigdy nie będzie dobrze...

Parę miesięcy później...

                             Siedziałam w sali tronowej. Nie w tej samej co kiedyś. Byłam w Piekle. Zostałam kronikarką Piekła i doradcą nowego króla.
                             Po tym jak się otrząsnęłam musiałam czymś zająć myśli. Uciekłam od świata i nie zamierzam wracać. Teraz zrozumiałam idee kary jaką zadał synowi Samuel.
Szatan był zły. Gorszy niż ktokolwiek inny. Zadał swojemu synowi najgorszy cios jaki mógł.                              Odebrał mu wszystko. Łącznie z Dianą, córką, marzeniami i nadzieją. Jeśli myślicie, że wiecie co to zło, to jesteście głupi.
                             Lucjan jest gorszy od ojca. Wypełniony zgorzknieniem i smutkiem wykazał największe okrucieństwo jakie widziałam. W furii wymordował każdego sługę ojca. Zostało parę nielicznych demonów i upadłych. Jednak to mu nie wystarczyło. Na Ziemi zapanował chaos. Trwa kolejna wojna. Ludzie giną, ale tym razem prowadzeni przez niego są gorsi i okrutniejsi. Palą żywcem dzieci, wrzucają do żrącego kwasu kobiety,a mężowie są rozrywani na strzępy lub co gorsza żyją w stanie obłędu. Nikt nie umie go zatrzymać. Niebo działa, ale nie idzie im to w ogóle. Dziwie się, że zło jeszcze nie wygrało.
                             Kara Samuela jest najokrutniejszą jaką można sobie wyobrazić. Lucjan nigdy nie zobaczy Daiany i córki. Do końca życia będzie żył w bólu i do końca będzie się obwiniać o to co się stało. Życie ze świadomością swoich błędów, które przeważyły nad życiem naszych bliskich, to nie życie. To wieczne cierpienie. A przecież zranione zwierzę jest gorze niż jakiekolwiek nawet najbardziej agresywne zwierzę. Demony i Upadli kłaniają się mu do stóp. Każdy boi się gniewu Lucyfera. Zmienił się. Już nigdy nie będzie tym samym ukochanym Daiany. Nigdy.
                             Teraz ten zraniony lew jest okrutniejszy niż całe Piekło. On pogrąża się w ciemności. Już nie ma dla niego nadziei. Lucjan znikł. Teraz Lucyfer pokazuję jak wygląda prawdziwe zło. Samuel nie zabijał dla zabawy. Samuel walczył o to by Bóg zobaczył, że ludzie są źli. Walczył dla swojej chorej fanaberii. Lucjan nie walczy o nic. Lucjan po prostu zabija i morduję. Mści się na wszystkich i na wszystkim. Co gorsza on nie dba o swoje życie. On po po prostu przekracza wszelkie granicę. Nie dba o karę. Cierpienie? Już nikt mu większego nie zada. Śmierć? Czeka na nią. Ból? Gorszy nie istnieje. O to jest najgorszy wróg. Taki który nie ma już nic co chce chronić. Anioły boją się upadać,a demony i upadli boją się wychylać czy mówić. O to nadeszła nowa era. Era, której nikt nie przetrwa.

                             Codziennie chcę powiedzieć mu, że gdyby Daiana go zobaczyła umarła by znowu. Jednak jeszcze mam trochę rozumu i nie będę na siebie wydawała wyroku śmierci, 


_________________________________________________________________________________
Kc was XD <3 Bądźcie dumni! Napiszę od początku to i wyślę do wydawnictwa! 
Wszelkie hejty i zażalenia proszę w komentarzach XD  

wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział V "Kto by uderzył swego ojca albo matkę, winien być ukarany śmiercią." (Wj 21, 15)

DUDUDUDUM ;-; Przed ostatni rozdział! Zażalenia i załamania na temat zabijania bohaterów
 tu proszę w wiadomościach -> https://www.facebook.com/liwia.mackow
_____________________________________________________
__________________________



