PRZEPRASZAM;___: Ustawiłam jakieś bloggerowe gówno L "automatyczna publikacja"...
Nie zadziałało... a ja teraz to ogarnęłam! ;-; PRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAMPRZEPRASZAM
____________________________________________________________________
______________________________
„Stałem sam pośród
wielkiej nicości. Czułem chłód, który biegał po moich gołych
plecach. Nic nie widziałem. Byłem kompletnie pozbawiony zmysłów.
Próbowałem się czegoś złapać... Ale niczego nie wyczułem.
Szukałem jak ślepiec czegokolwiek... Nic. Pustka. Chaos. Czy tak
wygląda miejsce w które trafiają zniszczone dusze?
-Halo? - krzyknąłem
najgłośniej jak umiałem.
Cisza. Tak głucha, że
drażniła uszy. Wziąłem głęboki wdech. Przetarłem oczodoły.
Nagle zobaczyłem światło. Maleńkie... Gdzieś w oddali. Zacząłem
biec. Zbliżałem się do blasku.. Nagle ujrzałem w tym rozjaśnieniu
smukłą postać. Rozpoznałem ją bez problemu. Daiana. Stała
tyłem, ale głowę miała ustawioną w moją stronę. Twarz miała
całą zapłakaną. Ubrana w przylegającą do skóry, sukienka
długości maksi miała śnieżnobiałą barwę. Podniosła wzrok.
-Przepraszam... -
szepnęła.
Odwróciła korpus w moją
stronę. Na rękach trzymała małą istotkę. Noworodek słodko
spał. Uśmiechnąłem się. Otuliłem ją i Rose.
-Za co? - spytałem
szczęśliwy jak nigdy w życiu – Jest idealnie...
Zmusiła mnie do
oderwania wzroku od córki. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy.
-Nie jest Lucjanie...
Zaczęła płakać. Co?
Byłem zdezorientowany. Nagle moje skarby zaczęły znikać.
-Nie! - zawołałem z
rozpaczy – NIE!
Ostatnie co zapamiętałem
to jej smutny wzrok i ciche..
-Coś wymyślimy...
I już jej nie było”
- podniosłem się spazmatycznie dysząc. To był sen... Głupi
koszmar.. Spojrzałem na Daianę. Przestałem na chwilę oddychać.
Trzecia leżała nieruchomo. Miała zamknięte oczy i rozchylone
usta. Jej ciało gdzieniegdzie z czarniało i zrobiły się w nim
dziury. W miejscach gdzie nie była „wypalona”, jej skóra była
śnieżno biała. Nie oddychała. Nie słyszałam też bicia jej
serca. Krew Abaddon'a. O cholera. Zerwałem się na równe nogi.
Miałem na sobie wczorajsze jinsy i czarny T-shirt, więc nie
musiałem się martwić co pomyślą w Niebie. Muszę ją tam
zabrać.. uleczą ją. Na pewno. Wziąłem ją na ręce. Nie ma na
nic czasu. Musiałem się tam teleportować.. I to teraz...
* * *
Cóż można powiedzieć
o życiu w Niebie? Jest bardzo normalne i szablonowe. Jak zwykle
siedziałam w Sali Tronowej. To miejsce zawsze przypominało mi
chwilę spędzone z Daianą... Cóż miało się z nią stać? Pewnie
umrze... przynajmniej pozostawi coś po sobie.. Jej córka może
będzie naszym zniszczeniem, ale będę ją kochać bo będzie
jedynym namacalnym wspomnieniem o Daianie. Po pomieszczeniu kręciło
się wielu aniołów, a Bóg z Synem siedzieli na tronach. Nagle
usłyszałam ogłuszający huk.
-POMOCY! NIECH KTOŚ JEJ
POMOŻE! - usłyszałam zrozpaczony znajomy głos.
Odwróciłam się
napięcie. Na środku pomieszczenia kucał Lucjan z nieprzytomną...
Dainą? O mój... Wyglądała na martwą. Zasłoniłam usta dłońmi
żeby nie krzyknąć. Zrobił się wokół nich krąg.
