czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział III Bal



Siedziałem w szkolnej ławce. Cholerna Ziemia. Gdyby nie Daiana nigdy bym tu nie zamieszkał. Większość ludzi nawet nie pachniała ładnie... Śmierdzieli na kilometr. Bujałem się na krześle. W klasie siedziałem samotnie. Bawiłem się ołówkiem. Nagle drzwi uderzyły z hukiem o ścianę. Podniosłem wzrok. Do klasy weszli Upadli. Amanda ruszyła w moją stronę. Amanda... lub dla nas Amy. Czyli jedna z upadłych Potęg. Potęgi to anioły, które ochraniają ludzi i świat przed złymi mocami. Świetnie wyczuwała wszystkie nadludzkie moce. Wyglądali na zadowolonych. Amy była ubrana w obcisłą białą koszulkę na ramiączkach i krótką jinsową spódniczkę. Następnie nachyliła się nade mną.
-Mamy propozycje dla ciebie jak znaleźć twojego... - przewróciła oczami – Aniołka...
Mówiła o niej z taką nienawiścią, że czasami chciałem ją... udusić... Pomyślałem o czymś gorszym, ale co by powiedziała Daiana, gdyby wiedziała jakie tortury wymyślam dla tropicielki... Amy zawsze się we mnie podkochiwała. Wszyscy mieli nadzieje, że poczujemy do siebie miętę... Tropicielka poczuła... Aż za bardzo... A ja? Brzydziłem się na nią patrzeć... Tak... Syn Szatana, Następca Tronu w Piekle oraz Najlepsza Tropicielka i dość wysoko umieszczona w hierarchii Upadła... Para idealna!Nie do końca... Brakowało mi mojej Anielicy..
-Jaki? - powiedziałem lakonicznie patrząc jej hardo w oczy.
-Będzie Bal. Wiesz taki szkolny... Jest opcja, że na chybił trafił weźmiesz tą, którą uważasz za Daianę i sprawisz, że uniesiecie się nad ziemie w tańcu... Wiesz zrobisz taką akcje jak w Piekle.. I wtedy jej ciało powinno rozłożyć skrzydła. Jeśli nasz plan zadziała, każdy anioł się ujawni bo są jakoś złączeni. Każdy z nas będzie obserwował jednego, i nawet jeśli tylko przez parę sekund zobaczymy ich prawdziwą postać to.. - uśmiechnęła się diabelsko – będziemy wiedzieli kto kim jest. Jak tylko to się zdarzy musimy się teleportować. Z nimi. Tobie na pewno się to uda bo będziesz jedną z nich trzymał. My możemy mieć z tym mały problem. Ale... Będziemy mieli jednego zn nich, a to oznacza...
-Że będzie można zażądać okupu... - dokończył Boruta.
Na mojej twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech.
-Trzeba przyszykować garniturek...

* * *

-W co ja się ubiorę? - jęknęłam stojąc przed szafą.
Jenn przewróciła oczami, siedziała na moim łóżku grając z Meg w karty. Na podłodze leżała już połowa moich ciuchów. Jenn miała na sobie piękną suknie z szarym gorsetem i czarnym dołem oraz tego samego koloru maskę. Meg miała beżową zwiewną sukieneczkę przewiązaną brązowym paskiem w talii i czekoladową maskę. A ja? Wciąż nie mogłam się zdecydować... Dziewczyny miały dobry gust... Tylko, że uważały, że we wszystkim mi dobrze. Nie wiem ile byśmy tam jeszcze siedziały. Usłyszałam trzask. Odwróciłam się. Do mojego pokoju wparowała mama. Miała w ręku czarny ciuch. Spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem, a w jej oczach paliły się nie zdrowe ogniki. Co ona znowu wymyśliła?
-Dobrze, że wciąż nie wybrałaś bo mam coś dla ciebie...
Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech. Podała mi ubranie. Było w dotyku aksamitne. Rozprostowałam ją na łóżku. Była.. śliczna... u góry miała duży czarny gorset, a w dół posiadała zwiewną ciemną tkaninę na kole całą ze zgnieceniami. Odebrało mi mowę...Musiała za to dużo zapłacić... A nasza rodzina nie należała do bogaczy...
-Ja.. ja... ja... - zacięłam się.
Przytuliła mnie.
-Wiem, że ci się podoba... Gdy tylko ją zobaczyłam na dnie szafy pomyślałam o tobie...
Otarłam łzy.
-Dzięki mamo...
Spojrzała mi w oczy. Patrzyła na mnie oczami martwiącej się matki. Czułam się jakbym czuła jej uczucia. Myślała o tym, że szybko rosnę. Mogłam przysiądź, że zeszkliły jej się oczy.
-No... - założyła ręce na biodrach – zostawiam moją dziewczynkę w waszych rękach...
I wyszła zanim pierwsza łza pojawiła się na jej policzku. Patrzyłam jak wychodzi. Spojrzałam w podłogę. W oczach zebrały mi się łzy. Dziewczyny wstały i mnie przytuliły. Mama ostatnio dziwnie się zachowywała...
-Chodź... Musimy cię „wypięknić”! - zaśmiała się Meg.
Kiwnęłam głową. Dziewczyny kazały mi ubrać suknie. Zrobiłam to pośpiesznie i usiadłam obok koleżanek. Jenn wyciągnęła ze swojej torebki cienie. Uśmiechnęła się.
-Zamknij oczy – powiedziała.
Posłusznie przymknęłam powieki. Poczułam jak pewne dłonie Jenn jeżdżą pędzelkiem po moich powiekach. Zajęło jej to trochę, ale gdy skończyła wyglądałam... Wow... naprawdę ładnie. Oddychałam powoli. Miałam położone delikatne odcienie niebieskiego. Meg ściągnęła mi gumkę z włosów, a moje gęste loki opadły mi kaskadą na ramiona. Jenn pokazała mi lustro. Jej usta wykrzywiły się w grymas
-Nie.. nie może mieć je tak po prostu rozpuszczone... Zabrała gumkę z rąk Megan. Młoda wydęła dolną wargę.
-Ale tak wygląda ładniej...
Jennifer nie zwróciła uwagi na słowa dziewczyny.
-Usiądź tyłem – rozkazała mi głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Zaczęła ciągnąć mnie za włosy i unosić do góry. Na końcu swoje dzieło spięła gumką. Ponownie dała mi małe zwierciadło. Zrobiła mi luźnego koka z paroma uciekającymi kosmykami. Uśmiechnęłam się. Rzadko robiłam tą fryzurę. Jednak bardzo ją lubiłam. Nagle usłyszałam krzyk mamy z dołu.
-DZIEWCZYNY! THOMAS PRZYJECHAŁ!
Spojrzałyśmy po sobie i prawie sfrunęłyśmy na dół. Na progu, gdy ubierałyśmy kurtki i obcasy, mama stała opierając się o framugę. Patrzyła na nas tymi swoimi wielkimi szarymi oczami. To włosy odziedziczyłam po niej.
-Bawcie się dobrze.. -powiedziała mi na pożegnanie i ucałowała w policzek – i zapomniała bym o tym...
Do dłoni wsunęła mi maskę. Była stara ale piękna... Cała czarna z jednym piórem z boku. Spojrzałam spod rzęs na mamę.
-Dziękuje..
Posłała mi ciepły uśmiech. Położyła mi rękę na ramieniu.
-Ciesze się, że Ci się podoba... Należała do twojej babci...
Wytrzeszczyłam oczy. Rzadko kiedy mogłam wynieść z domu pamiątki.
-No leć już.. -pogoniła mnie.
Kiwnęłam głową i wyszłam z domu.

