poniedziałek, 28 grudnia 2015

Świąteczny prezent ~ czyli jak wrócić z hukiem :>

Witam was moje skarby <3
Postanowiłam, że wrócę do pisania bloga. Chciałam pisać dla wydawnictw.. ale nie umiem.
Potrzebuję kontaktu z ludźmi.. Także wracam robaki.
Z nową historią, nowymi bohaterami, ale tym samym światem...
Zapoznajcie się więc proszę z moimi nowymi robaczkami..
Poznajcie
Arysteę, Gabriela i Taidę.
Mój tegoroczny prezent świąteczny dla was ^.^
_________________________________________
______________

          Boże Narodzenie... Magiczny czas... Przynajmniej tak słyszałem. Minęły lata od śmierci Daiany i Rose, a czułem, że minął zaledwie dzień... Ból nadal był taki sam. Muskałem popękaną kamienną płytę. Tylko dzięki niej widziałem upływ lat... Śnieg zbierał się niczym cienki kożuch na napisie. Nie czułem zimna... Nie tutaj...

          -Lucjanie proszę.. - wydusiła z siebie drżącym głosem Ivy – Jest strasznie zimno...
          Podniosłem się na równe nogi i spojrzałem na nią. Otuliła się dokładnie białym płaszczem,a jej ciemne oczy wwiercały się we mnie ze smutkiem.
          -Chodźmy... zaraz zaczną się audiencje.. - westchnąłem bez uczuć.
          Kiwnęła ochoczo głowę i zamachnęła się dłonią. Przed nami otworzył się fioletowy portal do Piekła. Podałem jej z uśmiechem ramię i przyjęła je z chęcią. Poczułem jak jej zmarznięte palce
owijają się wokół mojego łokcia i ruszyliśmy do domu.




* * *



          Wrota otworzyły się przede mną. Wkroczyłam pewnym krokiem do sali tronowej na krwistoczerwonych obcasach. W rękach miałam skórzany segregator, który bezskutecznie próbowałam uzupełnić. Stukałam szpilkami o rubinowy dywan. Na przeciwko wejścia, na złotym tronie siedział król Lucyfer.
          Wyglądał staro. Nie tak jak kiedyś... Jego broda była przerzedzona, pod oczami zrobiły mu się fioletowe wory, dawne złote oczy... niemal sczerniały całkowicie. Ból odbił się na jego zdrowiu... Przynajmniej tak słyszałam w opowieściach... Zobaczywszy mnie uśmiechnął się lekko.
          „Tak widział swoją Rose..” - mawiała Ivy. Upadła była niezwykle spokojna i dobra.. Nie wiem jak taka dobra dusza mogła upaść... Nie wiem kim była Rose, a o Daianie wiedziałam niewiele.. Pytałam się o nie, ale żaden anioł i demon nie byli wstanie mi powiedzieć. Bano się o nich wspominać. Wszyscy wspólnicy jego ojca nie żyli, a jego przyjaciele stali za nim murem.
          -Arysteo! - przywitał mnie przyjaźnie – Przynosisz dobre wieści? Co słychać u starego Michaela?
          Przegryzłam delikatnie dolną wargę. Nienawidziłam go zawodzić. Pracowałam dla niego na Ziemi z jego dawnym przyjacielem Michaelem. Szukaliśmy sposobu na uratowanie duszy strawionej krwią Abaddona. Sprawdzaliśmy wszystkie możliwe dane... jednak mimo wieków szukania odkryliśmy może dwie strony kartek, które mogłyby coś wskórać. Jednak one były.. nie pełne..
          -Niestety panie... - jęknęłam – Anioły coś ukrywają.. Ciągle się kręcą wokół biura.. wciąż brakuje nam pełnych informacji co do nienarodzonych dzieci.. Według ksiąg – otworzyłam segregator – dusza nie umiera.. jednak nie wiemy co się z nimi tak naprawdę dzieje...
          Król i Sekretarz wymienili spojrzenia pełne nadziei. Blondynka zaczęła coś szybko notować. Lucyfer podniósł się z tronu i podszedł do mnie. Złapał moje dłonie i ścisnął je delikatnie.
          -Dziękuję ci.. Sprawujesz się na tym miejscu lepiej niż mogłem sobie wyśnić... Jednak muszę zmienić trochę twoją pracę... - wwiercał się spojrzeniem w moją dusze – Jesteś moim najbardziej zaufanym młodym Upadłym...
          Kiwnęłam głową i serce zaczynało mi szaleć od adrenaliny. Zadania od Pana Piekieł były zawsze ciekawe i pełne nowych wrażeń. Poczułam, że w mojej dłoni pojawił się zimny i ciężki, aczkolwiek mały przedmiot.
          -Moja Arysteo... Narodzi się na ziemi człowiek z mocą... - mówił spokojnym głosem – Niebo wystawiło już przedstawiciela przy ciężarnej... Nie możemy być gorsi. Chcę byś była naszą przedstawicielką, więc wręczam ci moją pieczęć by ci skrzydlaci zasrańcy wiedzieli, że traktujemy tą sprawę poważnie.
          Wypuściłam nerwowo powietrze z ust. To musiała być coś wielkiego... Ludzie z mocą rodzą się bardzo rzadko.. Ta moc sprawia, że zrobią w życiu coś wielkiego... Coś co zmieni jakiś aspekt wojny pomiędzy Niebem, a Piekłem. Wtedy wystawiano swoich przedstawicieli. Można było walczyć o duszę i nakłaniać ją do dobra, jak i do zła. Przełknęłam głośno ślinę.
          -Kogo wystawili? - wydusiłam z siebie.
          Mój pan zbladł. Spuścił wzrok na ziemie. Widać, że wściekłość się w nim gotowała. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale żaden dźwięk się nie wydobył
          -Gabriela... - wysyczał z nienawiścią.
          Czułam jak kolana pode mną się uginają. Serce biło mi jak szalone i zapomniałam przez chwilę o oddychaniu.
          -Ten Gabriel? - czułam, że nie mówię już z taką pewnością.
          Upadły skinął głową. O cholera. Mowa była o nie byle jakim aniele, ale archaniele. Wojowniku bożym. Czarnym Aniele.
          Ten wysoko postawiony jegomość sprawował pieczę nad Rajem. Dlaczego więc tak ważną osobę ściągano na ziemię? Próbowałam sobie przypomnieć czego opiekunem był.. zwiastowania, zmartwychwstania, miłosierdzia, kary, śmierci, objawienia... Zadrżałam. Co tym razem miało się stać? Widać pytanie miałam wymalowane na twarzy.          -Zobaczymy.. - odpowiedział na moje myśli Lucyfer i położył mi dłoń na ramieniu. - Sam też się boję dziecinko..
          Kiwnęłam niepewnie głową. Mężczyzna wrócił na tron, a ja skłaniając się nisko wyleciałam z sali.