      Czego można się spodziewać po moim synu? Jaki on przewidywalny... Gdy tylko wrócił wyzwał mnie na pojedynek na śmierć i życie.. Nie no okey... Bardziej zaciekawiło mnie, że towarzyszyła mu moja siostra... Chłopak ma dar.. Przez wieki próbowałem zachęcić Serafiny do upadku, ale się stawiały. Lucjan był dwa razy w Niebie i dwukrotnie przyprowadził ze sobą którąś z moich sióstr. Zdolniacha...
      Wyznaczyłem Rokitę do przygotowania pola bitwy. Jak zwykle przyjął rozkaz bez mrugnięcia okiem. W ciągu paru godzin zdołał ogrodzić płotkam plac, na którym pierwszy raz odeszła od nas Daiana. Bitwa miała się odbyć dopiero za parę godzin, więc miałem jeszcze trochę czasu dla siebie.
      Spacerowałem po ziemskim cmentarzu. Tylu ludzi umierało w młodym wieku.. Przerażające... To chyba jakaś idiotyczna tradycja, że Upadli tworzyli groby swoim zmarłym. Ponieważ jako anioły nosimy tylko imiona, nazywaliśmy przyjaciół na nagrobkach „Smith”. Może i faktycznie jest głupia, ale jednak pozwala nam na jakby... porozmawianiu samym ze sobą nad grobem ukochanej osoby.
      W ludzkim świecie panowała noc. Czarny żwir skrzypiał pod naciskiem moich stóp. Wysokie drzewa odgradzające świat od cmentarza cicho szumiały, jakby dzieliły się sekretami. Do mych uszu dochodziło cykanie świerszczy. Jednak cuda natury nie przyciągały mojej uwagii... Interesowało mnie niebo. W nocy zamieniało się w coś niesamowitego. Gwiazdy, przypominające małe diody rozjaśniały nicość. Czasami do tego stopnia, że kruczy kolor nieboskłony zmieniał barwę do granatu. Tu, na obrzeżach Los Angeles, z dala od miastowego „smoka” można nawet było dostrzec fioletowe odcienie drogi mlecznej. Sam nie wiem co mnie w tym pasjonowało... Jednak jakaś magiczna siła, niezrozumiała dla nikogo, kazała mi wpatrywać się w niebo.
      Zatrzymałem się. Dotarłem do mojego celu. Stałem przed grobem, którego napis głosił: „Ariel Smith. Żona, matka, siostra. Na zawsze w naszej pamięci. Zm.” i tu data była zamazana. Osobiście starłem ten okrutny napis z nagrobka żony. Jej anielskie imię brzmiało Aariel, ale uwielbiałem mówić do niej ludzkim odpowiednikiem tego świętego imienia.
      -Ariel... - powiedziałem łamiącym się głosem. - Co ja mam zrobić...?
    Kucnąłem przy kamiennej płycie i położyłem na niej dłoń. Światło księżyca odbijało się w niej. Od kamienia było chłodem.
      -Co ja narobiłem... - jęknąłem.
Łzy ciekły mi z oczu i opadały na ziemie.
      -Co mam zrobić? - krzyknąłem z frustracją w niebo.

* * *

      -Nienawidzę tego.. - warknął syn Szatana, ściskając kurczowo kartkę.
Staliśmy w pokoiku, gdzie jeszcze nie dawno spał spokojnie z wtedy żywą Daianą. „1. Powiedz jej, że byłam szczęśliwa. 2. Przypominaj jej, że zrobiłbyś dla niej wszystko. 3. Stój za nią murem. 4. Rób wszystko by miała dobre dzieciństwo.. 5. Nie pozwól by poznała Samuela. 6. Przypilnuj by chodziła do kościoła. 7. Nigdy nie zabraniaj jej przyziemnych rzeczy. 8. Mieszkaj z nią gdzieś nad morzem, wiesz, że jako Trójka miałam sentyment do wody. 9. Kupuj jej róże na urodziny. 10. Przypilnuj bym spoczęła wśród pęków róż.” - to głosił krótki testament mojej Siostry. Spojrzałam zmartwiona na Bratanka.
      -Wiesz... - szepnęłam cicho – Spełniłeś parę punktów z tej listy nieświadomie.. Może... może skoro nie masz córki.. To rób wszystko z myślą o nich?
      Lepszego pomysłu nie miałam. Westchnął zrezygnowany i wyszedł napięcie z pokoju. Przewróciłam oczami. Nie był inny od Ojca... Łatwo było go wytrącić z równowagi i uciekał od problemów. Nie mógł... nie wiem... znaleźć jakąś Upadłą i się upić? Pójść na imprezę i tańczyć bez opamiętana? Oczywiście, że nie.
W tym punkcie też przypomina swego rodzica. Jego żałoba jest wieczna i nie można przywołać go do zdrowego rozsądku. Będzie zanurzał się w otchłani samotności, do momentu, gdy smutek przerodzi się w podłość i złość.