* * *

Wszyscy tłoczyli się na wielkiej sali gimnastycznej. Popularni, kujony oraz komputerowcy tańczyli, a my siedzieliśmy na parapecie i piliśmy poncz, które zrobiły kucharki. Akurat śmiałam się z żartu Tommy'ego o Jasiu, gdy nagle usłyszałam czyjeś kroki.
-Jenn? - powiedział moje imię nieznajomy w masce.
Odwróciłam się. Za mną stał Chris. W czarnym garniturze i ciemnej masce. Wyglądał... nie jak on.
-Mogę Cię prosić do tańca? - spytał.
Otworzyłam oczy ze zdziwienia. Moja paczka musiała mieć podobne miny do mnie. Spojrzałam na nich. Meg niezauważalnie kiwnęła głową. Zwróciłam się do chłopaka.
-Eh... tak... - wydusiłam.
Ukłonił mi się niczym dżentelmen i podał mi rękę. Zdziwiona chwyciłam ją i zostałam zaciągnięta na środek parkietu. Czułam wzrok wszystkich na sobie. On chyba tego nie rozumiał. Obrócił mną i chwycił drugą ręką w pasie. Delikatnie położyłam moją na jego ramieniu. Bujaliśmy się w rytm tańca. Skąd pomysł popularnego by tańczyć z Odmieńcem? Christopher okazał się doskonałym tancerzem. Jednak czułam w tym wszystkim podstęp. Ciągle chodziło mi po głowie tylko parę pytań. Po co to robisz? Z kim się założyłeś? Jego bliskość wywoływała u mnie ból głowy. Nie mogłam myśleć. Zapatrzyłam się w jego złote oczy, które wpatrywały się we mnie. Stąpaliśmy lekko, wirując wśród par. Spłonęłam rumieńcem. Coś było nie tak... Nagle zobaczyłam... że unosimy się w powietrzu. OJCZE NAJŚWIĘTSZY! Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Spanikowałam. Bałam się wysokości. Zaczęłam się trząść. To był jakiś głupi żart. Zaczęłam spazmatycznie oddychać. Spojrzałam na Chrisa. Z pleców wyrastały mu wielkie krucze skrzydła. Co do..? Zamrugałam. Mój partner uśmiechnął się. Byłam przerażona. Chciałam się uwolnić i wrócić na ziemie... Nagle coś zabłysło... nie. Zabłysłam. Spojrzałam na miejsce, gdzie siedzieliśmy. Moi przyjaciele również. Unosili się jak ja. Spojrzałam za siebie. Z pleców wystawały trzy pary skrzydeł. Serafiny tylko miały ich tyle. Moje włosy zaczęły jaśnieć. Z mojej ciemnej karnacji nic nie zostało. Skóra zrobiła się blada. Światło, które od nas biło jakby pojaśniało, a ja miałam tylko jedne anielskie skrzydła. Wzrok umieściłam w reszcie Odmieńców. Elizabeth miała długie brązowe włosy do pasa, a Meg? Prawie nic się nie zmieniła. Rose, też stała się blondynką. Jednak najbardziej mnie zdziwiło... że mieliśmy skrzydła. Co jest? To jakiś sen? A może kiepski żart? Zobaczyłam, że za moimi przyjaciółmi stały ciemno skrzydlate osoby. Chris przeklął. Tłum uciekał z sali. Wszyscy patrzyli na nas z przerażeniem. No świetnie... już wiem co będzie tematem jutrzejszym tematem w gazetce... Do moich przyjaciół podchodzili nieznajomi. Ogarnął mnie strach.
-Za wami! - wykrzyknęłam.
Elizabeth odwróciła się. Nic więcej nie widziałam. Ogarnęła mnie ciemność. Zostałam wciągnięta w jakąś otchłań wraz z Upadłym. To nie był jakiś głupi żart.

* * *

Byłam przerażona. Z moich pleców wystawały wielkie skrzydła. A na dodatek... Moje dotąd śnieżnobiałe włosy miały kolor czekoladowy. Co się stało? Nic nie było normalne. Uczniowie i nauczyciele biegli do wyjścia. Moja przyjaciółka unosiła się z popularnym w powietrzu. Wyrywała mu się, ale on jej nie puszczał. Wpatrywała się w nas z przerażeniem.
-ZA WAMI! -ryknęła Jenn.
Obróciłam się. Za nami stało trochę popularnych. Mieli jak my ogromne anielskie narządy lotu... Tylko ich pióra miały kolor nocy. Czyżby to co podsłuchała Meg.. to prawda?
-Łapać Daianę! - krzyknął Bruce.
To imię... Nie wiedziałam o kogo chodzi. Chciałam stąd uciec. Ukryć moich znajomych i nie pozwolić ich skrzywdzić. Złapałam Odmieńców i pomyślałam o „Patelni”. Zamknęłam oczy. Ścisnęli mnie. Nagle owiał nas chłód. Zaczęło mi się robić zimno. Nie dobrze mi było.. Podniosłam powoli powieki. Oślepiło mnie światło lamp. Staliśmy przed naszą restauracją. Co się właśnie stało? Spojrzałam po przyjaciołach. Wyglądali na tak samo przerażonych jak ja.
-Co to było? - pisnęła przerażona Meg.
-Nie wiem... - odparłam.
Nie potrafiłam myśleć o czymkolwiek. To Thomas pierwszy się ogarnął.
-Chodźmy do mnie... Musimy to wszystko ogarnąć... - spojrzał na mnie – El... nie wiem co zrobiłaś... ale czy umiałabyś nas przenieść pod mój dom?
-Tommy... Sama nie wiem... Postaram się...

Złapaliśmy się wszyscy. Myślałam o podwórku mojego kolegi. O białym puchu w jego ogródku przed domem. Podniosłam powieki. Nic. Co wtedy sprawiło, że nas przeniosło? Myśl o ochronie przyjaciół. Jeśli tu zostaniemy mogą po nas przyjść. Mogą wziąć nas w niewole i torturować nas wszystkich. Przymknęłam oczy. Mogliby nas zamknąć w ciemnym pokoju... Uderzali by w nas batem. Chciałabym wtedy ochronić Meg. A gdy uderzą batem w moje plecy.... Krzyknęłam. Bat. Plecy. Skrzydła. Upadli. Otworzyłam oczy. Udało mi się. Jednak mój umysł był daleko stąd. Zaczęłam się trząść. Moi przyjaciele patrzyli na mnie zadowoleni. Osunęłam się na ziemie. Wszyscy się rzucili w moją stronę. Widziałam rozmazany obraz. Jakby z daleka dochodziły mnie zaniepokojone wrzaski Odmieńców. Zalała mnie czerń.

wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział II Nie podsłuchuj...


Doszliśmy na Wuef. Wraz z El i Meg weszłyśmy do szatni. Żółte ściany i niebieska podłoga z plastiku. Do tego wszędzie stały ławki z dębu. Rzuciłam plecak pod ławkę i usiadłam zmęczona na ławkę. Usiadłam na nią zrezygnowana. Spojrzałam na przyjaciółki.
-Jak mi się nie chcę ćwiczyć...
El się uśmiechnęła.
-A niby mi się chcę – jęknęła i usiadła obok mnie.
Meg przewróciła oczami.
-Weźcie dziewczyny dziś miała być siatka. Będzie fajnie!
Do szatni weszła Jen. Wszystkie się na nią rzuciłyśmy by ją przytulić. Otworzyła szeroko oczy.
-Eh... Coś się stało? - zapytała zdezorientowana.
Spojrzałyśmy po sobie.
-Nie.. - bąknęłam – ale lubimy cię przytulać!
Westchnęła.
-Chodźmy już na salę... - powiedziała.

