Czekałem.
Podobno Ojciec miał wybłagać o moją Anielice. Jakoś ciężko
było mi sobie to wyobrazić.. On? Prosić? Po za tym.. Sama mi
powiedziała, że i tak umrze... Łzy stanęły mi w oczach.
Daiana... Ciągle myślałem o tym kawałku.. „Twa miłość
przepadnie.. A ty wraz z nią” … Czy to oznaczało pewność? Że
na pewno umrzemy i nasze dusze się spalą? Czy może chodzi o to, że
muszę walczyć do samego końca? Westchnąłem. Kopnąłem kamień
pod nogą. Ten kawałek ziemi był z czerwonych skał. Jedyna część
Piekła gdzie nikt nie mieszka. To właśnie tu otwierały się
portale, które miały przenosić nas między światami. Ten teren to
najbardziej zabezpieczony ze wszystkich. Żaden umarlak nie ma tu
wstępu. Zastukałem palcami w udo. Gdzie on jest? Nagle przede mną
otworzył się fioletowy wir, a z niego wypadł mój Ojciec.
-No
hej! - powiedział rozradowany.
Pod
ramieniem trzymał na wpółprzytomną Daiane. Spojrzała mi w oczy.
-Lucjan
– jęknęła i zobaczyłem jak osuwa się na podłoże.
Rzuciłem
się w jej stronę, podtrzymałem ją. Mój ojciec przewrócił
oczami.
-Te
czułości zostaw na później...
Spojrzałem
na niego spode łba.
-To
nie czułości... Uderzyłaby o skały głową....
Wydął
usta.
-Tak...
Jak uważasz...
Odwrócił
się do mnie tyłem. Wiedziałem, że jak tylko dojdzie do auta to
oleje nas i będę musiał iść z nią na piechotę. Nadal nie była
za przytomna. Wziąłem ją na ręce. Od razu jej ciało ułożyło
się tak, że wtuliła się we mnie. Szatan wszedł do samochodu, a
ja tuż za nim. Skinął w stronę kierowcy.
-Jedź
do willi
Bez
słowa ruszyliśmy. Samuel przekręcił się w moją stronę.
-Musimy
poruszyć ważny temat.. - zaczął.
-Zamieniam
się w słuch...
*
* *
Otworzyłam
oczy. Nienawidziłam tego. Budzić się w nowym miejscu nie
pamiętając podróży. Podniosłam się. Byłam w moim pokoju w
hotelu niedaleko willi Samuela. Pomasowałam się po karku.
-Obudziłaś
się... - usłyszałam głos w rogu pokoju.
Nie
myślałam długo kogo jest głos. Lucjan. Przetarłam oczy.
-Tak...
Siedział
już obok mnie. Pogłaskał mnie pod dłoni, którą trzymałam na
kołdrze.
-Jak
się czujesz? - spytał zaniepokojony.
-Dobrze...
-Ale?
- uśmiechnął się.
-Ale
głowa mnie boli...
Przysunął
się bliżej i pocałował mnie w czoło.
-A
teraz...?
Przymknęłam
oczy.
-Było
to bardzo przyjemne... ale niestety głowa boli nadal...
-Przykro
mi... No cóż, ale musimy jechać na kolację mimo bólu głowy...
-Kolacje?
- zdziwiłam się.
-Tak..
Mój ojciec organizuje kolacje dla nas i jego najwierniejszych
sługusów, na część twojego powrotu. Opadłam z jękiem na
poduszkę.
-Musimy
jechać? - spytałam z niechęcią.
-Przykro
mi...
Podał
mi rękę i pomógł mi wstać. Stając na nogach, przeciągnęłam
się zaspana. Sięgnął po jeden z moich kosmyków.
-Daj
uczeszę Cię..
Zachichotałam.
Podszedł do półki i pochwycił szczotkę. Odwróciłam się do
niego tyłem, a on delikatnie zaczął rozczesywać mi włosy.
Wszystkie przeniósł na prawą stronę. Odkryty skrawek szyi
pocałował delikatnie. Przeszedł mnie w tym miejscu przyjemny
dreszcz. Wiedziałam, że się uśmiechnął. Do pokoju wparowała
Eleonora. Kiedy nas zobaczyła, otworzyła szeroko oczy.
-Yyy...
ja... mam wyjść panie?
Odsunęliśmy
się od siebie.
-Nie
nie.. - powiedział grzecznie Lucyfer – Skąd. Właśnie
wychodziłem...
Ruszył
ku drzwiom. Zostałyśmy same w pokoju. Dopiero teraz zauważyłam,
że staruszka trzyma w dłoniach ubranie.
-Eleonoro
my...
-Nie
panienko... - przerwała mi – nie masz mi się co tłumaczyć...
Bez
słowa podała mi ciuchy. Trochę głupio mi się zrobiło. Dostałam
od niej białą sukienkę do kolan i czarne bolerko z długimi
rękawami. Pośpiesznie to ubrałam i zwróciłam się do Eleonory.
Czekała już na mnie z szczotką i gumką do włosów w ręce. Nadal
w ciszy związała mi włosy w luźnego koka. Wzięła mnie pod
ramię. Otworzyłam drzwi i ruszyłyśmy poprzez ciemny korytarz, a
następnie zeszłyśmy po krętych schodach do recepcji. Czekał tam
na mnie... Boruta. Uśmiechnął się łobuzersko na mój widok.
-Chyba
sobie żartujesz... - powiedziałam zbulwersowana.
-A
skąd! - podał mi dłoń. - Biorę Cię na kolacje..
Założyłam
ręce na biodra.
-To
naprawdę nie jest zabawne...
Prychnął.
-Ale
to nie ma cię bawić.. Mnie zresztą też się nie uśmiecha...
