wtorek, 13 maja 2014

Rozdział III "Są chwile, by działać, i takie, kiedy należy pogodzić się z tym, co przynosi los" ~ Paulo Coelho




PRZEPRASZAM;___: Ustawiłam jakieś bloggerowe gówno L "automatyczna publikacja"...
Nie zadziałało... a ja teraz to ogarnęłam! ;-; PRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAM
____________________________________________________________________
______________________________


„Stałem sam pośród wielkiej nicości. Czułem chłód, który biegał po moich gołych plecach. Nic nie widziałem. Byłem kompletnie pozbawiony zmysłów. Próbowałem się czegoś złapać... Ale niczego nie wyczułem. Szukałem jak ślepiec czegokolwiek... Nic. Pustka. Chaos. Czy tak wygląda miejsce w które trafiają zniszczone dusze?
-Halo? - krzyknąłem najgłośniej jak umiałem.
Cisza. Tak głucha, że drażniła uszy. Wziąłem głęboki wdech. Przetarłem oczodoły. Nagle zobaczyłem światło. Maleńkie... Gdzieś w oddali. Zacząłem biec. Zbliżałem się do blasku.. Nagle ujrzałem w tym rozjaśnieniu smukłą postać. Rozpoznałem ją bez problemu. Daiana. Stała tyłem, ale głowę miała ustawioną w moją stronę. Twarz miała całą zapłakaną. Ubrana w przylegającą do skóry, sukienka długości maksi miała śnieżnobiałą barwę. Podniosła wzrok.
-Przepraszam... - szepnęła.
Odwróciła korpus w moją stronę. Na rękach trzymała małą istotkę. Noworodek słodko spał. Uśmiechnąłem się. Otuliłem ją i Rose.
-Za co? - spytałem szczęśliwy jak nigdy w życiu – Jest idealnie...
Zmusiła mnie do oderwania wzroku od córki. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy.
-Nie jest Lucjanie...
Zaczęła płakać. Co? Byłem zdezorientowany. Nagle moje skarby zaczęły znikać.
-Nie! - zawołałem z rozpaczy – NIE!
Ostatnie co zapamiętałem to jej smutny wzrok i ciche..
-Coś wymyślimy...
I już jej nie było” - podniosłem się spazmatycznie dysząc. To był sen... Głupi koszmar.. Spojrzałem na Daianę. Przestałem na chwilę oddychać. Trzecia leżała nieruchomo. Miała zamknięte oczy i rozchylone usta. Jej ciało gdzieniegdzie z czarniało i zrobiły się w nim dziury. W miejscach gdzie nie była „wypalona”, jej skóra była śnieżno biała. Nie oddychała. Nie słyszałam też bicia jej serca. Krew Abaddon'a. O cholera. Zerwałem się na równe nogi. Miałem na sobie wczorajsze jinsy i czarny T-shirt, więc nie musiałem się martwić co pomyślą w Niebie. Muszę ją tam zabrać.. uleczą ją. Na pewno. Wziąłem ją na ręce. Nie ma na nic czasu. Musiałem się tam teleportować.. I to teraz...