* * *

Po męczącym dniu w szkole postanowiłam wrócić do domu piechotą. Przestało sypać śniegiem, więc chciałam się przewietrzyć. Kiedy wszyscy wsiadali do Suva Elizabeth mnie mocno uściskała. Udało jej się namówić Jenn by pojechała z nimi. Machałam im, gdy odjeżdżali białym autem. Stałam jeszcze chwilkę, aż zniknęli za zakrętem. Ciągle czułem zaniepokojony wzrok El. Ona martwiła się o wszystkich. Była jakby nasza druga matka. Nagle mnie olśniło. Pan May zadał nam zadanie domowe. Musiałam się cofnąć do szkoły po zeszyt od przyrody. Ruszyłam do starego szarego budynku. Wielkie szklane drzwi uchyliłam lekko. Korytarz miał zgaszone światła. Było tu dość strasznie. Nagle światła migały i usłyszałam czyjeś kroki. Odruchowo odskoczyłam za szafkę. Sama nie widziałam czemu. Podeszli do mojej szafki. Byli to ci popularni. W tej grupce znajdował się Chris, Bruce, Rick, Miranda i Amanda. Chris szedł na przodzie i uderzył z całej siły w szafkę. Poskoczyłam. Nie wiedziałam że można zrobić to z taką siłą...
-Musze ją do cholery znaleźć! - usłyszałam z oddali głos Chrisa.
-Uspokój się - powiedziała poważnie Miranda.
-Jak mam być spokojny gdy nie wiem która to ona?! A co będzie jak Serafiny ją pierwszą rozpoznają? - uderzył z całej siły w szafkę.
CO to jest Serafin. I kogo szukał Chris.
-Ale spokojnie.. - wtrąciła się druga- straciły pamięć. , a ty masz dwie największe upadłe tropicielki – Amanda spojrzała na przyjaciółkę - Znajdziemy ją bez dwóch zdań.
Upadłe? Tropicielki? Robiło się coraz dziwniej.
-Przynajmniej mamy ograniczony wybór.. - wtrącił cichy zawsze Rick.
Chris westchnął.
-Co prawda to prawda... Mamy mały wybór... Rose, Jenn albo Elizabeth... - wciągnęłam powietrze gdy Bruce wymówił nasze imiona – Gnojki z Nieba.. Musiały wysłać kogoś oprócz serafin dla zmyłki...
Gnojki z Nieba? Co? Chris przewrócił oczami.
-Przynajmniej wiemy, że Meg to Klara...Thomas też nie był trudny do odgadnięcia.. Mogli chociaż lepiej się ukryć... - urwał – Ej.. Wy też czujecie zapach anioła?
ANIOŁA? Zaczęłam spazmatycznie unosić klatkę piersiową. Oni byli chorzy... A nawet nie chodzili na religię... Nagle usłyszałam kroki w moją stronę. Zamknęłam oczy. Uratował mnie dzwonek na przerwę. Korytarz wypełnił się uczniami. Grupka odeszła.. nie... oni po prostu zniknęli. Podeszłam do szafki i wyciągnęłam mój zeszyt z sową. Zaczęłam biec w stronę wyjścia. W ruchu zdołałam wystukać SMS-a do Tommy'ego: „ ZAWIEŹ ICH DO PATELNI. SPRAWA WAGI NARODOWEJ! „.

* * *

Mój telefon zabrzęczał. Mieliśmy muzykę prawie na fulla, więc ledwie usłyszeliśmy mój dzwonek. Nie odrywając wzrok od drogi odchrząknąłem.
-El, weź zobacz kto napisał!
Elizabeth wyciągnęła mi z kieszeni komórkę. Odblokowała jednym ruchem. Widziałem kątem oka jak oczy mojej przyjaciółki.
-Co jest? - spytałem w końcu.
Zaczęła wymachiwać rękami bez ładu i składu.
-JEDŹ DO PATELNI! - krzyknęła – ROSE MÓWI, ŻE TO SPRAWA NARODOWA!
Zahamowałem. Depnąłem gaz do dechy i pojechałem do naszej ulubionej restauracji, którą pieszczotliwie nazywaliśmy: „Patelnią”. Zanim się obejrzeliśmy staliśmy pod lokalem. Biegliśmy. W środku zobaczyliśmy przerażoną Rose. Siedziała przy naszym stoliku. Miała wyciągnięty laptop. Była blada na twarzy. Usiedliśmy obok niej.
-Co się stało? - spytała Jenn.
Spojrzała na nas wielkimi niebieskimi oczami.
-Nie uwierzycie...
Meg przewróciła oczami.
-Mów.. Jesteśmy razem na dobre i złe nie?
Nasza przyjaciółka wzięła wielki haust powietrza.
-Wróciłam się do szkoły po zeszyt od przyrody. Usłyszałam, że ktoś idzie i... - urwała i zalała się rumieńcem – schowałam. Pod moją szafkę podeszli Chris, Amanda, Miranda, Bruce i Rick... Chris był wściekły... Mówił o tym, że muszą kogoś znaleźć przed Serafinami... I tu mnie zaciekawił. Słyszałam tą nazwę. Na religii. Wiecie to te anioły, których jest tylko siódemka i są blisko Boga – wszyscy byliśmy zdziwieni – chodzi o to, że ciekawe skąd on zna te nazwę jeśli nie chodzi na religie? Ale to nie wszystko. Miranda powiedziała, że ona i Amanda to najlepsze Upadłe tropicielki jakie istnieją. Upadłe. Inaczej znane jako Upadłe Anioły. Bruce stwierdził, że mają już mniejszy wybór. Zacytuje. ”...Mamy mały wybór... Rose, Jenn albo Elizabeth... Gnojki z Nieba... Musiały wysłać kogoś oprócz serafin dla zmyłki...”. - wszyscy się w nią wpatrywali. Powiedzieli też, że łatwo rozpoznali Meg i Thomasa. Stwierdzili, że Meg to Klara. Miałam z tym imieniem jak z słowem „Serafin”. Klara. Najmłodsza z Serafin. Nie wiem za kogo uważają Thomasa... ale wiem, że myślą, iż Jenn, El lub ja jesteśmy osobą, której szukają. Powiedzieli, że jedna z nas to Ivy, druga to młoda, co oznacza młodego anioła i.. - urwała - .. Daianę..
Wszyscy zbledli na to imię. Czemu? Przebiegł mi dreszcz po plecach. Skądś kojarzyłem to imię. Rose wzięła łyka wody.
-Wygooglowałam te imiona. Ivy to najsilniejsza anielica w niebie. Z tym nie było problemu. Jednak według wierzeń jakiegoś starca, Daiana czyli trzecia najsilniejsza anielica w niebie... Przysięgła mieszkać w Piekle jeśli będzie pokój pomiędzy tymi dwoma światami. Tak niby było.. póki...
Wszyscy patrzyli na nią wciągnięci w jej historie.
-Póki? - spytałem.
Wzięła wielki wdech.
-Póki jej nie zabili. Według tego starca można ją odnaleźć w ludzkim ciele. Skąd Chris i reszta mieli to wiedzieć? Oni nie chodzą nawet na religie! A my? Chodzimy od wielu lat i ksiądz nam nigdy niczego nie mówił o tym... Nie myślicie, że to dziwne?
Spojrzeliśmy po sobie. W końcu Jenn odchrząknęła.
-Pamiętacie jak byliśmy mali i wierzyliśmy w złe czarownice? Może oni wierzą w to... i z tego nie wyrośli?
Siedzieliśmy w ciszy. DO naszego stołu podeszła kelnerka.
-Coś zamawiacie misiaczki? - spytała.
-Ja bym chciał herbatę, Doris... A wy? - zwróciłem się do dziewczyn.
Każda wzięła coś do picia. Rose patrzyła na nas wyczekująco.
-I co robimy?
Meg zabrała głos.
-Czekajmy... pewnie to jest tak jak mówi Jenn..
Pewnie”... To słowo dudniło mi w uszach. Doris rozdała nam zamówienia i odeszła.
-No.. - zatarła ręce El - .. to jak idziemy na Bal Maskowy?