* * *

          Siedzieliśmy na fotelach, ignorując swoją obecność. Pokój w którym się znajdowaliśmy był podobny do wszystkich w tym budynku. Żółte ściany i białe kafelki na podłodze były czyste, ale mimo wszystko stare. Byliśmy skupieni na kobiecie. Anna leżała na śnieżnobiałym łóżku szpitalnym. Jej brązowe włosy były nieumyte, posklejane od potu. Dłonie kurczowo zaciskała na metalowej poręczy.
          -Nie przeżyje... - powiedziałam beznamiętnym głosem.          Siedziałam wypełniona dumą. Swoje krucze skrzydła miałam szeroko rozłożone, a włosy miałam w idealnym nieładzie. Moja krótka, obcisła skórzana sukienka podkreślała moje krągłości. Miałam pomalowane usta krwistoczerwoną szminką. Wyglądałam jak definicja pokusy.
Nienagannie zachowanie Gabriela momentami mnie denerwowało. Siedział wyprostowany w śnieżnobiałej szacie. Biła od niego lekka poświata, a z jego poukładanych loków nie wystawał żaden niesforny kosmyk.
          -Przeżyje... Musi przeżyć... - odpowiedział ze stoickim spokojem.
          W tym momencie z gardła kobiety wydarł się nieludzki krzyk pełen bólu i cierpienia. Oboje podnieśliśmy się ze swoich miejsc na równe nogi. Gabriel wyminął pośpiesznie lekarza i przyklęknął przy prawicy kobiety. Zaczął odmawiać cicho modlitwę. Westchnęłam ciężko i podeszłam od drugiej strony łóżka. Spojrzałam na twarz umierającej. W głębi duszy... współczułam jej...
          Nagle Anna złapała mnie za nadgarstek. Przerażona chciałam się cofnąć, ale mnie przytrzymała. Wwiercała się we mnie wzrokiem. Gabriel przerwał swój paciorek i przybliżył się do nas. Ledwo oddychała. Bicie jej serca przyśpieszyło. Kąciki warg kobiety wykrzywiły się w lekki uśmiech.
          -Zaopiekujcie się moją Taidą... - wykrztusiła.
          Stałam jak sparaliżowana, a ciężarna opadła bez życia na poduszkę. Otworzyłam usta by wydobyć z siebie choćby słowo i w tym momencie usłyszeliśmy płacz dziecka.




_____
____________
Tada?