* * *

Cóż można powiedzieć o życiu w Niebie? Jest bardzo normalne i szablonowe. Jak zwykle siedziałam w Sali Tronowej. To miejsce zawsze przypominało mi chwilę spędzone z Daianą... Cóż miało się z nią stać? Pewnie umrze... przynajmniej pozostawi coś po sobie.. Jej córka może będzie naszym zniszczeniem, ale będę ją kochać bo będzie jedynym namacalnym wspomnieniem o Daianie. Po pomieszczeniu kręciło się wielu aniołów, a Bóg z Synem siedzieli na tronach. Nagle usłyszałam ogłuszający huk.
-POMOCY! NIECH KTOŚ JEJ POMOŻE! - usłyszałam zrozpaczony znajomy głos.
Odwróciłam się napięcie. Na środku pomieszczenia kucał Lucjan z nieprzytomną... Dainą? O mój... Wyglądała na martwą. Zasłoniłam usta dłońmi żeby nie krzyknąć. Zrobił się wokół nich krąg.
-POMOCY! POMÓŻCIE JEJ DO CHOLERY! - wrzeszczał Lucyfer.
Spojrzałam jak wielu na Boga. Patrzył na niego z góry, bardzo wyniośle.
-Nie.. nie możemy.. jeśli uratujemy ją, urodzi się też ten potwór.. - powiedział bardzo ostrożnie.
-TO WASZA SIOSTRA! - spojrzał na nas z wyrzutem.
-Ale to twoja wina, że teraz umiera i ma w sobie twego bękarta.. - wysyczał Eligiusz.
Zmierzyli się spojrzeniami. Daiana zdecydowanie nie oddychała. Można było zobaczyć gołym okiem, jak jej dusza ulega zniszczeniu. Ręce mi się trzęsły. Zobaczyłam na drugim końcu sali Klarę. Była zupełnie roztrzęsiona. Nasza Siostra umierała... Nie mogłyśmy jej tak zostawić... Zamknęłam oczy. Zrobię dla Trzeciej wszystko... Postawiłam nogę na przód.
-Ivy? - usłyszałam głos Ojca.
Podniosłam wzrok.
-Co ty robisz? - mój Brat nie wierzył własnym oczom.
-Sprzeciwiam Ci się Ojcze – wypowiedziałam słowa z ciężarem na sercu – zbyt bardzo kocham siostrę...
Owiał mnie chłód. Światło które mnie spowijało zbladło, a moje piękne anielskie skrzydła zmieniły się w wielkie krucze. Upadłam. Wszystko robiłam automatycznie. Rzuciłam się na kolana do Daiany.
-Będziesz żyć.. Zostaniesz ze mną... Rozumiesz? - mówiłam do umierającej.
Zamknęłam oczy. Przycisnęłam ręce do serca Siostry. Przez moje ramiona do dłoni przeszedł impuls. Impuls, który ratował życie. Uderzył w anielicę. Jednak.. ona się nie ruszyła. Spróbowałam raz jeszcze. Sala wypełniła się blaskiem. Nawet jako upadła mogłam panować nad światłością... Podczas pierwszego dnia stworzenia świata, Bóg tworzył światłość i mnie. Związałam się z blaskiem jak z samą sobą. Ona jest we mnie. Tak jak w Samuelu jest ziemia, a w Daianie woda... Wciskałam w nią coraz to większą porcje światła.
-ŻYJ! - krzyczałam z rozpaczy.
Jednak Daiana.. zamiast wracać do nas.. W ramiona ukochanego i rodziny... Znikała... Trójka nagle, niczym stare budowle, tuż pod mymi dłońmi rozsypała się. Trzęsłam się. Nie.... Lucjan ukląkł patrząc się w miejsce gdzie przed chwilą leżała kochana przez nas osoby. Nie widziałam nic poza pustką.
-NIE!!! - usłyszałam bolejący głos Klary.
Próbowałam ją zobaczyć przez łzy. Wyrywała się Eligiuszowi, który ją mocno trzymał. Zakryłam twarz dłońmi. Zawiodłam. Moja Siostra nie żyje.