Rozdział I Odmieńcy


Otworzyłam oczy. No tak. Kolejny głupi dzień w głupiej szkole, w głupim mieście... Nie chciało mi się wstawać. Za żadne skarby świata. Schowałam twarz w poduszce. Nie... Tu pod kołderką było tak ciepło...
-Elizabeth! Pora wstawać! - krzyknęła mama z dołu.
Jęknęłam.
-Nie mogę dziś zostać w domu? - odpowiedziałam.
Usłyszałam śmiech z dołu.
-Nie słonko! Wstawaj!
Podniosłam się. Jednak wciąż zawinięta w kołdrę. Wyprostowałam plecy i ziewnęłam leniwie.
-Już wstałam...
Odrzuciłam kołdrę. Przeszedł mnie dreszcz. Zimno. Wciągnęłam lodowate powietrze przez nos. Mój pokój nie był duży, ale go kochałam. Miał białe ściany, podłogę i meble z jasnego drewna. Na ścianie przy której stało biurko znajdowała się fototapeta, przedstawiająca norweski krajobraz. Na łóżku miałam turkusową pościel. Tego samego koloru był abażur od lampki, dywanik, rączka od szafki i fotel. Podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej mój codzienny ubiór. Stare ciemne jinsy, białą bluzkę i czarny sweter. W szufladzie poszukałam bielizny i wyszłam z pokoju. Stanęłam na korytarzu. Zielone ściany, ciemna świerkowa podłoga.. Nic nadzwyczajnego. Weszłam do mojej małej łazienki. Wszystko było tu fioletowe. Usiadłam na brzegu wanny. Założyłam na siebie ubrania. Potem podeszłam do umywalki i umyłam zęby. Uczesałam moje włosy i spięłam je w kitka. Miały kolor jasnego blondu, albo, jak kto woli, prawie bieli . Spojrzałam sobie w brązowe oczy. Niektórzy mówili mi, że przypominają płynną czekoladę. Miałam mały nos i blado różowe usta. Nie mogłam narzekać na swoją urodę, ale i tak chłopcy nie zwracali na mnie uwagi. Nałożyłam moje duże okulary. Gotowa. Zeszłam na dół po schodach. Mieliśmy tam wielką jadalnie. Stał tam szklany stół na dwanaście osób. Mój tata siedział na szczycie. Czytał gazetę.
-Hej mała! - powiedział zza gazety.
-Cześć tato...
Rozejrzałam się po pokoju. Wszystko wyglądało tu jak w korytarzu. Mama weszła do jadalni. Niosła kanapki i herbatę. Podała mi je.
-Smacznego! Tylko pij powoli bo gorąca.. - mrugnęła okiem.
Kanapka miała na sobie ser i pomidora. Uśmiechnęłam się i zaczęłam pałaszować. Oczywiście zapomniałam o słowach mamy i wzięłam wieli haust herbaty. Poparzyłam sobie przy tym język. Po smakowitym śniadaniu ruszyłam ku drzwiom. Ubrałam moje skórzane kozaki z ćwiekami na czubkach i czarny płaszcz. Do tego ubrałam czerwony szalik i czapkę. Wzięłam mój szary plecak spod drzwi.
-Pa! -krzyknęłam.
Dostałam w odpowiedzi jakiś pomruk taty i krzyk mamy. Wyszłam z domu. Na podwórku wszystko było usłane białym puchem. Super. Nienawidzę zimy... Ruszyłam przed siebie. Śnieg skrzypiał pod butami. Odchyliłam starą bramkę, która skrzypnęła niemiłosiernie. Stałam na chodniku i czekałam. Pod mój dom zajechał biały SUV. Otworzyłam przednie drzwi tego kolosa i wsiadłam. W środku temperatura musiała mieć koło 26 stopni. Spojrzałam na przyjaciela. Miał włosy podobne do mnie i niebieskie oczy. Jeszcze jednym się różniliśmy z wyglądu. Miał ciemniejszą skórę ode mnie.
-Cześć Tommy – posłałam mu uśmiech.
-Hej śnieżynko – zaśmiał się.
Ruszył spod mojego domu.
-Jak się spało?
Westchnęłam.
-Gdybym mogła spałam bym dużo dłużej!
-I tu masz rację! - oderwał delikatnie ręce od kierownicy – powinni nam dawać szkołę na 10-12! Przecież nasze mózgi nie będą pracować od 8!
Zatrzymaliśmy się na czerwonym. Thomas odgarnął włosy z twarzy. Był ode mnie o dwa lata starszy. Kiblował w naszej „fantastycznej szkole” i zaprzyjaźnił się ze mną, gdy nauczycielka przesiadła go do mnie na fizyce. Nasze miasto nie było małe... Jednak nie mogliśmy je porównywać do tych wielkoludów takich jak Nowy York czy Seattle.. Zajechaliśmy pod dom Megan. Śnieżyca nam trochę zasłaniała, ale w końcu ujrzeliśmy małą czerwoną postać na tle białego puchu. Chodziła z nami do klasy, ale była najniższa. Nikt jej nie lubił... Zresztą tak jak całą naszą grupkę. Byliśmy odmieńcami. Tymi, którzy byli wytykani palcami. Przestało na nas to robić wrażenie. Do samochodu wsiadła Meg. Miała na sobie czerwony płaszczyk i czarną czapkę oraz szalik. Na nogi założyła czarne spodnie i żółte martensy. Rude włosy do brody, śniada skóra i mnóstwo piegów dawały jej urody. Spojrzała na nas przepraszająco.
-Zaspałam... - pisnęła swoim słabym głosem.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Ocierając łzy zdołałam powiedzieć.
-Nie ty jedna, młoda! Myślisz, że czemu jesteśmy tu dopiero od paru sekund?
Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Spojrzałam na zegarek. 6:30... Szlag.
-Tommy! Przyśpiesz trochę!
Thomas zrozumiał to dosłownie. Depnął gaz i pędziliśmy w kierunku domu Rose. Była to pełna życia dziewczyna. Nie mogłam się doczekać kiedy ją zobaczę. Zatrzymaliśmy się pod budynkiem. Rose już czekała. Wsiadła do tyłu obok Megan. Miała na sobie szarą kurtkę narciarską, limonkowe spodnie i szalik. W czarnych włosach miała mnóstwo śniegu.
-Gdzie masz czapkę? - spytałam.
Zachichotała.
-Po co czapka? Jest ciepło!
Samochód ruszył. Przewróciłam oczami.
-Jak uważasz...
Jechaliśmy w stronę szkoły. Pomyślałam, że Jenn już siedzi w naszej ławce. Była to moja najlepsza przyjaciółka. Cicha dziewczyna z brązowymi włosami, które zawsze związywała w warkocza, prawie czarne oczy w oprawie grubych rzęs. Była adoptowana więc nikt się z nią nie przyjaźnił.. Oczywiście prócz nas. Należała do Odmieńców. Tak się nazywaliśmy. Była cicha i ponura. Jednak zawsze umieliśmy poprawić humor. Wielu chłopaków do niej wdychało, a ona zachowywała się jakby ich nie zauważała. Może tak było? SUV zatrzymał się pod szkołą. Wszyscy praktycznie wybiegliśmy z uta i biegiem ruszyliśmy do szkoły. Idealnie udało nam się dobiec do klasy od biologii minutę przed przyjściem nauczyciela. Pan May zawsze ubierał stary zielony garnitur z łatami na łokciach. Mówił znudzonym głosem, więc nikt go nie słuchał. Na nosie zatrzymywały się jego wielkie okulary. Ich szkiełka wyglądało jak dno od słoika. Spojrzałam na koleżankę. Posłała mi słaby uśmiech.
-Hej El..
-Jenn! Jak minęła noc?
Westchnęła.
-Nie mogłam spać, więc czytałam lekturę...
Zaśmiałam się.
-Zawsze masz wymówkę by poczytać w nocy?
Zawtórowała mi.
-Oczywiście! Przecież książki to część mnie!
Przed nami siedziały Meg i Rose. Dyskutowały o rysowaniu. Były z nich wielkie artystki. Jenn świetnie grała na pianinie, fortepianie i skrzypcach. Tommy to urodzony rajdowiec i świetny pływak. A ja? Ja... Co mogłam powiedzieć o sobie? Przyroda to była moja mocna strona. Kochałam łazić po lasach i górach. Umiałam żeglować i gotować. Kochałam bilard i rzutki. Byłam przeciętna. Kiedyś wygrałam konkurs literacki, ale co to takiego w porównaniu z zajęciem pierwszego miejsca w miejskim rajdzie moto-crossowym? No właśnie.. Siedzieliśmy w rzędzie przy ścianie. W środkowym rzędzie siedziały te popularne dziunie. Było ich koło dziesięciu. Tylko w pierwszej siedziały dwie kujonki. W rzędzie pod oknem siedzieli chłopacy. Piątka tych z drużyny football-owej i trzech komputerowców. Komputerowcami i kujonkami nikt się nie przejmował. CI popularni często nam dokuczali. Ile to razy coś wybuchło z naszych szafek na nas? Wiele... w tych dziuniach, większość to była puste blondynki cheerleaderki. Ubierały się skąpo i trzymały się z graczami. Jak już powiedziałam... Są wyjątki. Nasza klasa ma tylko małą część footbolowców. Na dodatek trzech najlepszych olało te laleczki barbie co okazało się błędem... Teraz te laski ciągną do nich jak muchy do światła. A oni? Mają wylane. Jeden z nich najwyższy, kapitan drużyny, ubierał się w skórzaną kurtkę i jinsy. Do tego ubierał białe podkoszulki z nadrukami. Drugi to smukły metalowiec. Włosy miał spięte w kitka i miał spokojną naturę. Trzeci... Narwaniec. Chciał się bić ze wszystkimi i miał wielki szacunek w całej szkole. Do tej trójki wzdychała cała szkoła. Oprócz nas, Odmieńców.