-POMOCY! POMÓŻCIE JEJ
DO CHOLERY! - wrzeszczał Lucyfer.
Spojrzałam jak wielu na
Boga. Patrzył na niego z góry, bardzo wyniośle.
-Nie.. nie możemy..
jeśli uratujemy ją, urodzi się też ten potwór.. - powiedział
bardzo ostrożnie.
-TO WASZA SIOSTRA! -
spojrzał na nas z wyrzutem.
-Ale to twoja wina, że
teraz umiera i ma w sobie twego bękarta.. - wysyczał Eligiusz.
Zmierzyli się
spojrzeniami. Daiana zdecydowanie nie oddychała. Można było
zobaczyć gołym okiem, jak jej dusza ulega zniszczeniu. Ręce mi się
trzęsły. Zobaczyłam na drugim końcu sali Klarę. Była zupełnie
roztrzęsiona. Nasza Siostra umierała... Nie mogłyśmy jej tak
zostawić... Zamknęłam oczy. Zrobię dla Trzeciej wszystko...
Postawiłam nogę na przód.
-Ivy? - usłyszałam
głos Ojca.
Podniosłam wzrok.
-Co ty robisz? - mój
Brat nie wierzył własnym oczom.
-Sprzeciwiam Ci się
Ojcze – wypowiedziałam słowa z ciężarem na sercu – zbyt
bardzo kocham siostrę...
Owiał mnie
chłód. Światło które mnie spowijało zbladło, a moje piękne
anielskie skrzydła zmieniły się w wielkie krucze. Upadłam.
Wszystko robiłam automatycznie. Rzuciłam się na kolana do Daiany.
-Będziesz
żyć.. Zostaniesz ze mną... Rozumiesz? - mówiłam do umierającej.
Zamknęłam
oczy. Przycisnęłam ręce do serca Siostry. Przez moje ramiona do
dłoni przeszedł impuls. Impuls, który ratował życie. Uderzył w
anielicę. Jednak.. ona się nie ruszyła. Spróbowałam raz jeszcze.
Sala wypełniła się blaskiem. Nawet jako upadła mogłam panować
nad światłością... Podczas pierwszego dnia stworzenia świata,
Bóg tworzył światłość i mnie. Związałam się z blaskiem jak z
samą sobą. Ona jest we mnie. Tak jak w Samuelu jest ziemia, a w
Daianie woda... Wciskałam w nią coraz to większą porcje światła.
-ŻYJ!
- krzyczałam z rozpaczy.
Jednak
Daiana.. zamiast wracać do nas.. W ramiona ukochanego i rodziny...
Znikała... Trójka nagle, niczym stare budowle, tuż pod mymi dłońmi
rozsypała się. Trzęsłam się. Nie.... Lucjan ukląkł patrząc
się w miejsce gdzie przed chwilą leżała kochana przez nas osoby.
Nie widziałam nic poza pustką.
-NIE!!!
- usłyszałam bolejący głos Klary.
Próbowałam
ją zobaczyć przez łzy. Wyrywała się Eligiuszowi, który ją
mocno trzymał. Zakryłam twarz dłońmi. Zawiodłam. Moja Siostra
nie żyje.
*
* *
Wiele
osób płakało. Inni po prostu patrzyli na mnie z pogardą. Eligiusz
wydawał się zadowolony.
-Widzisz
Upadły? To wszystko twoja wina! - wysyczał.
Jak
śmiał? To oni jej nie uleczyli! To oni ją ze mną puścili! A
teraz.. zwalają całą winę na mnie... Staliśmy nad tą głupią
pustką, gdzie jeszcze chwilę temu leżała anielica. Ścisnąłem
powieki, aby zatamować falę łez.
-JAK
ŚMIESZ TAK MÓWIĆ?! - usłyszałem zbulwersowany cienki głos.
