wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział I Odmieńcy


Otworzyłam oczy. No tak. Kolejny głupi dzień w głupiej szkole, w głupim mieście... Nie chciało mi się wstawać. Za żadne skarby świata. Schowałam twarz w poduszce. Nie... Tu pod kołderką było tak ciepło...
-Elizabeth! Pora wstawać! - krzyknęła mama z dołu.
Jęknęłam.
-Nie mogę dziś zostać w domu? - odpowiedziałam.
Usłyszałam śmiech z dołu.
-Nie słonko! Wstawaj!
Podniosłam się. Jednak wciąż zawinięta w kołdrę. Wyprostowałam plecy i ziewnęłam leniwie.
-Już wstałam...
Odrzuciłam kołdrę. Przeszedł mnie dreszcz. Zimno. Wciągnęłam lodowate powietrze przez nos. Mój pokój nie był duży, ale go kochałam. Miał białe ściany, podłogę i meble z jasnego drewna. Na ścianie przy której stało biurko znajdowała się fototapeta, przedstawiająca norweski krajobraz. Na łóżku miałam turkusową pościel. Tego samego koloru był abażur od lampki, dywanik, rączka od szafki i fotel. Podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej mój codzienny ubiór. Stare ciemne jinsy, białą bluzkę i czarny sweter. W szufladzie poszukałam bielizny i wyszłam z pokoju. Stanęłam na korytarzu. Zielone ściany, ciemna świerkowa podłoga.. Nic nadzwyczajnego. Weszłam do mojej małej łazienki. Wszystko było tu fioletowe. Usiadłam na brzegu wanny. Założyłam na siebie ubrania. Potem podeszłam do umywalki i umyłam zęby. Uczesałam moje włosy i spięłam je w kitka. Miały kolor jasnego blondu, albo, jak kto woli, prawie bieli . Spojrzałam sobie w brązowe oczy. Niektórzy mówili mi, że przypominają płynną czekoladę. Miałam mały nos i blado różowe usta. Nie mogłam narzekać na swoją urodę, ale i tak chłopcy nie zwracali na mnie uwagi. Nałożyłam moje duże okulary. Gotowa. Zeszłam na dół po schodach. Mieliśmy tam wielką jadalnie. Stał tam szklany stół na dwanaście osób. Mój tata siedział na szczycie. Czytał gazetę.
-Hej mała! - powiedział zza gazety.
-Cześć tato...
Rozejrzałam się po pokoju. Wszystko wyglądało tu jak w korytarzu. Mama weszła do jadalni. Niosła kanapki i herbatę. Podała mi je.
-Smacznego! Tylko pij powoli bo gorąca.. - mrugnęła okiem.
Kanapka miała na sobie ser i pomidora. Uśmiechnęłam się i zaczęłam pałaszować. Oczywiście zapomniałam o słowach mamy i wzięłam wieli haust herbaty. Poparzyłam sobie przy tym język. Po smakowitym śniadaniu ruszyłam ku drzwiom. Ubrałam moje skórzane kozaki z ćwiekami na czubkach i czarny płaszcz. Do tego ubrałam czerwony szalik i czapkę. Wzięłam mój szary plecak spod drzwi.
-Pa! -krzyknęłam.
Dostałam w odpowiedzi jakiś pomruk taty i krzyk mamy. Wyszłam z domu. Na podwórku wszystko było usłane białym puchem. Super. Nienawidzę zimy... Ruszyłam przed siebie. Śnieg skrzypiał pod butami. Odchyliłam starą bramkę, która skrzypnęła niemiłosiernie. Stałam na chodniku i czekałam. Pod mój dom zajechał biały SUV. Otworzyłam przednie drzwi tego kolosa i wsiadłam. W środku temperatura musiała mieć koło 26 stopni. Spojrzałam na przyjaciela. Miał włosy podobne do mnie i niebieskie oczy. Jeszcze jednym się różniliśmy z wyglądu. Miał ciemniejszą skórę ode mnie.
-Cześć Tommy – posłałam mu uśmiech.
-Hej śnieżynko – zaśmiał się.
Ruszył spod mojego domu.
-Jak się spało?
Westchnęłam.
-Gdybym mogła spałam bym dużo dłużej!
-I tu masz rację! - oderwał delikatnie ręce od kierownicy – powinni nam dawać szkołę na 10-12! Przecież nasze mózgi nie będą pracować od 8!
Zatrzymaliśmy się na czerwonym. Thomas odgarnął włosy z twarzy. Był ode mnie o dwa lata starszy. Kiblował w naszej „fantastycznej szkole” i zaprzyjaźnił się ze mną, gdy nauczycielka przesiadła go do mnie na fizyce. Nasze miasto nie było małe... Jednak nie mogliśmy je porównywać do tych wielkoludów takich jak Nowy York czy Seattle.. Zajechaliśmy pod dom Megan. Śnieżyca nam trochę zasłaniała, ale w końcu ujrzeliśmy małą czerwoną postać na tle białego puchu. Chodziła z nami do klasy, ale była najniższa. Nikt jej nie lubił... Zresztą tak jak całą naszą grupkę. Byliśmy odmieńcami. Tymi, którzy byli wytykani palcami. Przestało na nas to robić wrażenie. Do samochodu wsiadła Meg. Miała na sobie czerwony płaszczyk i czarną czapkę oraz szalik. Na nogi założyła czarne spodnie i żółte martensy. Rude włosy do brody, śniada skóra i mnóstwo piegów dawały jej urody. Spojrzała na nas przepraszająco.