* * *

Siedziałam znudzona lekcją biologii. El próbowała mnie rozbawić. Jednak dziś był taki dzień, że nie miałam, ani ochoty, ani siły na śmiech. Nie wiem czemu miałam dziwne wrażenie, że czuję na siebie wzrok wszystkich. Meg i Rose prowadziły zaciętą wymianę o tym czy lepiej rysować akwarelami czy farbami. Ołówkiem szkicowałam coś w zeszycie. Nawet nie patrzyłam na zeszyt. Elizabeth opowiadała coś z przejęciem gestykulując. Usłyszałam dzwonek na przerwę. Chciałam spakować zeszyt kiedy poczułam, że ktoś mi chuchnął w kark. Kątem oka zobaczyłam jak El rozchyla usta. Odwróciłam się. Nad nami stał Chris. Kapitan drużyny. Otworzyłam usta i rozszerzyłam oczy. Uśmiechnął się do nas łobuzersko.
-Witam panie – powiedział niskim barytonem.
Zamurowało mnie. On. Odezwał. Się. Do. Odmieńców. Wymieniłyśmy spojrzenie z Elizabeth.
-Hej.. - odparłyśmy niemal równocześnie.
Uśmiechnął się. Za nim stali Rick i Bruce. Odgarnął swoją dłonią kosmyk, który opadł mu na twarz. Spojrzał na mój zeszyt. W końcu zerknęłam na obrazek. Był to obrazek przedstawiający oczy Chrisa. Odebrało mi mowę.
-Ładny obrazek... - powiedział z uśmiechem.
Zalałam się rumieńcem. Schowałam zeszyt do plecaka.
-Ym... Dzięki.. - wydusiłam z siebie.
Wrzuciłam wszystko do plecaka. I pociągnęłam za rękę El. Spojrzała na mnie zdezorientowana.
-Cześć – rzuciła na pożegnanie Chrisowi.
Prawie wybiegłyśmy z sali od biologii. Czułam wzrok football-owców. Spojrzałyśmy na siebie.
-Co to było? - spytała Rose, gdy w końcu nas dogonili.
Westchnęłam.
-Musiał to być jakiś głupi żart... - wyrzuciłam z siebie.
Wszyscy mi przytaknęli. Tommy uderzył pięścią w otwartą dłoń.
-Trzeba na nich uważać... Wiecie.. jesteście kochane bardzo ładne... ale.. no... Popularni nie lecą na Odmieńców...
Zaśmiałyśmy się.
-My wiemy... Dzięki Tommy! - powiedziała przez łzy śmiechu El.
Położyła mu rękę na ramieniu. W końcu zrozumiał, że śmiejemy się z niego. I zawtórował nam.
-Ej słuchajcie muszę iść na stronę. Spotkamy się na Wuefie? - spytałam resztę.
-Spoko – uniosła ramiona Rose.
Ruszyli w przeciwną stronę. Podeszła do mnie Meg. Spojrzała na mnie zupełnie poważnie.
-Uważaj na siebie...
Zachichotałam.
-Idę tylko do kibla!
Uśmiech powrócił na jej twarz.
-No tak...
Odeszła. Stałam chwilę w osłupieniu. Okej.. Szłam przez nasz korytarz. Miałam wrażenie, że jakby nie było tu nikogo. Nie... Tu po prostu nie było nikogo... Naglę poczułam czyjś oddech na karku. Odwróciłam się. Stał za mną Chris. Odetchnęłam.
-Chris.. - uśmiechnęłam się kładąc rękę na na sercu – wystraszyłeś mnie..
Posłał mi uśmiech.
-Przepraszam...
Podszedł do mnie bliżej. Dotknął ręką moich włosów. Cofnęłam się zakłopotana.
-Em.. czegoś chcesz?
Jego uśmiech się rozszerzył.
-Nie nic...
I odszedł.
-Aha... - powiedziałam sama do siebie.

I ponownie skierowałam się do łazienki.

___________________________________
____________
Bardzo przepraszam że taki nudny jest pierwszy rozdział, ale 
obiecuje, że drugi rozdział może was zaciekawić....

niedziela, 26 stycznia 2014

Prolog


To co się zadziało w Niebie po zniknięciu czarownicy... Można by nazwać podzieleniem Niebios. Jedni uważali, że to jej Lucjan powinien jej szukać, Drudzy, że to Anioły powinny ją pierwszą znaleźć. Niektórzy mówili, że nie warto jej szukać bo sama jest sobie winna. Bóg nie zwracał na to uwagi. Wiedział co zrobią. Najbardziej go cieszyło, że jeg
o Anielica wybrała dziecko, które by bez niej umarło. Oznaczało to, że nadal jest wierna dobru. W końcu stało się to co sądził Ojciec. Ivy, postanowiła szukać swojej siostry. Klara nie miała zamiaru czekać z założonymi rękami. Była gotowa pójść z siostrą. Dwa młode anioły postanowiły iść z Serafinami. Jeden młodziak był zafascynowany historią „trójki”, był gotów oddać życie dla tej sprawy, druga młodziutka anielica, bardzo nieśmiała stwierdziła, że swoje rodzeństwo trzeba bronić przed Upadłymi. Gdy stanęli przed Bogiem on się tylko uśmiechnął. Ostrzegł ich, że stracą pamięć, będą mieli inną formę i będzie im ciężko. Nie zwątpili i zgodzili się na to wszystko. Teraz, gdy na ziemi mieszkało pięć aniołów i to niedaleko siebie, podniosła się tam aktywność boska. Upadli szybko to zauważyli. Dokładnie tam pojechał Lucjan z dwoma diabłami. Rokitą i Borutą. Teraz w mieście nad morzem, gdzie mieszka koło 300 tysięcy mieszkańców, siedem nieziemskich istot szuka jednej anielskiej duszy, która umiera i łączy się z ludzką. Aniołowie nie pamiętają nic. Nawet jeśli piątka aniołów wpadnie w łapy Upadłych... Czy rozpoznają tego właściwego? Wszyscy szukali anioła. Po minięciu 14 wiosen wszyscy wiedzieli, że ją mają. Znów nasunęło się pytanie. Który anioł to Daiana?

sobota, 25 stycznia 2014

Zwiastun II sezonu

Tekst napisany przez Weronika Puszer

Epilog



Koniec. Co mogłem zrobić? Nic... Nawet nie mogłem skończyć swego marnego żywotu..Siedziałem w swoim pokoju i patrzyłem się bezmyślnie w ścianę. Miałem tu wszystko... Ale ja pragnąłem tylko jej... Niczego więcej. Otarłem łzy.. Nic już nie mogłem zrobić... Wszystko było moją winą...

* * *

Tuliłam Klarę. Płakała... Ja zresztą też... Kto nie płakał po Daianie? Była naszą przyjaciółką. Otwartą osobą. Wszyscy ją znali. Uśmiechała się do wszystkich i znajdowała słowa pocieszenia, których teraz wszystkim brakowało... Jak mogłam się zgodzić na jej odejście? Wszystko było moją winą...

* * *

Mogłem tak siedzieć wiele godzin, ale coś się stało. Przede mną pojawiła się czarna chmura. W ciemnościach zobaczyłem starą, zniszczałą twarz. Była to jedna z czarownic ojca. Wykorzystywał je, aby mówiły nam co będzie w przyszłości. Mówiły jednak często zagadkami... Mimo to zdradzały mojemu ojcu wszystko. Były w niego wpatrzone jak w obrazek. Uśmiechnęła się do mnie.