Odwróciłem
się, gdyż ów głosik w danej tonacji brzmiał straszliwie
nienaturalnie. Mała kochaniutka Klata wyglądała jak anioł
śmierci. Włosy wirowały wokół jej zrozpaczonej twarzy. Unosiła
się nad nim jak kat. Po prostu gotowała się ze wściekłości,
Piątka cofnął się przerażony. Podniosłem się równocześnie z
Ivy. Zerknęliśmy na siebie nerwowo. Klara wyciągnęła broń.
Eligiusz nie został jej dłużny. Zaczęli bitwę. Eligiusz
odparowywał każdy jej cios. W końcu wybił małej anielicy miecz i
przebił ją swym ostrzem.
-NIE!
- krzyknęła Ivy.
Upadła
znów na kolana. Kucnąłem przy niej. Straciła dwie siostry w ciągu
dziesięciu minut. Łzy wiły się na jej białym policzku niczym
dzikie rzeki. Próbowałem ją wesprzeć i delikatnie przytuliłem ją
do siebie. Zacisnęła swe pięści. Nasz ból był na innym
poziomie. Żadne z nas nie umiało zrozumieć drugiego... mimo to
pocieszaliśmy się. Wokół niej wytworzył się czarny wir. Dobrze
wiedziałem co to oznacza. Ojciec zbyt często używał swej mrocznej
mocy, bym teraz stał jak słup. Ivy za sekundę skrzywdzi każdą
osobę, którą kocha... Nie mogłem na to pozwolić... Musiałem się
teraz opiekować Jedynką, aby Daiana mogła odejść w spokoju...
Aby gdzieś tam w odmęcie nicości, nie martwiła się o Upadłą
siostrę. Osłoniłem ją skrzydłami i teleportowałem na z dala od
Nieba. Błysnęło, a już po chwili leżeliśmy na twardej ziemi.
-Cc..co?
Coś ty zrobił?! - warknęła.
Podniosłem
wzrok. Patrzyła na mnie nienawistnie.
-Co
chciałaś zrobić?! Pozabijać aniołów?!
Jej
twarz zmieniła wyraz. Znów zaczęła gorzko płakać. Sapnąłem
cicho. Kobiety są zbyt emocjonalne jak dla mnie... Daiany by..
zacisnąłem wargi. Nie.. nie mogę jej zbyt często wspominać.. to
mnie zniszczy... Przysunąłem się do niej i otuliłem ją
ramieniem.
-Musimy
to przetrwać.. razem... - stwierdziłem łamiącym się głosem.
-Ok...
okey.. - wyrzuciła przez szloch – gdzie my w ogóle jesteśmy?
-W
miejscu gdzie ciało w którym mieszkała Daiana popełniło
samobójstwo...
I
w miejscu, które jest idealnym miejscem na symboliczny pochówek
Daiany. Może i nie mieliśmy ciała.. ale mieliśmy róże. Mnóstwo
róż...
-To
co teraz będzie? - spytała zachrypnięta.
-No
cóż... pochowamy różyczki, zamiast ciała, a potem zrobię coś
głupiego by do niej dołączyć...
Spojrzała
na mnie sceptycznie.
-Coś
głupiego?
Wzruszyłem
ramionami.
-Wiesz...
coś co, albo przyniesie mi korzyści, albo zginę... Będzie
ciekawie...
-A
masz coś konkretnego na myśli? - spytała.
Wiedziałam,
że w duchu liczy na to, że zrezygnuje. Musiałem wymyślić jakiś
głupi cel na szybko...
-Tak..
- skłamałem – chcę obalić ojca..
Jej
oczy rozszerzyły się niesamowicie. Przypominały wielkie naleśniki.
-Żartujesz?
Prawda?
W
sumie? Jeśli w końcu obalę Króla Piekieł.. to będę robił co
chcę.. .jeśli mi się nie uda.. to dołączę do ukochanej... Czemu
nie?
-Tak
powiedziałem dumnie, tym razem mówiłem prawdę i tylko prawdę.
Zasiądę
na tronie Piekieł... albo dojdę do Daiany.. obie opcje zapowiadały
się obiecująco....