-Zaspałam... - pisnęła swoim słabym głosem.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Ocierając łzy zdołałam powiedzieć.
-Nie ty jedna, młoda! Myślisz, że czemu jesteśmy tu dopiero od paru sekund?
Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Spojrzałam na zegarek. 6:30... Szlag.
-Tommy! Przyśpiesz trochę!
Thomas zrozumiał to dosłownie. Depnął gaz i pędziliśmy w kierunku domu Rose. Była to pełna życia dziewczyna. Nie mogłam się doczekać kiedy ją zobaczę. Zatrzymaliśmy się pod budynkiem. Rose już czekała. Wsiadła do tyłu obok Megan. Miała na sobie szarą kurtkę narciarską, limonkowe spodnie i szalik. W czarnych włosach miała mnóstwo śniegu.
-Gdzie masz czapkę? - spytałam.
Zachichotała.
-Po co czapka? Jest ciepło!
Samochód ruszył. Przewróciłam oczami.
-Jak uważasz...
Jechaliśmy w stronę szkoły. Pomyślałam, że Jenn już siedzi w naszej ławce. Była to moja najlepsza przyjaciółka. Cicha dziewczyna z brązowymi włosami, które zawsze związywała w warkocza, prawie czarne oczy w oprawie grubych rzęs. Była adoptowana więc nikt się z nią nie przyjaźnił.. Oczywiście prócz nas. Należała do Odmieńców. Tak się nazywaliśmy. Była cicha i ponura. Jednak zawsze umieliśmy poprawić humor. Wielu chłopaków do niej wdychało, a ona zachowywała się jakby ich nie zauważała. Może tak było? SUV zatrzymał się pod szkołą. Wszyscy praktycznie wybiegliśmy z uta i biegiem ruszyliśmy do szkoły. Idealnie udało nam się dobiec do klasy od biologii minutę przed przyjściem nauczyciela. Pan May zawsze ubierał stary zielony garnitur z łatami na łokciach. Mówił znudzonym głosem, więc nikt go nie słuchał. Na nosie zatrzymywały się jego wielkie okulary. Ich szkiełka wyglądało jak dno od słoika. Spojrzałam na koleżankę. Posłała mi słaby uśmiech.
-Hej El..
-Jenn! Jak minęła noc?
Westchnęła.
-Nie mogłam spać, więc czytałam lekturę...
Zaśmiałam się.
-Zawsze masz wymówkę by poczytać w nocy?
Zawtórowała mi.
-Oczywiście! Przecież książki to część mnie!
Przed nami siedziały Meg i Rose. Dyskutowały o rysowaniu. Były z nich wielkie artystki. Jenn świetnie grała na pianinie, fortepianie i skrzypcach. Tommy to urodzony rajdowiec i świetny pływak. A ja? Ja... Co mogłam powiedzieć o sobie? Przyroda to była moja mocna strona. Kochałam łazić po lasach i górach. Umiałam żeglować i gotować. Kochałam bilard i rzutki. Byłam przeciętna. Kiedyś wygrałam konkurs literacki, ale co to takiego w porównaniu z zajęciem pierwszego miejsca w miejskim rajdzie moto-crossowym? No właśnie.. Siedzieliśmy w rzędzie przy ścianie. W środkowym rzędzie siedziały te popularne dziunie. Było ich koło dziesięciu. Tylko w pierwszej siedziały dwie kujonki. W rzędzie pod oknem siedzieli chłopacy. Piątka tych z drużyny football-owej i trzech komputerowców. Komputerowcami i kujonkami nikt się nie przejmował. CI popularni często nam dokuczali. Ile to razy coś wybuchło z naszych szafek na nas? Wiele... w tych dziuniach, większość to była puste blondynki cheerleaderki. Ubierały się skąpo i trzymały się z graczami. Jak już powiedziałam... Są wyjątki. Nasza klasa ma tylko małą część footbolowców. Na dodatek trzech najlepszych olało te laleczki barbie co okazało się błędem... Teraz te laski ciągną do nich jak muchy do światła. A oni? Mają wylane. Jeden z nich najwyższy, kapitan drużyny, ubierał się w skórzaną kurtkę i jinsy. Do tego ubierał białe podkoszulki z nadrukami. Drugi to smukły metalowiec. Włosy miał spięte w kitka i miał spokojną naturę. Trzeci... Narwaniec. Chciał się bić ze wszystkimi i miał wielki szacunek w całej szkole. Do tej trójki wzdychała cała szkoła. Oprócz nas, Odmieńców.