* * *

      Pora kogoś zabić. Mam dość. Chcę już zejść z tego świata, Westchnąłem. Nie umiałem się dogadać z Jedynką. Była zbyt... pocieszająca? Nie wiem już jak można określić tą upierdliwą Serafinę. Praktycznie wyskoczyłem z budynku i od razu udałem się na plac. Ponownie rozwinąłem testament ukochanej. „1. Powiedz jej, że byłam szczęśliwa. 2. Przypominaj jej, że zrobiłbyś dla niej wszystko. 3. Stój za nią murem. 4. Rób wszystko by miała dobre dzieciństwo.. 5. Nie pozwól by poznała Samuela. 6. Przypilnuj by chodziła do kościoła. 7. Nigdy nie zabraniaj jej przyziemnych rzeczy. 8. Mieszkaj z nią gdzieś nad morzem, wiesz, że jako Trójka miałam sentyment do wody. 9. Kupuj jej róże na urodziny. 10. Przypilnuj bym spoczęła wśród pęków róż”. Tak naprawdę mogłem skreślić wszystko. Pochowałem ją wśród pęków róż, a reszta dotyczyła naszej nie żyjącej córki.
      Schowałem kartkę do spodni i podniosłem wzrok. Plac był gotowy. Na środku stała wielka arena, odgrodzona od widzów siatką. Wzrok zebranych był skierowany w moją stronę. Bez żadnego wyrazu twarzy ruszyłem na pole bitwy. Czerwony piach skrzeczał pod moimi wojskowymi czarnymi butami. Ogrodzona platforma była kwadratowa. Na drugim końcu stał mój ojciec.
      -Pamiętaj... jeszcze możesz się wycofać! - krzyknął.
Chwyciłem za rękojeść od mojego miecza. Uśmiechnąłem się łobuzersko.
      -Chciałbyś...
I wtedy do moich uszu doszedł gong. Oboje rozłożyliśmy krucze skrzydła i wylecieliśmy w górę, by zabić drugiego.

* * *

      Stałem cały przemoczony od deszczu na środku ulicy. Miałem na sobie szary płaszcz, a skrzydła schowane pod skórą. Tak bardzo chciałbym je rozłożyć i po prostu rozbić szybę od tego biura... Czemu Szatan nigdy nie trzymał się umówionych godzin? Co tym razem go zatrzymało? Przestąpiłem z nogi na nogę. Jak dorwę tego dupka...
      -Michael? - usłyszałem aksamitny głos.
      Odwróciłem się w jego stronę. Pod białym parasolem stała niska dziewczyna. Miała czekoladowe włosy, które u dołu jaśniały do blondu. Szaro-niebieskie oczy, otoczone grubą warstwą rzęs wpatrywały się we mnie z niedowierzaniem.
      -Co ty tu robisz? - spytałem.
Victorii nie powinno tu być. Patronka zwycięzców powinna siedzieć wraz z innymi świętymi i... Dziewczyna ściągnęła brwi.
      -Chyba raczej co ty tutaj robisz?
      -Na pytanie odpowiadasz pytaniem? - uśmiechnąłem się szelmowsko.
Przewróciła oczami.
      -Eligiusz upadł... Zabił Klarę... Miałam sprawdzić, czy nie idzie do diabła, żeby do niego się przyłączyć... Mogłabym mu to wtedy wybić z głowy.. Twoja kolej...
Milczałem. Przeniosłem wzrok na chodnik.
      -Ty.. ty... nie możliwe... - cofnęła się z odrazą.
      -Proszę cię... To nie jest tak jak myślisz...
      -To dokładnie o czym myślę! - wymówiła zdanie starannie, oddzielnie akcentując każde słowo.
      -Victorio... zrobiłem to bo...
      -Nie obchodzi mnie to! Złamałeś zasady! Idę.. idę z tym do Ojca... - odwróciła się napięcie.
      -NIE! -rzuciłem w jej nogi nóż, aby ją zatrzymać.
    Nagle światło błysnęło tuż obok mnie. Wybuch odrzucił mnie, aż na drugą stronę ulicy. W miejscu eksplozji stał poważny anioł z wielkimi skrzydłami. Wpatrywał się we mnie z wściekłością.
      -Podnosisz rękę na Siostrę? Złamałeś już zbyt wiele razy prawo nieba jak i Piekła... Teraz przyszła kara...
      Znów błysk mnie oślepił. Nagle poczułem ostrze zanurzające się w moim sercu. Zassałem łapczywie powietrze, a z mej piersi wydarł się okrzyk bólu. Złapałem za rękojeść anielskiego noża. Ostatnie co moje oczy ujrzał zanim zapadłem w wieczny sen... To jak Gabriel podaje rękę Victorii i znikają otoczeni Bożą jasnością...