Muszę zabrać taką denerwującą istotę ze sobą i jej nie
zabić...
Przewróciłam
oczami.
-Ciężkie
zadanie...
-Cieszę
się, że poparłaś mnie w tej kwestii!
Ruszył
w stronę wyjścia. Nie chętnie ruszyłam za nim. Wyszliśmy z
budynku. Czekała na nas czarna limuzyna. Ostatnio podróż tym
środkiem transportu.. no.. była krępująca. I to było z LUCJANEM!
A nie z.. Borutą.. Eh.. Gdyby on miał nawrót tego swojego
„flirtu”... OBRZYDLISTWO! Jednak on tylko siedział naprzeciwko
mnie. Podróż dłużyła mi się niemiłosiernie. Modliłam się,
aby już być na miejscu. Nie chciałam siedzieć z nim w jednym
pojeździe. Nagle samochód się zatrzymał. Wysiedliśmy z niego w
ciszy. Staliśmy przed ogromną barokową willą. Zaparło mi dech w
piesiach. Była potężna i robiła wrażenie. Do wejścia prowadził
złoty dywan. Podeszliśmy bliżej. Przed drzwiami stał mężczyzna
w czarnym garniturze i w białych rękawiczkach. Uśmiechnął się
do nas ciepło i skłonił.
-Witam
Panie.. i witam Anielice...
Odwzajemniłam
ukłon.
-Witam
pana..
Boruta
podniósł brew. Zrezygnowany przewrócił oczami i pociągnął mnie
do środka. Znajdowaliśmy się w jakiejś restauracji. NA początku
była ogromna sala. NA jej środku stał długi na paręnaście osób
stół. Podłoga była z białych kafli, a ściany były perłowe. Do
tego wszędzie zwisały rubinowe zasłony. U szczytu stołu siedział
Samuel. Roześmiał się na nasz widok. Wszyscy siedzieli już na
miejscach, tylko przy Szatanie były trzy puste krzesła.
-WITAM!
- krzyknął do nas.
Gdy
podeszliśmy bliżej, wskazał mi mebel, a ja na nim usiadłam.
-Gdzie
jest Lucjan? - spytałam zaniepokojona.
-Tam
gdzie powinien.. - odparł tajemniczo – Dołączy do nas później...
A teraz – zwrócił się do wszystkich – pora zacząć biesiadę
na część powrotu narzeczonej mojego syna!
*
* *
Stałem
w cieniu. Nie chciałem by mnie zauważyła.. To by zepsuło cały
efekt. Siedziała związana na krześle i rozglądała się we
wszystkie strony z przerażeniem. Ja naprawdę nie chciałem tego
robić. Musiałem.. Zostałem zmuszony... Przymknąłem oczy. Dobra
na trzy... Raz.. Dwa.. Trzy. Stanąłem przed nią. Kiedy mnie
ujrzała zaczęła krzyczeć z przerażenia.
-Nie
wrzeszcz – warknąłem – zasłużyłaś sobie na to...
Teraz
była pora na tortury. Muszę to zrobić... Usiadłem na małym
taborecie naprzeciwko niej. Wyciągnąłem rękę po jeden z
przyrządów. Na chwilę się zawahałem. Nie. Muszę to zrobić.
-Wiesz
czemu tu jesteś? - spytałem mrocznie.
Pokręciła
przecząco głową. Spojrzałem na nią spod swoich rzęs.
-Nie
kłam..
Uderzyłem
w jej dłoń narządem. Usłyszałem trzask łamanych kości..
Brzmiał okropnie..
-Wiesz
czemu? - ponagliłem ją.
Kiwnęła
głową. Z jej oczu leciał strumień łez.
-Przemyśl
to i idź do miasta...
Rozwiązałem
ją. Wstała i zacisnęła zdrową rękę wokół pokruszonej. Bez
słowa wyszła. Westchnąłem. Codziennie to samo. Łzy. Ból.
Zrozumienie, że to będzie codzienność... Jeśli dusza już ma
naprawdę dość i przetrwa tu koło dwustu lat to może skoczyć do
jeziora ognia. To pali natychmiastowo duszę. Dlatego dzielnie
znosili te dwieście lat. Mimo tego, codziennie dostawaliśmy duszę,
które torturowaliśmy. Nie które z nich były naprawdę
przerażające. Na jednym kiedyś Boruta zastosował „Kocie
Łapki”... Nigdy nie było takiego wrzasku w całym Piekle.. Kiedyś
się ścigaliśmy.. Kto wymyśli gorsze tortury.. Zawsze wygrywałem..
Teraz brzydzę się swoich czynów.. Wziąłem wdech. Teraz mogę
wrócić do Daiany. Ojciec powiedział mi, że jeśli chcę się
widywać z Daianą muszę torturować jedną osobę dziennie. Wstałem
i ściągnąłem fartuch. Były na nim krople krwi poprzedniego
skazańca. Jeśli miałem spędzić cały dzień z ukochaną musiałem
dwoje... No... teraz czeka mnie to głupie przyjęcie.. Przynajmniej
będę mógł spędzić noc z Anielicą. Ubrałem kurtkę i ruszyłem
do drzwi. NA ulicy czekało auto. Wskoczyłem do niego, a kierowca
ruszył z piskiem opon.
-Bardzo
jesteśmy spóźnieni? - pytałem.
-Nie
o to bym się martwił.. - szepnął Upadły.
Podniosłem
brwi.
-Czemu?
-Król
coś przygotował.. podobno ma być wesoło..
-O
Boże.. -jęknąłem.
Jak
ostatnio miało być „wesoło: to Ojciec zorganizował egzekucje
dwudziestu Nefilimów... Wolę nie wiedzieć co teraz wymyślił...