* * *

Wszystkie anioły trzymały świecę i śpiewały smutne pieśni. Nagle wiatr zgasił świeczki, a my patrzyliśmy na czarną chmurę z oczami... Służąca Diabłu... Wiedźma przerwała nam w opłakiwaniu zmarłej. Wyciągnęłam broń. Bóg uspokoił mnie ręką.
-Ona chyba chce nam coś powiedzieć...
Odłożyłam broń.

* * *
Z ust czarownicy wydobyła się przepowiednia.

Przez dobry uczynek sowicie cierpiała
Miała umrzeć, lecz jej dusza ocalała
Jako anioł utracona
W człowieku zostanie odnaleziona
Do mroku, ciemności przyzwyczajona
W kolorze czarnym będzie się lubować
Ona z nim związana od urodzenia
Człowiek doznał przez nią uzdrowienia
Kieruj się sercem by znaleźć swą miłość
Razem z nią znajdziesz i radość
Lecz pospiesz się bo nie odnaleziona
Dusza z człowiekiem na zawsze już będzie stopiona
Twa miłość przepadnie...

A ty wraz z nią

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział IX Objęcia Śmierci

Ostrzegam was kochani ;__; Bierzcie chusteczki....
Tak ja też płakałam ;_;
_________________________________________________


Po kolei. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Co ona zrobiła? Ona zginie... Jeśli tak się stanie umrę wraz z nią. To dobrze. Bez niej i tak nie wyobrażam sobie teraz życia... Nie umiałem uwierzyć... Przeżyła by... Mogła by stać obok mnie na tronie. Co było złe? Co mogło jej się nie spodobać? Moja Daiana... Spojrzałem w sufit celi. Co ja bez niej zrobię? Wdech, wydech.. Mój ojciec ją zabije... A ja? Nic już nie poradzę... Podskoczyłem. Coś stukało w kraty. Spojrzałem tam. Przy prętach stał... mój ojciec. CO on tu do cholery robi?!
-Synu... - powiedział cicho – coś ty narobił...?
Odwróciłem wzrok. Westchnął.
-Wiesz, że będę musiał ją zabić..?
Spiorunowałem go wzrokiem.
-A myślisz, że dlaczego ją osłoniłem?
-Bo ją kochasz... Mocniej niż powinieneś.. To cię osłabia.. Usunę twoją słabość... Została nam do tego tylko i wyłącznie krew Abaddona...
Wstałem i chwyciłem się krat.
-NIE MOŻESZ TEGO ZROBIĆ!
Spojrzał na mnie groźnie.
-Mogę! - krzyknął – Mogę bo ja tu jestem królem! S ty młody.. Będziesz patrzył na jej śmierć! Utrzymam Cię przy życiu, abyś patrzył na każdy jej krzyk bólu! Odwrócił się do mnie tyłem.
-A nie ze względu na moją matkę..? -szepnąłem cicho.
Przybliżył się do krat, patrząc mi prosto w oczy.
-Twoja matka była głupia ufając Nefilimom... Ty jesteś głupi ufając tej Serafinie.. i nigdy więcej nie mów przy mnie o twojej matce...
Wyszedł trzaskając wrotami. Osunąłem się na ziemie. Zawiodłem. Na pełnej linii... Krew Abaddona zabija duszę. Nie można jej już wtedy uratować. Świetnie.. po prostu mojemu ojcu chyba się nudzi i wymyśla dla mnie kary, których potem używa..

Dwa dni później...

Pod moją cele przyszedł Uzjel. Rzadko go widywałem, a jeszcze rzadziej, pomagał mojemu ojcu w przyprowadzaniu więźniów. Spojrzał na mnie z wyższością.
-Chodź Lucjanie... - powiedział moje imię z taką odrazą, że ciarki mi przeszły po karku. Wstałem. Uzjel otworzył więzienie. Zanim przekroczyłem próg zakuł mi ręce w kajdany.
-Co to ma znaczyć? Po co mi to?! - warknąłem.
-Jesteś więźniem i jesteś traktowany jak każdy inny...
Popchnął mnie, a ja upadłem na twarz... Gnojek. Podniosłem się powoli, a on uśmiechnął się diabelsko. Udałem ociężałego i obolałego. Uzjel chciał mi sprzedać jeszcze jednego kopniaka, ale odskoczyłem do tyłu i złapałem jego nogę w powietrzu. Wykręciłem jego nogę, a on opadł z hukiem na ziemie. Leżał nie przytomny. Wiedziałem, że nie będzie w tym stanie wiecznie. Pobiegłem w górę schodów. Wybiegłem na ten sam dziedziniec na którym ojciec chciał mnie powiesić. O ironio... Na tej platformie zostałem uratowany przez Daianę, a teraz ona ma tam umrzeć. Już pod nią stał tłum. Upadli i grzesznicy pchali się na siebie by lepiej widzieć egzekucje Anielicy. W Piekle wiadomości szybko się rozchodzą. Już chciałem wstąpić w tłum, gdy ktoś złapał mnie od tyłu. Poczułem zapach palonych piór.
-Ostrzegałem Cię synu... Będziesz widział jak umiera..
Szatan wziął mnie na scenę. Wszyscy ustępowali nam. Na podeście był ustawiony wielki pal. Mój ojciec rozkuł mnie i przeciągnął moje ręce tak, że tuliłem się do pala. Potem ponownie mnie skuł. Z mojej pozycji było widać tylko jeden kamień. Większy od człowieka. Kątem oka mogłem też obserwować tłum. Upadli zacierali ręce, a grzesznicy płakali. Daiana była ich ostatnią szansą. Nagle usłyszałem cichy jęk Serafiny. Na platformę wprowadzili moją ukochaną. Była.. cała we krwi. Na twarzy miała siniaki i była cała opuchnięta. Do tego wyglądała jakby wrzucono ją w smole... Co oni jej zrobili. Jej ubrania były w wielu miejscach podarte, a ze spuchniętych oczu leciały łzy. Gdy odnalazła mnie zmęczonym wzrokiem.. Mógłbym przysiądź, że jej rozcięte wargi uniosły się w uśmiech... Prowadził ją Boruta... Na pewno on ją doprowadził do tego stanu... Gdy nas uwolnię jego zabiję pierwszego. Popchnął ją brutalnie na kamień. Upadła bezsiły... jakby była szmacianą lalką. Z trudem było mi na to patrzeć. Wciąż próbowałem zerwać kajdany. Przypięli ją twarzą do skały. Nawet nie miała sił się opierać. Wściekłem się. Ciągle próbowałem je rozerwać. Jednak nic to nie dało... Rokita stał za Borutą. Patrzył na mnie przepraszająco. Nożem rozerwał plecy w sukience Anielicy. Nagle poczułem że i moja koszula jest rozcinana. Mój ojciec też będzie mnie biczował... Usłyszałem szum powietrza. Wyprostowałem plecy. Poczułem jak w moje plecy uderzają ostrza. Zagłębiły się głęboko w ciele. Następnie Szatan pociągnął bat w górę. Poczułem jak puszczają mi mięśnie. Ciągną do góry. Gdy wydostały się z moich pleców, osunąłem się na ziemie. Nagle zobaczyłem kształt nad Daianą i wyprostowałem się. Podniosłem głowę. Daiana dostała takie samo uderzenie co ja. Jej usta rozchyliły się w wyrazie krzyku i bólu. Nie usłyszałem krzyku.. Bo nie miał głosu po wszystkich męczarniach przez dwa ostatnie dni. Prawi nadgarstki sobie oderwałem. Musiałem ją wydostać. Poczułem jak ostrza ponownie zagłębiały się w moich plecach. Poczułem jak moja gorące jeszcze krew płynie z ran po plecach. Rozchyliłem skrzydła. Chciałem nimi ją osłonić.. Nie dosięgały. Wyciągnąłem do niej rękę. Zobaczyłem, że jej wychudzone palce próbują mnie dosięgnąć. Uderzają w nas ponownie. Walnąłem głową w drewno. Próbowałem utrzymać się na łokciach. Zobaczyłem kątem oka, że mój ojciec odchodzi ode mnie. Pojawił się przede mną. Z łobuzerskim uśmiechem pomachał mi flakonikiem przed twarzą. Nie... Nie..
-Błagam Cię... - jęknąłem.
-Nie jestem Bogiem by być miłosiernym...
I wstał. Podszedł do Boruty. Zerwałem się.
-NIE! NIE! - krzyczałem i rwałem kajdany.
Mój ojciec spuścił krople krwi Demona na zakrwawiony bat Boruty. Ciągnąłem z całych sił. Nic. Nawet nie drgnęły. Boruta się zamachnął. Próbowałem się wyrwać. Osłonić ją... Posłała mi wymuszony uśmiech. Widać, że leciały jej łzy.
-Kocham Cię... - szepnęła.
Bat uderzył w Anielice.
-NIE! - krzyczałem.
Wypełniła mnie siła. Daiana osunęła się z kamienia. Zerwałem kajdany. Naprawdę? Dopiero teraz? Rzuciłem się ku Daiany.
-Nie opuszczaj mnie... - powiedziałem przez łzy – Nie zostawiaj mnie...
Wyciągnęła rękę w moją stronę. Dotknęła mojego policzka. Nagle po prostu... znieruchomiała. Zalała mnie fala zimna. Nie.. nie.. ona nie mogła po prostu umrzeć! NIE! Miała wciąż otwarte oczy. Podszedł do mnie Rokita. Dwoma palcami zamknął jej oczy. Przycisnąłem ją do siebie. Jej ciało było lodowate. Twarde jak kamień. Tuliłem ją do siebie.. najmocniej jak umiałem. Za późno.. Spóźniłem się. Z moich oczu lał się strumień łez. Bujałem się z jej ciałem na rękach. Nie mogłem uwierzyć. Straciłem ją. Ból rozrywał mi klatkę piersiową... Nic.. Ona.. Umarła.. Złożyłem na jej lekko rozchylonych krwawiących wargach ostatni pocałunek. Jej delikatna twarz zmokła od moich łez. Już po niej. Nie zobaczę jej już nigdy. Odeszła... Na zawsze... Ktoś położył mi rękę na ramieniu. Rokita próbował coś wskórać.
-Stary... - zaczął – Już nic nie zdziałasz...
Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie. Uniosłem skrzydła. Otoczył mnie mrok. Siedziałem tak.. chyba wiele godzin... W końcu siły mnie opuściły. Usnąłem z zwłokami ukochanej w ramionach.