poniedziałek, 9 czerwca 2014

Nikt nie widział, nikt nie czytał xD

Tag bardzo.. Muszę spytać się was czy podoba się wam ten moment.. Jeśli tak to umieszczę go w 
rozdziale ;3 Jakby się ktoś nie skapnął opowiada Samuel *^*
____________________________________
______________



          Czego można się spodziewać po moim synu? Jaki on przewidywalny... Gdy tylko wrócił wyzwał mnie na pojedynek na śmierć i życie.. Nie no okey... Bardziej zaciekawiło mnie, że towarzyszyła mu moja siostra... Chłopak ma dar.. Przez wieki próbowałem zachęcić Serafiny do upadku, ale się stawiały. Lucjan był dwa Dwa razy w Niebie i dwukrotnie przyprowadził ze sobą którąś z moich sióstr. Zdolniacha...
          Wyznaczyłem Rokitę do przygotowania pola bitwy. Jak zwykle przyjął rozkaz bez mrugnięcia okiem. W ciągu paru godzin zdołał ogrodzić płotkam plac, na którym pierwszy raz odeszła od nas Daiana. Bitwa miała się odbyć dopiero za parę godzin, więc miałem jeszcze trochę czasu dla siebie.
          Spacerowałem po ziemskim cmentarzu. Tylu ludzi umierało w młodym wieku.. Przerażające... To chyba jakaś idiotyczna tradycja, że Upadli tworzyli groby swoim zmarłym. Ponieważ jako anioły nosimy tylko imiona, nazywaliśmy przyjaciół na nagrobkach „Smith”. Może i faktycznie jest głupia, ale jednak pozwala nam na jakby... porozmawianiu samym ze sobą nad grobem ukochanej osoby.
          W ludzkim świecie panowała noc. Czarny żwir skrzypiał pod naciskiem moich stóp. Wysokie drzewa odgradzające świat od cmentarza cicho szumiały, jakby dzieliły się sekretami. Do mych uszu dochodziło cykanie świerszczy. Jednak cuda natury nie przyciągały mojej uwagii... Interesowało mnie niebo. W nocy zamieniało się w coś niesamowitego. Gwiazdy, przypominające małe diody rozjaśniały nicość. Czasami do tego stopnia, że kruczy kolor nieboskłony zmieniał barwę do granatu. Tu, na obrzeżach Los Angeles, z dala od miastowego „smoka” można nawet było dostrzec fioletowe odcienie drogi mlecznej. Sam nie wiem co mnie w tym pasjonowało... Jednak jakaś magiczna siła, niezrozumiała dla nikogo, kazała mi wpatrywać się w niebo.
          Zatrzymałem się. Dotarłem do mojego celu. Stałem przed grobem, którego napis głosił: „Ariel Smith. Żona, matka, siostra. Na zawsze w naszej pamięci. Zm.” i tu data była zamazana. Osobiście starłem ten okrutny napis z nagrobka żony. Jej anielskie imię brzmiało Aariel, ale uwielbiałem mówić do niej ludzkim odpowiednikiem tego świętego imienia.
          -Ariel... - powiedziałem łamiącym się głosem. - Co ja mam zrobić...?
Kucnąłem przy kamiennej płycie i położyłem na niej dłoń. Światło księżyca odbijało się w niej. Od kamienia było chłodem.
          -Co ja narobiłem... - jęknąłem.
Łzy ciekły mi z oczu i opadały na ziemie.
          -Co mam zrobić? - krzyknąłem z frustracją w niebo.