* * *

Wiele osób płakało. Inni po prostu patrzyli na mnie z pogardą. Eligiusz wydawał się zadowolony.
-Widzisz Upadły? To wszystko twoja wina! - wysyczał.
Jak śmiał? To oni jej nie uleczyli! To oni ją ze mną puścili! A teraz.. zwalają całą winę na mnie... Staliśmy nad tą głupią pustką, gdzie jeszcze chwilę temu leżała anielica. Ścisnąłem powieki, aby zatamować falę łez.
-JAK ŚMIESZ TAK MÓWIĆ?! - usłyszałem zbulwersowany cienki głos.
Odwróciłem się, gdyż ów głosik w danej tonacji brzmiał straszliwie nienaturalnie. Mała kochaniutka Klata wyglądała jak anioł śmierci. Włosy wirowały wokół jej zrozpaczonej twarzy. Unosiła się nad nim jak kat. Po prostu gotowała się ze wściekłości, Piątka cofnął się przerażony. Podniosłem się równocześnie z Ivy. Zerknęliśmy na siebie nerwowo. Klara wyciągnęła broń. Eligiusz nie został jej dłużny. Zaczęli bitwę. Eligiusz odparowywał każdy jej cios. W końcu wybił małej anielicy miecz i przebił ją swym ostrzem.
-NIE! - krzyknęła Ivy.
Upadła znów na kolana. Kucnąłem przy niej. Straciła dwie siostry w ciągu dziesięciu minut. Łzy wiły się na jej białym policzku niczym dzikie rzeki. Próbowałem ją wesprzeć i delikatnie przytuliłem ją do siebie. Zacisnęła swe pięści. Nasz ból był na innym poziomie. Żadne z nas nie umiało zrozumieć drugiego... mimo to pocieszaliśmy się. Wokół niej wytworzył się czarny wir. Dobrze wiedziałem co to oznacza. Ojciec zbyt często używał swej mrocznej mocy, bym teraz stał jak słup. Ivy za sekundę skrzywdzi każdą osobę, którą kocha... Nie mogłem na to pozwolić... Musiałem się teraz opiekować Jedynką, aby Daiana mogła odejść w spokoju... Aby gdzieś tam w odmęcie nicości, nie martwiła się o Upadłą siostrę. Osłoniłem ją skrzydłami i teleportowałem na z dala od Nieba. Błysnęło, a już po chwili leżeliśmy na twardej ziemi.
-Cc..co? Coś ty zrobił?! - warknęła.
Podniosłem wzrok. Patrzyła na mnie nienawistnie.
-Co chciałaś zrobić?! Pozabijać aniołów?!
Jej twarz zmieniła wyraz. Znów zaczęła gorzko płakać. Sapnąłem cicho. Kobiety są zbyt emocjonalne jak dla mnie... Daiany by.. zacisnąłem wargi. Nie.. nie mogę jej zbyt często wspominać.. to mnie zniszczy... Przysunąłem się do niej i otuliłem ją ramieniem.
-Musimy to przetrwać.. razem... - stwierdziłem łamiącym się głosem.
-Ok... okey.. - wyrzuciła przez szloch – gdzie my w ogóle jesteśmy?
-W miejscu gdzie ciało w którym mieszkała Daiana popełniło samobójstwo...
I w miejscu, które jest idealnym miejscem na symboliczny pochówek Daiany. Może i nie mieliśmy ciała.. ale mieliśmy róże. Mnóstwo róż...
-To co teraz będzie? - spytała zachrypnięta.
-No cóż... pochowamy różyczki, zamiast ciała, a potem zrobię coś głupiego by do niej dołączyć...
Spojrzała na mnie sceptycznie.
-Coś głupiego?
Wzruszyłem ramionami.
-Wiesz... coś co, albo przyniesie mi korzyści, albo zginę... Będzie ciekawie...
-A masz coś konkretnego na myśli? - spytała.
Wiedziałam, że w duchu liczy na to, że zrezygnuje. Musiałem wymyślić jakiś głupi cel na szybko...
-Tak.. - skłamałem – chcę obalić ojca..
Jej oczy rozszerzyły się niesamowicie. Przypominały wielkie naleśniki.
-Żartujesz? Prawda?
W sumie? Jeśli w końcu obalę Króla Piekieł.. to będę robił co chcę.. .jeśli mi się nie uda.. to dołączę do ukochanej... Czemu nie?
-Tak powiedziałem dumnie, tym razem mówiłem prawdę i tylko prawdę.
Zasiądę na tronie Piekieł... albo dojdę do Daiany.. obie opcje zapowiadały się obiecująco....

2 komentarze:

  1. Omigoszi ;o
    Nie wiem czemu, ale śmierć Daiany obeszła mi jakoś… bokiem ;// bardziej się zmartwiłam Lucjanem. On chce obalić ojca? Taki dałn ;-;
    Ej, nie. To ma się skończyć DOBRZE. Ja tego WYMAGAM XDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem <3 Ale ja lubię robić wielkie, dziwne, niezgodne z waszą wolą finały <3
      ~Liw

      Usuń