* * *

Siedziałam przy tronach. Jak zwykle... Czesałam włosy Klary. Poprawił jej się humor od kiedy usłyszała, że mogę rozmawiać z Daianą. Wszyscy tańczyli i się śmiali. W końcu był Dzień Wszystkich Świętych. Wszystkie duszę balowały i witały nowe. Nagle poczułam straszny ból w piersi. Zaczęłam się dławić. Nie mogłam wydobyć żadnego dźwięku. Próbowałam łapczywie zdobyć trochę powietrza. Bezskutecznie. Serce mi waliło. Zobaczyłam, że wszystkie Serafiny mają to samo. Mała Klara leżała obok mnie. Płakała z bólu. Zleciały się anioły. Wszyscy próbowali nam pomóc. Myślałam, że zaraz się uduszę. Nagle puściło. Wstałam na równe nogi. Wszystkie Serafy zaczęły szybko oddychać. Coś się stało. Wszyscy wpatrywali się we mnie. Daiana. To była moja pierwsza myśl. Próbowałam ją zobaczyć... Ukazała mi się jedynie ciemność. W oczach stanęły mi łzy. Nigdy czegoś takiego nie miałam. Jednak dla mnie było to jednoznaczne. Upadłam na kolana. Wszyscy zebrali się wokół mnie.
-Daiana... Ona... - urwałam.
-Co się jej stało? - pisnęła przerażona Klara.
-Ona.. Nie żyje.. - dokończyłam.
Po moich słowach pamiętam tylko chaos.

czwartek, 23 stycznia 2014

Rozdział VIII Parada


Odwróciłam się w jego stronę.
-Zostaw mnie...
Wyciągnął do mnie rękę.
-Daiano...
Odsunęłam się od niego. Spojrzałam na niego nienawistnym spojrzeniem.
-Nie dotykaj mnie... To wszystko twoja wina!
Lucjan nie zauważył, że Szatan się uśmiecha. Stał po prostu bez słowa. Nie wiedział co zrobić.
-Odprowadźcie ją do pokoju... Musi się przyszykować... - rzekł mój Brat.
-Po co? - spytałam zdezorientowana.
Jego uśmiech się jeszcze bardziej rozszerzył.
-Mówiłem Ci przecież o paradzie na waszą cześć...
Otworzyłam oczy. Teraz, gdy jestem najbardziej wkurzona bo zabił Nefilima na moich oczach, chciał, abym godnie zachowała się na paradzie? Ostro się pomylił. Pstryknął palcami, a dwa goryle zaciągnęły mnie do jego willi.