środa, 28 maja 2014

Rozdział IV Pogrzeb

Dobra kochani.. wiem, że króciutki rozdział. ;-; Przepraszam, ale musiałam rozdzielić akcje na dwa rozdziały! A więc.. Zapraszam do czytania! Postaram się jak najszybciej wrzucić kolejny rozdział :3
______________________________________
_______________

Ruszyliśmy wzdłuż alejek. Cisza, aż dudniła w uszach. Trumna nie ciążyła mi wcale.
-Nie rozumiem czemu to robisz.. to cię niszczy! - marudziła Daiana.
Moje sumienie przybrało jej postać. Od kiedy ściągnąłem Ivy z Nieba, chodzi za mną jak cień. Może to i dobrze? Przynajmniej nigdy nie zapomnę jej twarzy... Zignorowałem ją.. Usłyszałem stukanie obcasów. Obróciłem się delikatnie. Kątem oka zobaczyłem blond Serafinę. Sapnąłem zrezygnowany. Jeśli moje sumienie nie dawało mi spokoju, zawsze pouczała mnie Najstarsza Serafina. Niosłem trumnę wypełnioną różami. Chciałem stworzyć dla ukochanej coś na kształt.. Azylu dla nieistniejącej duszy? Tak czy siak.. wykupiłem miejsce na cmentarzu tuż przy krystalicznej rzeczce. Teraz wraz z mężczyzną z zakładu pogrzebowego, nieśliśmy ów drewniane pudło do wykopanej dziury w ziemi. Tuż obok dołu leżało pudło z białymi kwiatami na część Klary, kolejnej martwej siostry Ivy.
-Wiesz, że nie musisz tego robić..? Wiem jak to boli... - powiedziała jasnowłosa wyprzedzając mnie.
Jęknąłem i odwróciłem wzrok.
-Ale zrobię to... Rozumiesz? Bo muszę oddać im cześć... Chociażby symbolicznie... - powiedziałem do obu.
Przewróciły oczami. Ivy nie była świadoma, że tuż obok stoi Daiana... może i była częścią mojej wyobraźni, ale była. Szły ramię w ramię. Poczułem chłodne krople na skórze. Spojrzałem w niebo. Zaczynało padać.
-Super...
Mimo mżawki ruszyłem to przodu. Buty zagłębiały się w błocie. Nieprzyjemne „PLASK PLASK” dochodziło do moich uszu. Spuściłem wzrok. Chciałem schować te kwiaty w pudle do ziemi i mieć to wszystko za sobą. Chciałem już skopać tyłek ojcu i zginąć w boju, by dołączyć do córki i Daiany.
Gostek z zakładu pogrzebowego zatrzymał się. Byliśmy na miejscu. Włożyliśmy trumną delikatnie do dołu. Opadła głucho na dno. Zaczęliśmy wielkimi zielonymi łopatami zasypywać wyrwę. Kiedy skończyliśmy, otarłem pot z czoła. Mężczyzna spojrzał na mnie współczująco.
-No.. to... ja już pójdę.. -dygnął lekko i ruszył ku wyjściu ze cmentarzu.
Przerzuciłem wzrok na kamienny nagrobek. „Daiana Smith, matka, narzeczona, siostra i najlepsz przyjaciółka, Rose Izabell Smith, ukochana jedyna córka, siostrzenica, nienarodzony skarb. Zmarły..” Odwróciłem wzrok. Chciałem zapomnieć tę datę jak najszybciej. Włożyłem ręcę do kieszeni spodni. Tak to jest... Zawsze będziemy ukarani za nasz grzech. Miałem już wszystko, czego chciałem. Po raz pierwszy byłem szczęśliwy... I przez moją głupotę... straciłem wszystko.. Nieodwracalnie.

* * *

Spacerowałem w swoim królewskim ogrodzie. Zniknął. Mój Syn wraz z Daianą zniknęli. Mogło być na to jedno wytłumaczenie... Diana nie żyła. Ręce mi zadrżały. Wiedziałem co się teraz stanie. Mój syn będzie chciał do niej dołączyć. Diabelski uśmiech wtargnął na moją twarz...
-A to się zdziwi... - wymruczałem do siebie.

niedziela, 25 maja 2014

WAŻNE!

Okey.. A więc! Dwie ważne sprawy :3 Jutro wstawię rozdziałek (przysięgam na swoje życie!!![ NAPRAWDĘ!]) A drugie... WSPANIAŁA NIESAMOWITA UTALENTOWANA I NAJUKOCHAŃSZA NA ŚWIECIE.. *werble* WIKTORIA GOZDECKA! Boże jak ją kocham! Zgodziła się na narysowanie większości postaci z Mrocznej Strony Nieba! I dostałam SZKICE! *-* JARAM SIĘ <3

















         Daiana                                                                     Lucjan