* * *

Siedziałam znudzona lekcją biologii. El próbowała mnie rozbawić. Jednak dziś był taki dzień, że nie miałam, ani ochoty, ani siły na śmiech. Nie wiem czemu miałam dziwne wrażenie, że czuję na siebie wzrok wszystkich. Meg i Rose prowadziły zaciętą wymianę o tym czy lepiej rysować akwarelami czy farbami. Ołówkiem szkicowałam coś w zeszycie. Nawet nie patrzyłam na zeszyt. Elizabeth opowiadała coś z przejęciem gestykulując. Usłyszałam dzwonek na przerwę. Chciałam spakować zeszyt kiedy poczułam, że ktoś mi chuchnął w kark. Kątem oka zobaczyłam jak El rozchyla usta. Odwróciłam się. Nad nami stał Chris. Kapitan drużyny. Otworzyłam usta i rozszerzyłam oczy. Uśmiechnął się do nas łobuzersko.
-Witam panie – powiedział niskim barytonem.
Zamurowało mnie. On. Odezwał. Się. Do. Odmieńców. Wymieniłyśmy spojrzenie z Elizabeth.
-Hej.. - odparłyśmy niemal równocześnie.
Uśmiechnął się. Za nim stali Rick i Bruce. Odgarnął swoją dłonią kosmyk, który opadł mu na twarz. Spojrzał na mój zeszyt. W końcu zerknęłam na obrazek. Był to obrazek przedstawiający oczy Chrisa. Odebrało mi mowę.
-Ładny obrazek... - powiedział z uśmiechem.
Zalałam się rumieńcem. Schowałam zeszyt do plecaka.
-Ym... Dzięki.. - wydusiłam z siebie.
Wrzuciłam wszystko do plecaka. I pociągnęłam za rękę El. Spojrzała na mnie zdezorientowana.
-Cześć – rzuciła na pożegnanie Chrisowi.
Prawie wybiegłyśmy z sali od biologii. Czułam wzrok football-owców. Spojrzałyśmy na siebie.
-Co to było? - spytała Rose, gdy w końcu nas dogonili.
Westchnęłam.
-Musiał to być jakiś głupi żart... - wyrzuciłam z siebie.
Wszyscy mi przytaknęli. Tommy uderzył pięścią w otwartą dłoń.
-Trzeba na nich uważać... Wiecie.. jesteście kochane bardzo ładne... ale.. no... Popularni nie lecą na Odmieńców...
Zaśmiałyśmy się.
-My wiemy... Dzięki Tommy! - powiedziała przez łzy śmiechu El.
Położyła mu rękę na ramieniu. W końcu zrozumiał, że śmiejemy się z niego. I zawtórował nam.
-Ej słuchajcie muszę iść na stronę. Spotkamy się na Wuefie? - spytałam resztę.
-Spoko – uniosła ramiona Rose.
Ruszyli w przeciwną stronę. Podeszła do mnie Meg. Spojrzała na mnie zupełnie poważnie.
-Uważaj na siebie...
Zachichotałam.
-Idę tylko do kibla!
Uśmiech powrócił na jej twarz.
-No tak...
Odeszła. Stałam chwilę w osłupieniu. Okej.. Szłam przez nasz korytarz. Miałam wrażenie, że jakby nie było tu nikogo. Nie... Tu po prostu nie było nikogo... Naglę poczułam czyjś oddech na karku. Odwróciłam się. Stał za mną Chris. Odetchnęłam.
-Chris.. - uśmiechnęłam się kładąc rękę na na sercu – wystraszyłeś mnie..
Posłał mi uśmiech.
-Przepraszam...
Podszedł do mnie bliżej. Dotknął ręką moich włosów. Cofnęłam się zakłopotana.
-Em.. czegoś chcesz?
Jego uśmiech się rozszerzył.
-Nie nic...
I odszedł.
-Aha... - powiedziałam sama do siebie.

I ponownie skierowałam się do łazienki.

___________________________________
____________
Bardzo przepraszam że taki nudny jest pierwszy rozdział, ale 
obiecuje, że drugi rozdział może was zaciekawić....

6 komentarzy:

  1. Nareszcie mam pierwszy komentarz! :D Liw, co to ma być, żeby tworzyć bloga jak ja w szkocji? :D Normalnie foch! :D Zajebisty rozdział <3 <3 Smacznych żelków a ja idę czytać poprzednie xD <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostałaś nominowana do Versatile Blogger Award :D Zapraszam tutaj http://dalsze-losy-herosow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Zostałaś nominowana do Versatile Blogger Award xD zapraszam tutaj: http:/koszulkachb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdzial bardzo fajny.
    Mam w glowie tyle mysli.
    Gdzie Lucjan i inni? czytam dalej.
    Prosze wylacz weryfikacje obrazkowa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu Wer :)
      Jak tulko ogarne laptopa dzisiaj już jej nie będzie :D

      Usuń
    2. Tu Wer :)
      Jak tulko ogarne laptopa dzisiaj już jej nie będzie :D

      Usuń