* * *

Siedziałam na łóżku z twarzą w dłoniach. Płakałam. Jak mogłam pozwolić by do tego doszło? Jednak broniłam Zoe... Ale za to zabiłam innego... Samuel miał rację. Będę miała jego krew na rękach do końca życia. Kierowała mną pycha.. To grzech... Jak Bóg mógł zrobić to tak, że nie upadłam? Powinnam upaść. Do pokoju ktoś wszedł. Zerknęłam przez łzy. Eleonora. Weszła do pokoju pewnym krokiem. Z kamienną twarzą podeszła do mnie. Bez słowa przytuliła mnie. Tego właśnie było mi potrzeba. Czyjegoś ciepła. Otuliłam chudą staruszkę wokół pasa. Była ciepła w dotyku.
-Niech panienka się nie martwi... To nie panienki wina...
Zalała mnie jeszcze większa fala łez. Jak to nie moja wina? TO WSZYSTKO PRZEZE MNIE!
-To wszystko moja wina... Jak mogłam do tego pozwolić.. Uczucie wzięło siłę nad rozsądkiem..
Spojrzała na mnie ze współczuciem w oczach.
-Zrobiłabym tak jak ty..
Pociągnęłam nosem. Wcale mnie to nie pocieszyło. Nie powiedziałam jej co myślę bo mogłam ją tym urazić.
-Ale... - zaczęła – muszę cię przygotować...
Wyciągnęła z torby którą przynieśli strażnicy ciuch. Biała sukienka. Pierwsza jaką dała mi Sara. To była ta z piórami. Eleonora podała mi ją pośpiesznie. Patrzyła na mnie z wyczekiwaniem. Założyłam sukienkę.
-Pomożesz mi zapiąć? - spytałam.
Od razu mi pomogła. Związała mi włosy w wielkiego luźnego koka. Już polubiłam tą fryzurę. Zrobiła to bez pośpiechu. Uśmiechnęła się.
-Z tobą to nigdy nie mam za dużo roboty, panienko...
Następnie zaprowadziła mnie przed lustro. Przeglądnęłam się.
-Ślicznie – pisnęła Eleonora.
Zachichotałam.
-Przestań Eleonoro.. Gdybyś zobaczyła Ivy..
-Jednak chyba jest powód dla którego książę Lucyfer Cię wybrał zanim pokochał..
Nigdy o tym nie pomyślałam. Nawet nie przyszło mi to do głowy... Czyżby Lucjan był tak pusty jak jego ojciec?
-Musimy iść panienko! - pogoniła mnie moja przyjaciółka. - trzeba się śpieszyć!
Wypchnęła mnie z pokoju na korytarz. Tam stał Lucjan. Zdezorientowany opierał się o ścianę. Miał na sobie punkowy strój. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Och świetnie! Teraz jeszcze mnie podsłuchuje! Spojrzał na Eleonorę.
-Eh... Dzień dobry?
Staruszka poczerwieniała za złości.
-Książę ciągle tutaj?! A NA DOLE PARADA SIE ZARAZ ZACZYNA! - krzyknęła z furią.
Lucjan podniósł ręce w poddańczym geście. Ruszył w stronę schodów. Chciał mnie podtrzymać w pasie, ale odsunęłam się od niego. Zamrugał.
-Aniele..?
-Nie dotykaj mnie...
Westchnął. Siłą oderwał moją dłoń od ciała i trzymał ją mocno. Wyrywałam mu się, jednak w końcu się poddałam. Nie rozumiał, że jestem na niego wściekła? Nie miała ochoty mieć z nim jakiegokolwiek kontaktu. Wyszliśmy na zewnątrz. Czekała na nas platforma. Znajdowały się na niej na niej dwa trony. Oba ze złota. Za nimi znajdowały się wielkie skrzydła. Jedno białe, drugie czarne. Była to chyba jedna z większych platform. Lucjan mnie podsadził. Już chciałam usiąść na tronie po białej stroni, gdy zatrzymał mnie chyba.. organizator naszej platformy? Miał na sobie biały garnitur szary krawat.
-Anielico musisz usiąść po ciemnej stronie.. Dla utrzymania kontrastu... - powiedział znudzonym głosem.
-Eh.. dobrze..
Przesiadłam się. Lucjan usiadł obok mnie bo białej stronie. Nie mogłam znieść jego bliskości. Pozwolił by polowali na Nefilimy tuż za moimi plecami... To było okrutne. Nie pozwolę tak się okłamywać. Maszyna ruszyła. Powoli niczym żółw ociężały. Dołączyliśmy do szeregu w paradzie. Tłum piszczał. Zmarłe dusze patrzyły na mnie z nadzieją. Chciały bym je stąd wzięła. Musiały być pewnie zmuszone do bycia tu. Tak jak ja... Serce mi się ścisnęło z żalu. Jechaliśmy prawie na samym końcu. Sama nie wiem ile to trwało. 10? 20 minut? Coś zepsuło się w pierwszej platformie. Dym zaczął się unosić. Tłum, jak i Lucjan pobiegli tam, zostawiając mnie samą. W tym chaosie mogłam uciec. Z powrotem do hotelu... Nie musiałabym być na tej paradzie już dłużej bo by mnie szukali. Wszystko by było piękne. Nie powinnam tego robić. W końcu to wszystko na naszą cześć... Te dusze pewnie mają nadzieję, że gdy mnie zobaczą to odpuszczę im grzechy. Nie mogę tego robić... Tylko mogę odpuszczać tym, którzy widzą o tym, że zgrzeszyli i zasługują na karę. Nie tym, którzy uważają, że nie zasługują na taki okrutny los. Nie rozumiałam ich... Przecież zawsze można poprosić Boga o wybaczenie... On wyślę cie do czyśćca, a potem trafisz do Nieba. Gdzie tu problem? W tym, że większość grzeszników jest zbyt dumna na błaganie o przebaczenie. Ja już nie miałam, ani ochoty, ani siły na ten cyrk. Nikogo nie było. Musiałam skorzystać z tej szansy. Zeskoczyłam z platformy. Przewróciłam się.
-Super.. -syknęłam przez zaciśnięte zęby.
Wstałam i ruszyłam biegiem do hotelu. Nie oglądałam się za siebie. Czułam się... Wolna... Skręciłam w bok. Wypełniła mnie siłą. Musiało to być gdzieś tu.. niedaleko... Jednak.. wszystkie budynki wyglądały tu tak samo. Nie możliwe... Mimo to czułam, że to gdzieś tu.. Niedaleko... Nie mogłam przyjąć do wiadomości tego faktu. Zgubiłam się. Byłam w środku Piekła. Zgubiona, bez mapy...
-Nie... nie, nie, nie! - jęknęłam.
Usłyszałam ciche, żałosne chlipanie. Zerknęłam w ślepy zaułek po lewej. Dźwięk dobywał się z ciemności. W ciemnym koncie siedziała kobieta. Miała na sobie szare ciuchy. Za duży płaszcz, podarta sukienka... Miała burzę brudnych blond włosów i zmęczone spojrzenie. Podeszłam bliżej. Pojękiwała... Płakała jakby straciła najbliższą osobę. Żal mi jej było... Nie mogłam to tak zostawić. Podeszłam do niej cichym krokiem. Delikatnie przekrzywiłam głowę.
-Proszę pani? - spytałam.
Spojrzała na mnie sczerniałymi granatowymi oczami. Na jej twarzy pojawił się słaby uśmiech.
-Anioł.. - powiedziała zapłakanym głosem – Bóg wysłuchał moich modlitw...
Zamrugałam. O co chodziło tej kobiecie? Większość modlitw z Piekła przechodziły przez całe Niebo i wszystkie Anioły ją znały. Głos tej kobiety był mi nieznany. Próbowała do mnie się przysunąć.
-Błagam.. Odeślij moje dziecko tam do góry... Ono tu nie powinno być...
Podała mi delikatnie zawiniątek. Dotknęłam maleństwa. Jako że było niemowlęciem... Nie powinno tu być.. Ona miała racje. Jak ono się tu w ogóle dostało? Pocałowałam go w główkę. Zmienił się w światło, a jego dusza uniosła siew górę. Uśmiechnęłam się. Kobieta krzyknęła radośnie. A potem.. zwinęła się w kłębek i zamknęła oczy. Wzruszyłam się. Nie widziałam nigdy tak mądrej kobiety. Spojrzałam na nią z uśmiechem. Chodziło jej o ratunek dla dziecka.. Nie dla niej. To wyróżniło ją z tłumu grzeszników. Usłyszałam chrząknięcie. Odwróciłam się. Za mną stała grupa Upadłych. Lucjan, Samuel, Boruta i dwóch innych. Patrzyli na mnie zadowoleni, tylko Lucjan z przerażeniem.
-Ona... ona.. - jąkał się Lucjan.
-Zrobiła dobry uczynek – dokończył mój Brat.
-Panie? -spytał jeden ze strażników.
Mój Brat poszerzył uśmiech.
-Jest tylko jedna kara za takie coś... Nie ma żadnych prób...
-Ojcze... - Lucjan patrzył na niego z nadzieją.
-Trzeba będzie ją zabić – dokończył myśl Boruta.
Wyciągnął bicz. Ruszył w moją stronę. Zamachnął się. Wiedziałam, że teraz nie będzie taryfy ulgowej. Zamknęłam oczy gotowa na śmierć.
-NIE! -krzyknął ze złością Lucjan.
Wskoczył pomiędzy mnie a broń. Świetnie. Teraz zginiemy oboje. Usłyszałam uderzenie. Otworzyłam oczy. Lucjan leżał w kałuży krwi. Mój Brat był wściekły.
-BRAĆ ICH! - krzyknął Szatan.
Wszyscy spojrzeli na niego. Na ich twarzach widniało pytanie. Czy Lucjana też?
-OBOJE! - dorzucił.
Pochyliłam się nad Synem Piekła. Leżał nieruchomo. Baty Upadłych miały to do siebie, ze na ich końcówkach były ostrza. Usiadłam na kolanach i otuliłam go ramieniem.
-Lucjan coś ty zrobił.. - jęknęłam – umrzemy..
Zamrugał. Uśmiechnął się.
-Dla Ciebie wszystko Aniele...
Dwaj strażnicy chcieli go wziąć.
-NIE! - ryknęłam z mocą.
Rozłożyłam skrzydła i użyłam wszystkie moce jakie miałam. Oślepiłam wszystkich prócz Samuela. Musiałam go chronić. Nie ważne za jaką cenę. To był mój priorytet. Dla niego mogę zginąć. Dla niego jestem gotowa upaść. Brat wystrzelił mrokiem. Nie mogłam z nim walczyć.. nie tu... Moja światło zgasło. Upadli odzyskali wzrok. Ruszyli w naszą stronę.
-Nie.. -szepnęłam.
Widziałam ja przez mgłę. Zostałam osłabiona... bezbronna.. Wyciągnęli Lucjana z zaułka. Boruta złapał mnie w pasie i podniósł. Próbowałam mu się wyrwać. Szatan obrócił się do mnie tyłem.
-JAK MOŻESZ? - ryknęłam na niego przez łzy – ZABIĆ SWOJEGO SYNA?!
Obrócił się z diabelskim uśmiechem.
-Kto powiedział, że go zabiję? Znajdę dla niego gorszą karę...
Nadal szarpałam się z diabłem, gdy Król Piekła zniknął mi z oczu. W końcu unieruchomił mnie.
-Zajmę się tobą – syknął mi do ucha.

Krzyknęłam z bezsilności. Zaśmiał się złowieszczo. I wyszedł ze mną z alejki